„Kiedy odgarnął mi włosy i pocałował mnie w
czoło, wtuliłam się w niego. Nie mogłam być nigdzie indziej.
Razem pójdziemy do piekła.”
Rywalizacja szkolna, młodzi przystojniacy i pędząca jak
pociąg ekspresowy akcja, do której wkradło się sporo chaosu. Właśnie tak
zapamiętałam pierwszą część serii Fallen
Crest autorstwa niejakiej Tijan. Był żywiołowy bohater, który dostał w
parze buntowniczą partnerkę. I jak na książkę tego gatunku przystało, pojawił
się wątek miłosny, jak dotąd jeszcze nieoszlifowany, jeszcze niespójny i
niepewny. Co się zmieniło i co słychać u Samanthy i Masona? Zapraszam na
recenzję drugiego tomu, „Fallen Crest. Rodzina”.
ZARYS FABUŁY
Nareszcie
oficjalnie są razem. Sam i Mason, oddani sobie, zakochani i zdeterminowani. Nie
mają jednak pojęcia, jak wiele prób i problemów czyha na nich tuż za rogiem.
Wszak nie wszyscy niestety życzą im świetlanej przyszłości, a już na pewno na
listę zaciętych wrogów wpisuje się matka dziewczyny, która nie cofnie się przed
niczym by tylko osiągnąć swój cel.
W atmosferze
nieustannego szantażu i utraconych przyjaźni wcale nie tak łatwo o spokój i
szczęście. Jak długo Samantha będzie w stanie stawiać opór tym, którzy chcą ją
zniszczyć? Co zrobi Mason, kiedy się przekona, jak wielką cenę za związek z nim
płaci jego ukochana?
RODZINA
Jak na tytuł z rodziną
na czele przystało, autorka konsekwentnie stawia na pierwszym planie problemy
uwite wokół relacji z tymi najbliższymi, a słowo „rodzina” mogłoby zostać zinterpretowane i rozpatrzone tutaj na dwa sposoby. Jakie?
WSPARCIE I
NIENAWIŚĆ
Spokojny Logan,
który nieustannie żyje w cieniu swojego brata (pomimo całej sympatii
kierowanej do Masona, naprawdę mi go szkoda), Nate, Samantha i Mason, czwórka przyjaciół, którzy są w stanie
stanąć za sobą murem. Wykazujący się szczerymi intencjami, budujący jasne
relacje bazujące na autentycznej trosce o drugą osobę, tworzą swego rodzaju familijne grono nawiązujące do tytułu
powieści. To jest prawdziwa rodzina, której Samantha tak naprawdę nigdy dotąd
nie miała. Dlaczego? I tutaj na pierwszy plan wychodzi teoretyczna matka. Teoretyczna, ponieważ w praktyce z ukochaną
rodzicielką niewiele ma wspólnego. Potrafiąca
napsuć krwi także czytelnikowi, irytująca, nieobliczalna, wręcz chora
psychicznie wariatka. Zachowanie znienawidzonej Analise staje się jednak motorem
napędzającym całą akcję. Wszak to jej osoba wyprowadza na światło dzienne
największą ilość problemów.
PRZYGASZONA SAM
Bohaterowie pierwszoplanowi, znani już przecież fanom
serii: Sam i Mason, przechodzą swego rodzaju delikatną metamorfozę. Dotąd autorka pozwoliła zdominować treść wyłącznie dziewczynie,
stawiając chłopaka pod pewnym znakiem zapytania. Teraz wychodzi na jaw osobowość Masona, a ten potrafi wybiec naprzeciw z
otwartymi ramionami, w których można czuć się bezpiecznie. I jest tym typem
faceta, którego wsparcie pozwala pokonać wszystkie zaistniałe przeszkody. Ale
zaraz, gdzie się podziała buntownicza
Sam? Wciąż istnieje, ale jej werwa i wola walki nieco przygasły. Może
przytłoczona ilością prób i zmian nie jest w stanie udźwignąć na swoich barkach
takiego ciężaru? Czy zatem nie zabraknie jej sił? Tego zdradzić nie mogę.
MNIEJ CHAOSU
Akcja powieści, wciąż dynamiczna, na szczęście delikatnie
zwalnia. Wciąż trzeba czytać uważnie, by nie stracić wątku i połapać się w tym całym skomplikowanym
scenariuszu konfliktów, niemniej autorka zrezygnowała z absurdalnych i mało wiarygodnych zdarzeń, w wyniku
czego treść zyskuje na naturalności. Przyjaźń,
ta szczera, ale i sprawiająca zawód, stanowiąca podporę miłość i rodzinna
zawiść. Na nudę narzekać nie można, a i już nie tak bardzo także na
dialogi, które od ostatniego czasu nabrały nieco szlifu.
PODSUMOWANIE
Po ostatniej budzącej
ambiwalentne uczucia Akademii przyszedł
czas na Rodzinę, której w porównaniu
z ostatnią oceną dałabym więcej nie o cały stopień, ale o plusa. Mniej chaotyczna, za to bardziej wiarygodna,
może trafić w gusta zwolenników dynamicznych, ale niekoniecznie bardzo
życiowych New Adult, z niewyszukaną, za to potrafiącą zarzucić zwrotem fabułą.
Czytanie tej książki nie było zatem dla mnie wyborną ucztą, ale znośnym
przerywnikiem, przy którym nienajgorzej się bawiłam. A Wy, macie zamiar dać
jej szansę?
Seria Fallen Crest: Akademia // Rodzina
Za książkę bardzo serdecznie
dziękuję wydawnictwu Kobiece.
Może kiedyś przeczytam, ale gwarancji na to nie daję. 😊
OdpowiedzUsuńKsiążka nie jest zła, ale nie określiłabym jej mianem "obowiązkowej". Jak się nadarzy, przeczytaj, ale miej na uwadze mankamenty, o których wspominam :) Żeby nie było rozczarowania.
UsuńNie jestem do końca przekonana, czy sięgnę po tę serię, ale... kto wie. :)
OdpowiedzUsuńNie jest idealna. Sporo w niej chaosu i aż nadto dynamicznej akcji, ale nie jest to seria zła. Z odpowiednim nastawieniem na mało życiową historię, może się podobać.
UsuńZapamiętam żeby mieć pod ręką cos niezobowiazujacego jako przerywnik między ciezszymi tematycznie książkami
OdpowiedzUsuńPolecam, ale książka ma swoje wady. To nie jest życiowa historia i wkradło się do niej trochę chaosu, ale nie można się przy niej nudzić.
UsuńJako że mam już na półce tom pierwszy, to na pewno skuszę się też na kontynuację. Poczekam jednak na dalsze części. A że pierwszy tom zbierał różne opinie (chyba większość tych negatywnych), to będę czekała cierpliwie, bo nawet nie spieszy mi się za bardzo do tej historii. Mam jednak nadzieję, że chociaż przyjemnie spędzę czas z tą serią.
OdpowiedzUsuńW serię wkradło się sporo chaosu, więc do moich ulubionych należeć nie będzie. Ale da się ją przetrawić i przymykając oko na niedoskonałości, nieźle przy niej bawić. Tijan wciąż jednak musi popracować nad szczegółami.
Usuń