Chociaż Nina
Reichter nie sypie powieściami jak z rękawa, mieliśmy okazję poznać już dwa
oblicza jej prozy. Jedno spontaniczne, młodzieżowe, naznaczone sporym akcentem
gwiazdorskiego świata, drugie w pełni dojrzałe, uwite wokół psychologicznych
portretów ludzi doświadczonych, zwyczajnych, a jednak dalekich od banału. Po
serii Ostatnia spowiedź przyszedł
bowiem czas na Love Line, a tym razem
już na kolejną część tego cyklu, będącą ściśle powiązaną z jedynką kontynuacją
losów dziennikarki Bethany i Matthewa, który wywrócił jej codzienność do góry
nogami. Zapraszam na recenzję.
ZARYS
FABUŁY
To z pewnością nie jest dla Bethany
McCallum dobry, spokojny czas. Po wielu magicznych chwilach przyszły te pełne
rozczarowań. Bo co może czuć zakochana kobieta wiedząc, że jej druga połowa,
Matthew, za kilka miesięcy bierze ślub z inną? Z pewnością rozgoryczenie, ból i
żal. Tymczasem u Bethany to nie koniec zmian. Po długiej przerwie jej były mąż,
który skutecznie zdążył odebrać jej pewność siebie, pragnie powrotu, kolejnej
szansy i spróbowania wszystkiego od nowa. Kiedy kobieta powoli zaczyna łapać
grunt pod nogami, okazuje się, że zawodowe obowiązki będą wymagały od niej
stalowych nerwów i towarzystwa osoby, o której z pewnością chciałaby zapomnieć.
Będzie musiała pracować z Mattem ściślej, niż kiedykolwiek wcześniej. Jak będzie
wyglądała ich relacja? Czy ograniczy się wyłącznie do spraw związanych z
obowiązkami służbowymi?
AMERYKAŃSKI
KLIMAT
W ramach
wstępu zacznę może od klimatu powieści, niecodziennie jak na mnie, ale tutaj
środowisko tak wyraźnie daje o sobie znać, że nie mogłabym postąpić inaczej.
Zdążyliście już pewnie zauważyć, że polska pisarka wprowadziła w fabułę
bohaterów z angielskimi imionami. Tłem rozgrywanej akcji jest zaś Nowy Jork i
tak, jak na co dzień fakt sztucznego amerykanizowania literatury polskiej mnie
irytuje, tutaj czułam zupełnie coś innego. Jakby
książkę napisała zagraniczna autorka. Praca dziennikarza dla znanej marki,
zagraniczne nawyki, to wszystko zdecydowanie ze sobą współgra. Dlaczego tym razem jest tak inaczej? Czemu mam do całości
tak pozytywne nastawienie? Okazuje się, że cały kunszt tego sukcesu tkwi w szczegółach, do których Nina
Reicher przywiązuje ogromną uwagę. W tej części pojawia się zdecydowanie mniej
opisów, aniżeli w poprzedniczce, a jednak już same dialogi przesiąkają zagranicznym
klimatem. I nie zdziwił by mnie fakt, gdyby ktoś powiedział, że pisarka
spędziła w Stanach długi czas, bo ponadprzeciętnego
researchu tego środowiska można jej pozazdrościć i go podziwiać.
BOHATEROWIE
NA ROZSTAJU DRÓG
Główni bohaterowie
nieco się zmieniają. Przez długi czas każdy brnie w innym kierunku, z wyrzutami
sumienia, ale po swojemu. Love Line to
nie jedna z tych słodkich, romantycznych
powieści, wbrew pozorom czynionym przez okładkę – daleko jej do erotyka! Z gorzkim wydźwiękiem udowadnia, że
życie lubi płatać różne, mało przyjazne figle i tak jak to bywa w realnej
codzienności, raz jest na wozie, a raz pod. Nigdy na wieczność w tej samej
pozycji. Bethany to nie jest ta
kobieta, którą poznaliśmy w poprzedniej części. Przez długi czas przypomina cień siebie, dręczona przez smutek,
niespodziewany bieg wydarzeń, nieszczęśliwą miłość. Matthew to facet, którego momentami miałam ochotę udusić. Nie mogłam zrozumieć dlaczego nie podąża za
głosem serca. No ale gdyby było inaczej, narzekałabym na banał, a tego autorka
zdecydowanie uniknęła.
SŁOWO
NA TEMAT AKCJI
Książka
przypomina złożoną konstrukcję uczuć,
której wcale nie odkrywa się tak lekko. W przeciwieństwie relaksujących
romansów, tutaj wymagane jest skupienie, by niczego nie pominąć. Cieszę się, że
tym razem opis nie ścieli gęsto stron,
w wyniku czego mogłam bardziej skupić się
na emocjach, bo ani przez chwilę nie towarzyszyło mi znużenie. Zupełnie nieprzewidywalna, bardzo życiowa, z detalicznie dopracowaną
fabułą i środowiskiem. Na wskroś dojrzała literatura dla wielbicielek niespontanicznych i niebanalnych love stories rozgrywanych
w środowisku amerykańskich korporacji. Z
równomiernym, wyczutym tempem akcji, niegalopującej, ale wciąż wypełnionej
czymś wartościowym. Jeśli jedynka się Wam spodobała, a niewątpliwie to od
niej należy zacząć, dwójka na pewno Was nie zawiedzie.
Recenzja: Love Line (I)
Za
książkę bardzo serdecznie dziękuję Autorce i wydawnictwu Novae Res.
Nie czytałam pierwszego tomu, ale mam ochotę to nadrobić. Ciekawie się zapowiada :)
OdpowiedzUsuńTo bardzo amerykańska, bardzo dojrzała proza. Coś zupełnie świeżego.
UsuńPierwszy tom bardzo mi się podobał, więc ten również przeczytam. 😊
OdpowiedzUsuńW takim razie koniecznie powinnaś :)
UsuńW takim razie koniecznie powinnaś :)
UsuńNie czytałam jeszcze pierwszej części. Wszystko przede mną.
OdpowiedzUsuńMasz co nadrabiać. Myślę, że książki mogłyby trafić w Twój gust.
UsuńBrzmi całkiem nieźle, ale chyba nie na tyle, żebym skusiła się na pierwszy tom. Chyba nie do końca mój temat :)
OdpowiedzUsuńmrs-cholera.blogspot.com
Rozumiem :) To bardzo dojrzała, ciekawa proza, ale trzeba śledzić książkę uważnie, by wszystko właściwie odebrać i się nie pogubić.
UsuńDobra historia, moim zdaniem znacznie lepsza niż pierwsza seria tej autorki :)
OdpowiedzUsuńJa miałabym co do tego mieszance uczucia. Każda jest całkiem inna, to na pewno.
UsuńCzytałam książki tej autorki i muszę przyznać, że byłam nimi oczarowana! Nina wywołała we mnie skrajne emocje i sprawiła, że po raz pierwszy płakałam ze smutku podczas czytania! Nie wiedziałam, że ma także inne tytuły, ale koniecznie muszę nadrobić zaległości :)
OdpowiedzUsuńMiałam zamiar czytać pierwszy tom... Ale jakoś początek mnie nie wciągnął i tak odłożyłam ją 😕
OdpowiedzUsuńWątpię żebym do niej wróciła jeszcze.