„[…] nasze sukcesy, szczęśliwe momenty na
ziemi są małymi sygnałami, reprodukcjami, próbami artystycznymi; oryginalne
dzieło znajduje się gdzie indziej […]”
Układamy życie wedle własnego scenariusza. Szukamy dobrej
pracy, wygodnego domu i pokazowego samochodu. Zagonieni łapaniem szczęścia często
zapominamy o tym, że nie na wszystko mamy wpływ, a w tej całej pięknej otoczce
może pojawić się moment kryzysu przekreślającego wszystkie, dotychczasowe
założenia. Co byście zrobili, gdyby pewnego, pięknego dnia ktoś powiedział Wam,
że osoba, którą tak bardzo kochacie jest śmiertelnie chora i może wkrótce umrzeć?
Czy potrafilibyście znaleźć sens istnienia i jakąkolwiek krztę radości wiedząc,
że czeka Was ból, z którym uporanie się będzie graniczyło z cudem? W takiej
właśnie sytuacji znalazła się bohaterka książki „I odszedł od niej anioł”
autorstwa Pino Farinotti. Zapraszam zatem do zapoznania się z moją recenzją poruszającej
i trudnej powieści, która wznieci w Waszych umysłach niejedną głęboką myśl i
refleksję.
Elena wiedzie
udane życie. Ma pieniądze, dobrą pracę i kochanego, siedmioletniego synka
Massimo, który jest jej jedynym oczkiem w głowie. A jednak pewnego dnia przychodzi jej stanąć
twarzą w twarz z największym i najboleśniejszym ciosem, jaki tylko można sobie
wyobrazić. Kobieta dowiaduje się, że jej synek ma guza mózgu, a szanse na
wyjście ze śmiertelnej choroby wydają się tak nikłe, że prawie niemożliwe. Nastaje
trudny czas walki z niewidzialnym wrogiem, a stanie na przegranej pozycji
wywołuje ból którego nie da się opisać. I właśnie wtedy, przy łóżku chorego
Massimo pojawia się wolontariuszka Maria, pomocna i tajemnicza osoba, która
odtąd będzie towarzyszyć powątpiewającej i rozchwianej rodzinie w boju o
nadzieję i wiarę.
Główna bohaterka książki, Elena, to kobieta, która dorastała pośród wierzących bliskich, a
jednak bieg czasu i życie u boku męża ateisty wygasiły w niej praktykowanie
religijnych zasad. Miła, lubiana w pracy i oddana swojemu dziecku wychowuje
syna praktycznie sama, bo będący w częstych podróżach służbowych mąż raczej stroni
od czasu spędzanego u boku rodziny. Lecz nagle cały spokój i ład burzy się, a
wszystko na wskutek strasznej choroby, której nikt nie mógł przecież
przewidzieć. Zrozpaczona kobieta, dźwigając brzemię cierpienia, rezygnuje z
pracy całkowicie poświęcając się małemu Massimowi. Czy czyhająca za rogiem
śmierć własnego dziecka czegoś ją nauczy?
Schorowany siedmiolatek
jest pogodnym, uczynnym i nad wyraz inteligentnym chłopcem. Kocha innych ludzi
i nie potrafi pominąć obojętnie czekającego na grosz żebraka. Fakt, że to
akurat jemu przychodzi toczyć zacięty bój z guzem mózgu boli więc podwójnie. Czy
Massimo przezwycięży chorobę? Czy osiągnie w końcu zasłużone szczęście i ukojenie?
To jednak nie ów chłopiec ani też jego matka rodzą w
głowie czytelnika najwięcej pytań. W powieści pojawia się bowiem tajemnicza
kobieta o imieniu Maria, która pomagając
chorym dzieciom trafia też do życia Eleny i Massimo. Niezwykle życzliwa,
przyjazna, bezinteresowna, piękna, ale i zagadkowa. Pomimo tego, że nikt nie ma
pojęcia o tym, skąd przybyła, ani kim tak naprawdę jest, kobieta coraz częściej
towarzyszy bohaterom książki pomagając im przezwyciężyć trudy i rodzące się wątpliwości.
Jej obecność koi ból i daje nadzieję, stąd zdezorientowana Elena zaczyna zmagać
się z pytaniem, kim tak naprawdę Maria jest. Czy to dobra wróżka? A może ktoś,
kogo zwykły człowiek z pewnością nigdy by się nie spodziewał?
„I odszedł od niej anioł” to poruszająca powieść
dotykająca najgłębszych sfer ludzkiego umysłu. Mały, wesoły, uczynny chłopiec,
którego dni są policzone może umrzeć, podczas gdy po świecie wciąż kroczą tacy,
którzy – jak by się wydawało – na życie nie zasługują. Główni bohaterowie,
dający sporo do myślenia fundują czytelnikowi cierpienie, ból, dreszcz
niepewności czy lęku, ale oferują też nadzieję i radość, nawet w obliczu
sytuacji, które na pierwszy rzut oka mogłyby wydawać się pozbawione
jakichkolwiek pozytywnych stron. Powieść Pino Farinotti’ego to historia o
odradzającej się wierze, o zaufaniu i Bogu, w którego intencje nigdy nie powinno
się wątpić. To książka niebanalna, wystawiająca na próby i umieszczająca
czytelnika w obliczu niełatwych sytuacji, z których ostatecznie wyciąga się pouczające
wnioski. Autor, poprzez kreację małego Massimo pozwala spojrzeć na pewne wydarzenia
z nieco innej strony, a przy okazji funduje wciągającą i emocjonującą opowieść,
która zaciekawia aż do samego końca.
Kim jest Maria? Czy Massimo pokona śmiertelną chorobę?
Czy mąż Eleny uwierzy w Boga i czy jego związek z nią przetrwa najcięższą próbę,
którą właśnie próbuje pokonać?
Wzruszającą historię, którą raczej trudno byłoby nazwać błahą
i rozluźniającą, polecę na te szczególne dni zbliżających się świąt
Wielkanocnych wszystkim tym, którzy zmagają się z dylematami dotyczącymi wiary
i chcącym się w niej utwierdzić. To jednak także książka dla ludzi, którym los
zgotował podobną tragedię, tak jak Elenie i małemu Massimo. Być może pomoże Wam
przebrnąć przez trudy dni, które ciągle pokonujecie. Być może da Wam nadzieję
na to, że nic nie dzieje się bez przyczyny, a po każdym cierpieniu przychodzi
lepszy czas.
moja ocena: 5-/6
wydawnictwo: Jedność
ilość stron: 270
rok wydania: 2015
Za książkę bardzo serdecznie dziękuję wydawnictwu
Jedność.
Coś czuję, że grzechem byłoby nie przeczytać.
OdpowiedzUsuńHmm... książka wydaje się być piękna, ale nie w moim guście. Zbyt smutna i trudna.
OdpowiedzUsuńWygląda na lekturę, z której wiele można się nauczyć.Chętnie przeczytam, jeśli wpadnie w moje ręce.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam!
Nie słyszałam o tej książce, a coś czuję, że to baaardzo wartościowa lektura :)
OdpowiedzUsuńJa na razie pasuję, trochę nie moja tematyka.
OdpowiedzUsuńSłyszałam już o tej poruszającej książce, też muszę po nią sięgnąć.
OdpowiedzUsuń