W moim przypadku bywa
czasami tak, że znajduję w swojej biblioteczce książki zapomniane, które nawet
nie do końca wiem, skąd się wzięły. Musiałam je kiedyś dostać i odłożyć na półkę
z zamiarem, że w przyszłości je przeczytam. Nikną w cieniu nowości wydanych
przez znanych autorów czy też chowają się za bestsellerami. Czasami jednak są
one miłym zaskoczeniem. Teraz tak właśnie było. Miałam ochotę na coś, po co
często nie sięgam. Chciałam przeczytać coś, co wyszło „spod pióra” polskiego,
nieznanego mi pisarza. I tak trafiłam na książkę „Bo wiesz…” Piotra
Kołodziejczaka, którą kiedyś chyba wygrałam w jakimś blogowym konkursie.
Grażyna i Janek –
małżeństwo z niedługim stażem dość wcześnie przechodzi kryzys. Nie minął rok od
ślubu, kiedy owa kobieta wyznaje mężowi, że nie takiego życia chciała. Z
kryzysami bywa różnie, a ich finał zależy od zaangażowania pary i potęgi ich
uczucia. Kiedy jednak okazuje się, że w grę wchodzi trzecia osoba, nieczęsto
jest tak kolorowo. W tym wypadku Grażyna oświadcza, że kogoś poznała i w końcu
prawdziwie się zakochała. Janek, który dotąd myślał, że to on jest jej
prawdziwą miłością, stara się zrozumieć żonę i jej przebaczyć, ponieważ nie
wyobraża sobie bez niej życia. Czy jednak warto? Niedługo potem okazuje się, że
nowa miłość to nie jest jednorazowy wybryk Grażyny. W ciągu niecałego roku małżeństwa
zdarzyło się jej już przyprawić mężowi rogi.
On – ciężko pracujący,
oddający swojej żonie ostatni grosz, ufający jej i rezygnujący ze swoich marzeń
na koszt jej kaprysów.
Ona – narzekająca na brak
pieniędzy, niepracująca, wymagająca i poszukująca wrażeń u boku bogatszych
mężczyzn.
Nietrudno więc rozróżnić,
kto w tej powieści jest pozytywnym, a kto negatywnym bohaterem. Postacie mają
jasno i klarownie przydzielone cechy charakterów i nic nie jest tutaj skomplikowane,
poza oczywiście sytuacją, jaka wdała się w małżeństwo Grażyny i Janka.
„Bo wiesz…” to pozycja raczej
nie wspominana często na stronach dotyczących książek. Nie ma tutaj wartkiej i
zaskakującej akcji, a z samą historią nie można zabawić na dłużej. Lekturka ta
liczy niecałe 200 stron, więc to książka na jeden, góra dwa wieczory. Można się
nią jednak zainteresować i spędzić miło czas. Moim zdaniem korzystnie wpływa na
samopoczucie, nie wymaga intensywnego myślenia, a język kreowany przez autora
jest przyjemny i lekki. Uważam, że przeczytanie jej i polecenie innym jest
całkiem dobrym pomysłem, przy czym nie należy wymagać zbyt wiele. Ja osobiście,
może jeszcze nie teraz, ale w przyszłości sięgnę jeszcze po książki pana
Piotra, bo ta całkiem przypadła mi do gustu. Kiedy będę potrzebowała czegoś
niedługiego na poprawę humoru, poszukam czegoś w dorobku tego autora. Jak się
okazuje, mężczyźni całkiem dobrze mogą pisać o relacjach damsko-męskich, nie
takich głębokich i skomplikowanych, ale takich prostych i zdarzających się, a
właśnie takich historii czasami nam potrzeba.
Moja o0cena – 3,5/5