„Pochodzimy z jednego pnia. Musimy się
kochać, szanować i wspierać.”
Gdyby nie niespodzianka wydawnictwa, ta książka
prawdopodobnie nigdy nie trafiłaby w moje ręce. Bo jakoś tak nie do końca
zachęcona streszczeniem i okładką, pewnie odrzuciłabym możliwość jej
przeczytania. Tymczasem otrzymując ją z zaskoczenia, przez jakiś czas
odkładałam jej przeczytanie z dnia na dzień, aż w końcu nadszedł ten moment,
kiedy postanowiłam się za nią zabrać. Półtorej doby– dokładnie tyle trwała moja
przygoda spędzona u jej boku. Co czułam wczytując się w słowa Ireny Matuszkiewicz?
Czy żałuję tego, że ostatecznie sięgnęłam po tę powieść? Czy moje obawy okazały
się słuszne? Przekonajcie się. Zapraszam zatem na „Zjazd rodzinny”, by przeżyć
niezwykłe chwile u boku Leontyny i Jana.
Ewa i Helena
właśnie rozważają pomysł zorganizowania wielkiego zjazdu rodzinnego. Rozrzuceni
po świecie krewni złączeni tą samą krwią, a jednak rozdzieleni przez bieg
wydarzeń, mieliby znowu wrócić do korzeni, do własnej historii, którą tak
naprawdę razem dzielą. Wywodząc się z rodu Korzeńskich , mogliby uczcić pamięć
tych, dzięki którym mogą stąpać po stabilnym gruncie. A byłoby o czym mówić, bo
Leontyna i Jan, ich praprzodkowie, wiedli całkiem obfite w wydarzenia życie.
W 1920 roku
powracający z wojny Jan poznaje Leontynę, dziewczynę pochodzącą z całkiem
zamożnej rodziny. Nie czekając długo para szykuje się do ślubu, a ich nowo
otwarty sklep kolonialny ma zapewnić im dobrobyt i szczęście. Nadchodzą jednak
trudne i niestabilne czasy, a interes – zamiast kwitnąć – momentami naprawdę
kuleje. Leontyna zaś zachodzi w ciążę, toteż młodzi małżonkowie staną przez
niełatwym wyzwaniem utrzymania powiększonej rodziny. Ich marzenia i oczekiwania
okazują się nieco inne, aniżeli rzeczywistość. Czy zatem Leontyna i Jan
wspólnie pokonają kłody, jakie stawia pod ich nogami przyszłość? Co więcej, ich
potomek, malutki chłopiec, już wkrótce doczeka się rodzeństwa, a stworzona
przez Korzeńskich gromadka będzie liczyła aż siedmioro dzieci.
Niespokojne czasy ostrzałów oraz inflacji, to właśnie w
tych burzliwych dla Polski latach przychodzi żyć głównym bohaterom. Jan, twardo
stąpający po ziemi mężczyzna i Leontyna – wrażliwa wielbicielka literatury,
połączeni węzłem małżeńskim wkraczają w dorosłą, pełną obowiązków codzienność.
A wyzwań stawianych przez los wcale nie będzie mało. Ich rodzinny Włocławek
pada ofiarą najazdu wroga. Przestraszeni ludzie, niedoświadczeni w walce, triumfują
tylko dzięki pomysłowi spalenia mostu. To jednak wcale nie owo wydarzenie okazuje
się dla bohaterów tym najtrudniejszym. Prawdziwy sprawdzian wytrzymałości
zgotują im dzieci, które rodzone rok po roku będą wymagały opieki, niemałych
pieniędzy oraz wielkich pokładów cierpliwości. Czasy biedy, ale i ludzkiej
życzliwości, strachu, ale i radości, trudu, ale też satysfakcji. Bo nie ma
piękniejszej rzeczy na świecie niż rodzinna miłość i świadomość tego, że wokół
nas żyją ludzie, którzy naprawdę nas kochają.
Zagłębiając się w lekturze Ireny Matuszkiewicz czytelnik
przenosi się do czasów Polski, kiedy to na językach obywateli pojawiało nazwisko
Piłsudskiego czy Dmowskiego. Unoszący się w powietrzu klimat walki i sporów
politycznych przesiąka przez słowa do tego stopnia, że naprawdę można poczuć go
własnymi zmysłami. Przebijająca przez całą treść polskość uświadamia, jak
bardzo zmieniło się nasze życie. To, które wiedli główni bohaterowie książki
było niezwykle trudne, ale też cenne i warte uwagi. Matczyne oddanie, ale i
posługa ojczyźnie – człowiek był w stanie poświęcić siebie dla wyższych celów i
właśnie to daje niewątpliwie sporo do myślenia. Powieść, prócz barwnych opisów
otoczenia, zawiera naprawdę wyraźne wskazówki pozwalające wtopić się w
zamierzchłe czasy. Zapach mielonej w świąteczne dni kawy, ale i nieświeżego
mięsa podanego w starannie wykonanym bigosie. Jest niezwykle klimatycznie i chociaż
z pewnością wolę moją rzeczywistość, przez jeden dzień naprawdę chciałabym
doświadczyć ciepła oferowanego przez bohaterki Zjazdu rodzinnego.
