Mogłoby się
wydawać, że w życiu starego wygi już nic nie może się zmienić. Te same
przyzwyczajenia, ten sam rytm dnia, żadnych niespodzianek. Bo przecież wszystko
co najlepsze, pozostało już w tyle. W szczególności, kiedy w pobliżu brak
bliskich osób. A jednak, los bywa nieprzewidywalny i nie patrzy ani na status
społeczny, ani rodzinny, ani też na wiek. Przekona się o tym bohater książki
„Boże Narodzenie w Lost River”. Szukacie grudniowej powieści z amerykańskim,
sielskim klimatem i postaciami, które młode lata mają już dawno za sobą?
Zapoznajcie się zatem z kilkoma słowami dzisiejszej recenzji.
ZARYS
FABUŁY
Życie Oswalda staje do góry nogami. I to
teraz, kiedy w jego codzienności już nic zaskakującego nie miało się wydarzyć.
A wszystko rozpoczyna się wizytą u lekarza, którego diagnoza brzmi jak
nieodwołalny wyrok. Zmiana miejsca zamieszkania albo rychła śmierć. Mężczyzna
nie ma wyjścia, w wyniku czego zostawia za sobą wilgotne, zanieczyszczone
Chicago i trafia w progi gościnnej mieściny na południu Alabamy. W specyficznym
i zapomnianym Lost River.
Samotne kobiety, przyjazny sklepikarz i
listonosz pływający łódką. Oswald przekona się, że życie jeszcze wiele ma mu do
powiedzenia. Jak zmiana otoczenia wpłynie na jego zdrowie? Co przyniesie mu
Boże Narodzenie, które przecież niesie ze sobą magiczną moc?
CHORY
I SAMOTNY
Bohaterem
książki, co okazuje się dość niecodzienne, jest mężczyzna w zaawansowanym średnim wieku. Gość z poczuciem humoru, ale i bardzo poważną, postępującą chorobą, w
czasie trwania której niestety nie ma mu kto potowarzyszyć. Brak rodzeństwa,
dzieci (jak twierdzi - na szczęście!) i brak żony (co prawda utrzymuje dobre
kontakty ze swoją ex, ale na nich się kończy) sprawia, że czuje się samotny. Ale nie zrezygnowany. Dzięki
temu ma otwartą furtkę do zmian, na które rychło się decyduje. W ten sposób
odwieczny mieszczuch trafia w zupełnie
inne środowisko, gdzie wszyscy dookoła się znają.
NIEWIELKA
MIEŚCINA
Serdeczni,
otwarci ludzie, dojrzali, którzy wciąż mają w sobie ogromne pokłady werwy i apetyt na zmiany. Niewielka
miejscowość, w której gościnność stoi na pierwszym miejscu. A na dodatek ptak, postrzelony, odratowany, żywiołowy.
Drugi plan i środowisko tej powieści tworzą specyficzne, pełne ciepła tło, które daje lekcję tego, co
tak naprawdę w życiu powinno być ważne. Nie pogoń za pieniądzem, nie
załamywanie rąk. Wzajemna pomoc,
nadzieja, dobroć, bo przecież na to nigdy nie jest za późno. Niezależnie od
tego, ile ma się lat.
KLIMAT
POWIEŚCI
Klimat świąt występujący w powieści jest
delikatny i choć początkowa aura historii może sprawiać wrażenie lekko przygnębiającej, z czasem zupełnie się
zmienia. Do tego stopnia, że robi się wręcz słodko. Czy to bardzo życiowa historia? Z jednej strony tak, z
drugiej bieg wydarzeń podkolorowany
na potrzeby pozytywnej aury robi się nieco filmowy. Podoba mi się dodatek w formie przepisów umieszczony
na końcu książki. Przyznam, że kulinarne propozycje autorki wydają mi się
bardzo oryginalne i na pewno z niektórych skorzystam.
O
CZYM?
Pozytywna historia, poprowadzona z nutą
towarzyszącego humoru, o dojrzałych, ale wciąż pełnych werwy ludziach, o
mieście, w którym nie brak życzliwości,
śpiewu ptaków i uroku płynącej rzeki. Nie
odnalazłam tutaj wielkich emocji, dzięki którym intensywnie przeżywałabym
treść mocno kibicując bohaterom i być może po prostu tego mi zabrakło. Oceniam ją jako dobrą, po prostu. Jako trafioną podporę dla tych, którzy potrzebują nadziei.
Bo przecież nadchodzą święta Bożego Narodzenia, a wtedy wiara i nadzieja
pokazują swoją prawdziwą moc.
Za
książkę bardzo serdecznie dziękuję wydawnictwu Literackiemu.
Właśnie takie książki teraz potrzebuję. 😊
OdpowiedzUsuńSzkoda, że nie pojawiły się jakieś większe emocje.
OdpowiedzUsuńNie czytałam ale z chęcią nadrobię zaległości :) pozdrawiam :) www.wspolczesnabiblioteka.blogspot.com
OdpowiedzUsuńMoże się skuszę :)
OdpowiedzUsuńNie słyszałam o niej wcześniej.
OdpowiedzUsuńUwielbiam książki autorki, więc na pewno nie odmówię ;)
OdpowiedzUsuńPowiem ci, że to pierwsza powieść w klimacie świątecznym, którą mam ochotę przeczytać. Być może dlatego, że główną bohaterką nie jest samotna kobieta, która odkryje wielką miłość w Wigilię. Ten samotny, starszy człowiek bardziej mnie przekonuje :)
OdpowiedzUsuńmrs-cholera.blogspot.com
Jakoś mnie nie porywa... Z Twojej recenzji tez nie biją plusy, chyba nie będę sobie nią zaprzątała głowy.
OdpowiedzUsuńLubię powieści Fannie Flagg, stąd tę książkę przeczytałam już dawno temu, kiedy była wydana pod innym tytułem... Wszystkie powieści tej autorki są bardzo ciepłe, ale też życiowe, a niekiedy nawet wzruszające, dlatego świetnie się nadają na lektury "świąteczne", czy opowieści na gorsze dni ;)
OdpowiedzUsuńNie mówię nie, ciekawa jestem zwłaszcza postaci głównego bohatera
OdpowiedzUsuńChętnie przeczytam, ale w tym roku to już chyba nie zdążę :) Może przed kolejnymi świętami się uda ;)
OdpowiedzUsuń