„Nie proś o przelotny deszcz, jeśli boisz
się zmoczyć stopy”.
By przełamać czytelniczą słodycz związaną z uganianiem
się za historiami o miłości, sięgam od czasu do czasu po coś mocniejszego. Tym
razem postawiłam sobie hardcorowe, jak dla mnie wyzwanie. Bo choć kryminały nie
są mi obce, te skandynawskie budują grunt, po którym stąpam nieco niepewnie.
„Tajemnica wyspy Flatey” oraz jeden z najbardziej poczytnych autorów w
Islandii, Viktor Arnar Ingolfsson, wczoraj zabrali z mojego życiorysu kilka
chwil. Czy było warto pokusić się na taką książkę? I czego Wy możecie się po niej
spodziewać?
ZARYS FABUŁY
Rok 1960. W
środowisku maleńkich wysp, swojskiego towarzystwa i dóbr matki natury,
mieszkańcy Flatey wiodą spokojne życie. Nikt nie spodziewa się jednak tego, że
w miarowym rytmie bezpiecznej codzienności już wkrótce powieje grozą… A
wszystko zaczyna się od znalezionych zwłok nieznanego mężczyzny.
Niejasna sprawa
trafia w ręce Kjartana. Ustalenie tożsamości denata oraz przyczyna jego śmierci
z każdym krokiem wydają się coraz bardziej tajemnicze. Pośród wierzeń,
podejrzeń, zagadek i słów średniowiecznego manuskryptu kryje się prawda. Czy
uda się ją odnaleźć?
ACH, TE IMIONA
Grający pierwsze
skrzypce Kjartan, młody chłopiec czy kościelny. Ludzie zabobonni, nieco
dziwaczni, czy ci kierujący się racjonalnymi poglądami. Postaci z makabrycznie trudnymi do zapamiętania imionami.
Ciężkimi do wypowiedzenia, jeszcze cięższymi do polubienia. Grr… Te łamańce językowe odebrały mi wiele
chęci do poznawania tej historii, ale taki już urok islandzkiego języka. Przejdźmy
do rzeczy.
BOHATEROWIE BEZ
TWARZY
Siłą rzeczy, podsuwając czytelnikowi pod nos kryminał
ujęty na 252 stronach, autor musiał na
czymś przyoszczędzić. I przyoszczędził właśnie na bohaterach. Postaciom
występującym w tej powieści brakuje
wyrazistości i kształtu. Są, bo są, ale nie tak łatwo zbudować sobie w umyśle
ich dokładny obraz. Szkoda, ale można się bez tego obejść. Dlaczego? W końcu to
historia, w której najważniejsza jest ofiara i zrodzone wokół niej zamieszanie.
A na niedostatek zagadek narzekać nie
można.
CO TU ROBIĄ
WIKINGOWIE?
Zapisane na kartce niezrozumiałe słowa, szyfr przypominający
runy i księga Flateyjarbok – zbiór sag i eposów o starodawnych wikingach,
który towarzyszy zarówno bohaterom, jak i czytelnikowi na każdym kroku i w
każdym rozdziale. Książka Ingolfssona wychodzi
poza ramy zwykłego pif-paf, macie trupa i zagwozdkę. Pojawia się
przewijający w tle motyw odległej
historii, nadający książce smaku i budujący aurę tajemnicy. Sama akcja nie grzeszy umiejętnością wywoływania
palpitacji serca, ale nie narzekałam na nudę. Ciężko było mi w to wszystko
wejść, ale kiedy pojawił się trup i śledztwo
ruszyło, było już coraz lepiej.
WYSPY, MORZE I
JAJA MEWY
Na uznanie
zasługuje uaktywniające wyobraźnię środowisko, jakże egzotyczne dla mnie,
zaś z pewnością o wiele bardziej zwyczajne dla autora. Maleńkie wyspy, panująca
dookoła cisza czy burzliwe wody morza. Do tego focze mięso czy jaja mewy – jako
tradycyjny posiłek ludzi. U boku fikcyjnej treści można dowiedzieć się czegoś prawdziwego.
PODSUMOWANIE
Poruszające
wyobraźnię tło, motyw średniowiecznej księgi otwierającej świat wikingów, ale i
niedopracowani bohaterowie. Sporo się dowiedziałam, poczułam ten nastrój
tajemnicy, ale raczej nie zostanę wielką fanką literatury skandynawskiej.
Dlaczego? Chyba te imiona i nazwy zbyt mocno mnie rozpraszają. I tak, jak nasza
Puzyńska przemyca w świat detektywistycznych zagadek nieco ciepła, tak Ingolfsson
naznaczył swoją historię porcją chłodu. Jeżeli jednak szukacie kryminału
różniącego się od tych sztampowych, to może być to.
moja ocena: 5+/10
wydawnictwo:
Editio Black
ilość stron: 252
data wydania: 19
lipca 2017
UWAGA: Na
ostatnich stronach książki pojawia się niespodzianka, a są nią… prawdziwe
fragmenty Sagi wikingów jomskich – ku
nauce i uciesze.
Za książkę bardzo
serdecznie dziękuję wydawnictwu Editio Black.
Hmm sama nie wiem. Fabuła interesująca ale nie wiem, czy bym się odnalazła w tej książce.
OdpowiedzUsuńNic na siłę :)
UsuńJeżeli w tytule książki jest jakaś "tajemnica" to muszę wiedzieć, o co chodzi! :D Czytam dosyć dużo skandynawskiej literatury, więc być może niektóre rzeczy nie będą mi tak bardzo przeszkadzały... Zobaczymy! :)
OdpowiedzUsuńTajemnic tutaj sporo i ten wyjątkowy klimat! Super. Jeżeli jesteś już z literaturą skandynawską zaznajomiona i się nie zraziłaś, myślę, że będziesz zadowolona.
UsuńPomimo tych bohaterów chyba jednak sięgnę. Są wakacje i mój mózg się delikatnie...Jakby to powiedzieć...Rozleniwił :D A dodatkowo lubię takie klimaty tajemnicy i średniowiecznych zagadek <3
OdpowiedzUsuńPozdrawiam (i zapraszam, oddaję wszystkie szczere komentarze ^^)
Czytam, piszę, recenzuję, polecam
Ja też lubię takie klimaty i zagadki. Stąd bardzo cenię sobie literaturę Dana Browna. Tutaj jednak nieco przeszkadzał mi ten mocny akcent islandzkiego języka (nazwy, imiona itp.). Jestem wybredna, ale niestety mocno mnie to rozpraszało.
UsuńJa też miałam problem z imionami, przez co na początku nie radziłam sobie z bohaterami, ale sam moty zagadek i legend skutecznie utrzymywał mnie przy powieści :)
OdpowiedzUsuńTak - motyw legend i zagadek był bardzo ciekawy. Ale te imiona... masakra. Miałam ten sam problem, co Ty i chyba trochę mnie to przerosło.
UsuńRzeczywiscie fajne przełamanie po historiach miłosnych, książka wydaje sie być fajna, a że objętościowo nie wielka skusiłabym się poświęcić jej jedno popołudnie
OdpowiedzUsuńNie lubię niedopracowanych bohaterów, także jeszcze się zastanowię :)
OdpowiedzUsuń