„Wieczność to nieustająca praca nad sobą.”
W kategorii powieści gatunku paranormal romance Jennifer
L. Armentrout spisała się na medal. Zarówno słynna seria Lux jak i Dark Elements dostarczyły
mi takich wrażeń, jakich oczekiwałam sięgając po książki z miłością na czele i
nutą fantastyki w tle. Czy równie dobrze odnalazła się zatem autorka w
przestrzeni świata zupełnie realnego? Czy lokując akcję pośród zwyczajnych
ludzi była w stanie zafundować mi równie atrakcyjną historię? Dziś recenzja kolejnej
powieści dla młodzieży. Kolejnej, ale takiej, której nie mogłam pominąć. Czy
słusznie zacierałam ręce sięgając po „Co przyniesie wieczność”?
BYŁY SOBIE DZIECI…
TERAZ SPOTYKAJĄ SIĘ PONOWNIE
Była sobie dziewczynka
i był chłopiec, nieszczęśliwi, zastraszani, wychowywani w rodzinie zastępczej
przez ludzi, którzy nigdy nie powinni stać się opiekunami dzieci. Cicha myszka
i stający w jej obronie, nieustannie obrywający, mały wojownik. Kiedy ona
wydostała się z piekła, trafiając w progi mieszkania życzliwych lekarzy, on
wciąż w nim pozostał. Rozdzieleni tragedią więcej się nie spotkali. Aż do
teraz.
Mallory marzy o
studiach. By jednak osiągnąć swój cel, musi przetrwać rok w publicznej szkole,
a po latach terapii oraz indywidualnej nauki w domu nie jest to takie proste.
Gdyby nie przeszłość, gdyby nie paniczny lęk przed mówieniem, niczym nie
wyróżniałaby się spośród pozostałych rówieśniczek. Niestety…
Jednak nowy
rozdział życia ma w zanadrzu przygotowaną dla niej niespodziankę. Nigdy nie
przypuszczałaby, że właśnie teraz spotka Ridera Starka, chłopaka, który kiedyś
niejednokrotnie ją ratował. Nigdy też nie przeszłyby jej przez myśl, że tym
razem to ona będzie miała okazję ocalić jego.
POWIEŚĆ O…
Powieść o traumach
dzieciństwa, o szansach – tych wykorzystanych i zmarnowanych. O odnajdowaniu
własnych, właściwych dróg, o
podejmowanych próbach, sukcesach i porażkach. Historia młodych ludzi, którzy spotkali się po latach będąc już kimś
zupełnie innym, a jednak mającym w sobie tak wiele z przeszłości. Książka o miłości przytakująca stwierdzeniu, że
wszystko co piękne, rodzi się w bólu.
„MYSZKA” I JEJ
OBROŃCA
Zamknięta w sobie,
niezdolna do publicznych wystąpień, milcząca – wcale nie z natury, a w
wyniku dramatycznych przeżyć. Mallory,
dobra dusza, która chciałaby walczyć, lecz tak trudno odnaleźć jej w sobie
pokłady jakichkolwiek sił. Inteligentny,
choć niedbający o opinię, przystojny, choć ubogi. Rider sprawia wrażenie chłopaka, który został wplątany w szemrane interesy. Zaradny, jest jednak
tym typem człowieka, któremu opiekuńczości mógłby pozazdrościć niejeden z nas.
Pozornie tak różni, zaś uzupełniający
siebie nawzajem. Przyspieszyli bicie mojego serca niejeden raz, rozmową,
gestami, czułością. I choć to wcale nie była słodka historia, delektowałam się
nią jak najlepszym rarytasem.
PRAWIE DOROŚLI
Tło powieści stanowi szkoła
średnia. Przepełniona stołówka, wymagające porządnego przygotowania prace
domowe, kategoryzowani uczniowie, ci ambitni i ci zmierzający w nie do końca
właściwym kierunku. Wiernie oddała autorka świat przyjaźni i rywalizacji, wprowadzając w akcję element niebezpieczeństwa
i dramaturgii. Jest smutno i
wzruszająco, ale w moim przypadku pojawiły się także intensywne emocje związane
z nadzieją, poczuciem dumy oraz satysfakcji.
Tutaj, oprócz brutalnej przeszłości bohaterów, prawie nic nie jest czarno-białe
i nic takie proste.
PODOBNA DO… ALE
CZY WARTA POZNANIA?