Ta książka jest opowieścią o rodzinie, nie biegnącą
spiesznym rytmem, ale też nie przypominającą nudnego tasiemca. Autentyczne tło
historyczne w połączeniu z genialnymi, fikcyjnymi osobowościami tworzą w
efekcie ciepłą i wyjątkową fabułę. Rewelacyjne i niezwykle precyzyjne odniesienie
się do przeszłości jest dowodem na to, jak wielką wiedzę posiada Irena Matuszkiewicz
i zarazem potwierdza jej talent dzielenia się nią z odbiorcami. Niczego bym
tutaj nie zmieniła, bo chociaż ta książka w zupełności nie wpisuje się w kanony
moich ulubionych gatunków literackich, taka odmiana była dla mnie zbawienna. Polubiłam
każdego z prezentowanych tutaj bohaterów oraz wszystkie ich wady i zalety.
Zaborczość Jana, oddanie Leontyny, ale i nieustanne wsparcie potrafiącej
dogadać synowi teściowej. Są także postaci drugoplanowe – zabawny i nie do
końca rozgarnięty wuj czy też zdradzająca swojego męża znajoma rodziny. By móc
wtopić się w ich świat, trzeba sięgnąć po tę książkę. Być może dzięki niej
docenicie własne korzenie i zechcecie sięgnąć do ich początku.
„- A czy ty wiesz, ile bohaterskich czynów
zrodziło się ze zwykłego strachu?
- Nie wiem. Ile?
- Zdecydowana większość.”
Czytanie tej powieści było dla mnie dużą przyjemnością.
Jeżeli lubicie rodzinne, spokojne i niezwykle klimatyczne lektury, nie wahajcie
się, by po nią sięgnąć. Osobiście przyznam, że miałam już kiedyś okazję poznać
książkę, która wyszła spod „pióra” tej autorki i mogę potwierdzić, że tej
najnowszej z pewnością nie dorównuje do pięt. Z chęcią więc poznałabym dalsze
losy dzieci Leontyny i Jana. Bo chociaż wychowane w tej samej wierze i zgodnie
z tymi samymi zasadami, kształtowały zupełnie inne charaktery. Cofnijcie się
wiele lat wstecz i zobaczcie, jak wyglądała codzienność tych, którzy wypuścili
liczne, rodzinne korzenie naprawdę daleko.
moja ocena: 5/6
wydawnictwo:
Prószyński i S-ka
ilość stron: 376
premiera: 20 października 2015
Za książkę bardzo serdecznie dziękuję
wydawnictwu Prószyński i S-ka.
Też spotkała mnie ta niespodzianka, ale lektura jeszcze przede mną. Mam nadzieję, że mi się spodoba - faktycznie chyba potrzebuję takiej spokojnej, rodzinnej opowieści. :)
OdpowiedzUsuńMnie tematycznie bardzo książka interesuje, więc chętnie przeczytam:)
OdpowiedzUsuńRodzinna, spokojna i klimatyczna lektura? Na razie szukam innych klimatów, ale będę miałam ten tytuł w pamięci. Czasem lubię sięgnąć po takie opowieści, no i lubię też sagi rodzinne :).
OdpowiedzUsuńTo już dzisiaj druga recenzja tej książki, jaką czytam. Chętnie się skuszę, bowiem lubię prozę tej autorki.
OdpowiedzUsuńKlimatyczne lektury lubię i z przyjemnością książkę przeczytam :)
OdpowiedzUsuńRaczej nie moje klimaty ;)
OdpowiedzUsuńOstatnio czytałam pierwszy tom "Stulecia Winnych" i ta książka trochę mi przypomina tamtą - czasy, klimat, splecenie historii z fikcją, nawet więcej niż trochę. Jak będę miała okazję, to przeczytam powieść.
OdpowiedzUsuńOo spodobałby mi się klimat tej książki, będę mieć na uwadze!
OdpowiedzUsuńChyba do mnie nie przemawia.
OdpowiedzUsuńTa książka chyba nie jest dla mnie. :P
OdpowiedzUsuń