Może pod względem
oryginalności nie jest to wybitne arcydzieło. Fabuła chwilami ocierała się
o słynną powieść Hoover „Hopeless” czy też mniej popularną, lecz niemniej dobrą
książkę „Idealna chemia” Simone Elkeles. Nie miałam z tym jednak najmniejszego
problemu, bo styl autorki i kreacja bohaterów przypadły mi do gustu tak bardzo,
że wciąż myślałam o tym, by przeczytać kolejny i kolejny dział. Obowiązkowa publikacja dla wszystkich fanów
autorki oraz wielbicieli nurtu New Adult. Gdybym miała w zwyczaju czytywać te
same powieści po kilka razy, ta na pewno by się do nich zaliczała.
moja ocena: 8+/10
wydawnictwo: Filia
ilość stron: 576
data wydania:
kwiecień 2017
Tę książkę, ale
też inne nowości możecie znaleźć na Taniaksiążka.pl, w księgarni internetowej,
która przeznaczyła niniejszy egzemplarz do recenzji.
Bardzo intryguje mnie fabuła tej powieści, szczególnie ze względu na moje wykształcenie. Przez dwa lata byłam wolontariuszką w domu dziecka, a rodziny zastępcze to temat, który mnie interesuje, zatem na pewno sięgnę po "Co przyniesie wieczność".
OdpowiedzUsuńPodziwiam takich ludzi, jak Ty. Ja mam za miękkie serce na takie wrażenia. Miałam kolegi, który trafił do domu dziecka po tym, jak zmarła mu mama. Odwiedzałam go kilka razy. Kiedy widziałam te małe dzieci spoglądające na mnie za szybą drzwi myślałam, że oszaleję z rozpaczy. Kiedy jedno powiedziało do mnie "mama" (miało może ze dwa latka), a ja 16, naprawdę się rozpłakałam.
UsuńJa jakoś nie mogę się przekonać do książek fantastycznych tej autorki. Od dawna w moim czytniku czeka pierwszy tom serii "Lux" i jakoś nie mogłam się zmusić żeby ją przeczytać. Do niedawna znałam tylko jej książki, które pisała pod nazwiskiem J. Lynn i w sumie podobały mi się, mimo iż nie był to nic oryginalnego. "Co przyniesie wieczność" kusiło mnie od dnia premiery i w końcu uległam. Książka okazała się szalenie emocjonalna. Bardzo mi się podobała.
OdpowiedzUsuńAczkolwiek zaraz po przeczytaniu zaczęłam się zastanawiać czy będzie kontynuacja, bo trochę się na to zapowiadało (Ainsley i Hector). I w sumie będzie, ale nie o tych bohaterach, a szkoda, bo ciekawa jestem, jak potoczą się ich losy. Oczywiście i tak przeczytam tą drugą część, a w międzyczasie może w końcu sięgnę po pierwszy tom serii "Lux' ;) Najwyższy czas!
Pozdrawiam!
houseofreaders.blogspot.com
Zgadzam się - jako J. Lynn (mi znana wyłącznie z książek wydawnictwa Amber), autorka nie poskramiała czytelniczych serc. Teraz jednak naprawdę mnie zaatakowała. Świetna powieść. Powiem Ci, że nie zdążyłam rozejrzeć się za kontynuacją, ale dzięki za informację - już jestem na bieżąco :) Trochę szkoda tego wątku Hectora i Ainsley - ale wszystko przed nami. Może autorka jeszcze coś w tym temacie postanowi dopowiedzieć.
UsuńPo pierwsze: o matko jak ja chciałabym mieć taką cegiełkę na półce! Po drugie: czytałam tylko jedną książkę autorki Ognisty pocałunek i tak nie zbyt przypadła mi do gustu chociaż nie mogę napisać, że była zła po prostu taka przeciętna. Teraz szukam czegoś lepszego czegoś wow i boję się, że tu podobnie jak w Dark elements byłabym lekko zawiedziona.
OdpowiedzUsuńTo zupełnie inny gatunek i mam wrażenie, że teraz mogłabyś się pozytywnie zdziwić :) Gdybym nie wiedziała, że tę książkę napisała ta sama autorka, która stworzyła Dark Elements - chyba bym się nie zorientowało. Powieść bardzo mi się podobała. Ale nie nakłaniam jakoś natrętnie, żeby potem nie było na mnie ;p
UsuńTytuł i opis fabuły zaciekawiają. Nie poznałam jeszcze książek autorki, ale postaram się to zmienić :)
OdpowiedzUsuńAutorka pisze także pod pseudonimem J. Lynn, ale przyznam, że jej powieści oznaczone tym nazwiskiem mnie nie powaliły. Jako Jennifer L. Armentrout naprawdę szaleje. A już na pewno wymiata tą książką :)
UsuńHoho, pomimo tego, że wysoko ją oceniasz, trochę objętość mnie przeraża. Musiałabym miec na nią więcej czasu :)
OdpowiedzUsuń"Nic nie jest czarno-białe" - lubię odcienie szarości w ksiazkach i to że nic nie jest takie jakie wydaje sie być na pierwszy rzut oka. Skoro polecasz - to biorę to!
OdpowiedzUsuńFanką autorki jestem! Właśnie będę czytać ostatni tom serii "Dark Elements". A o tej książce nie słyszałam.
OdpowiedzUsuń