Prastare wierzenia, słowiańskie legendy i czczone bóstwa
to z pozoru przeszłość, która w czasach teraźniejszych wyłącznie zaciekawia.
Przecież jako ludzie XXI wieku zdajemy sobie sprawę z tego, że to, co
niewidoczne gołym okiem, nieudowodnione nauką i niepoparte dowodami, jest
zaledwie wymysłem człowieka, fantazją, która prócz rozrywki, nie ma żadnej
istotnej funkcji. Zatem dlaczego wielu z nas wciąż wierzy w to, że są na
świecie miejsca, na terenie których dzieją się rzeczy niewyjaśnione? Dlaczego w
ciemną noc, kiedy gasną wszystkie światła, a wokół nas brak kogokolwiek
bliskiego, z duszą na ramieniu nasłuchujemy odgłosów? Czemu obawialibyśmy się
samotnego, nocnego spaceru na cmentarz? Być może wciąż jest w nas jakaś ukryta
część, która przeczuwa i widzi coś, czego nasz umysł nie jest w stanie wybadać?
Tym razem, wraz z moją recenzją, zabieram Was do Miasteczka . Przekonajcie się o tym czy
strach to pojęcie Wam obce. A może to, co z pozoru wydaje się absurdalne,
stanie się dla Was źródłem przerażenia? Kto wie.
Marcin Lanowicz,
autor poczytnych erotyków, cierpi na brak weny twórczej. Ścigające go terminy i
zwierzchnik, który nie lubi opóźnień, skłaniają go do wyjazdu wypoczynkowego,
gdzie, jak ma nadzieję, odzyska utracone natchnienie. Wraz z ukochaną żoną,
Anią, obiera kierunek Mazur, a dokładniej, udaje się do małego miasteczka o
nazwie Morwany. Drewniany domek, cisza i roztaczająca się wokół zieleń są
ciekawą zapowiedzią prawdziwego i przyjemnego relaksu. Kiedy małżonkowie
docierają na miejsce, błądząc uprzednio po niekończącym się lesie, są
oczarowani. Nigdy nie pomyśleliby, że w sercu tak gęstej puszczy drzew znajduje
się niewielka osada. Okazuje się, że domek, w którym mają się zakwaterować,
jest otwarty, aczkolwiek wewnątrz nikt na nich nie czeka. Znajdując kartkę z
kilkoma słowami powitania, Lanowiczowie wprost nie potrafią uwierzyć w to, że
są w Polsce jeszcze takie terytoria, gdzie ludzie całkowicie sobie ufają. Jednakże
wkrótce aura Morwan zaczyna wzbudzać niepokój i lęk. W nocy słychać kroki kogoś
poruszającego się po domu, chociaż drzwi zostały uprzednio zamknięte na klucz.
Mieszkańcy, z pozoru zwykli ludzie, wygadują dziwne rzeczy, nieraz
przypominające ostrzeżenia, a trzy jasnowłose kobiety poruszające się po okolicy,
już na pierwszy rzut oka kryją w sobie coś niezwykłego. Kiedy Marcin
zaniepokojony ekscentrycznymi zjawiskami dzwoni na policję, okazuje się, że
Morwany nie istnieją w żadnym rejestrze. Chociaż to miasteczko nie widnieje na ani
jednej mapie, funkcjonariusz życzy mężczyźnie powodzenia, które z pewnością mu
się przyda…
Główny bohater książki wyrusza w podróż u boku ukochanej
kobiety. Para liczy na pobyt, który pomoże im w pozbyciu się presji otoczenia i
czasu, a przy tym, odnowi potęgę ich uczucia. Przyjemny wypoczynek w zalesionej
okolicy mógłby wydawać się idealnym sposobem na wytchnienie dla nękanych
obowiązkami ludzi. Czy jednak słysząc słowa dziwnie zachowującej się kobiety
dotyczące tego, że z Morwan tak szybko się nie wraca, można czuć się
komfortowo? Co, kiedy w domu mającym odegrać rolę oazy spokoju, nocą dostrzegalna
jest czyjaś obecność? Czy wizerunek zamazanej twarzy pojawiającej się w lustrze
to tylko przewidzenie? Czym jest zabita wrona przybita do drzwi wejściowych
jednej z chat? I kim tak naprawdę są jasnowłose kobiety, do których zbliżenie się
z pewnością powinno wprawiać w zakłopotanie? Morwany, małe miasteczko, które
miało dla Lanowiczów przybrać wymiar nieba, przyoblekło się w zło i
przekształciło ich pobyt tutaj w piekło.
źródło |
Czy ciemne moce, które niewątpliwie zostały uaktywnione, nie
mają swoich słabych punktów? Czym w ogóle one są i jak potężna jest ich siła
rażenia? W ręce Mariusza trafia pamiętnik niejakiej Joasi, który w raz z
pierwszą stroną staje się wierną relacją wydarzeń, niewątpliwie związanych z
przeklętym miastem. Chociaż w Morwanach zastraszeni ludzie milczą, jeden z mieszkańców
postanawia przełamać panującą ciszę, a kara, jaka go za to spotka, okaże się
najsurowsza. Główny bohater, krok po kroku, odkrywa okrutną prawdę. Pradawne,
słowiańskie bóstwa i legendy, które dotąd były dla niego wyłącznie czczym
gadaniem, przybierają na wiarygodności. Wkrótce wychodzi na jaw fakt, że
Morwany, położone z dala od cywilizacji i rozgłosu, zdołały zachować klątwę
dawnych lat, a jej zdjęcie okaże się nie do przeskoczenia.
"Nie uciekniesz z Morwan - wyszeptała. - Każdy, kto tu przyjeżdża, zostaje. Stąd nie ma powrotu..."
Robert Cichowlas i Łukasz Radecki stworzyli powieść
grozy, której nie powstydziłby się sam Stephen King. Pomysł na fabułę,
wzbogacony słowiańską kulturą, nietypowymi motywami oraz oryginalnymi
postaciami, stał się ekscentryczną mieszanką i eksperymentem, którego efekt
jest jak najbardziej zadowalający. Trudno byłoby mówić w tym przypadku o
punktach kulminacyjnych, ponieważ jest ich tutaj naprawdę sporo. Akcja co jakiś
czas zwalnia tempa, by po chwili znów ruszyć galopem niosącym powiew prawdziwej
grozy. Napięcie z pewnością nie gaśnie. Czytelnik, ostrożnie przewracając
kolejną stronę, rozgląda się za siebie by zyskać pewność, czy aby wokół nie
czai się żadne zło. To niesamowite jak wielką moc mogą mieć zapisane na kartce
słowa, aczkolwiek dzieje się tak tylko w przypadku, kiedy autor ma niewątpliwy
talent. Tutaj najwyraźniej zarówno pan Robert, jak i pan Łukasz okazali się
wspaniałymi i godnymi polecenia twórcami. Nie jestem do końca zwolenniczką
książek pisanych przez więcej, aniżeli jedną osobę. Mam wrażenie, że dwóch autorów
to już o jednego za dużo. Po „Miasteczko” sięgałam więc z pewnym dystansem, a
jednak moje obawy okazały się niesłuszne i bezpodstawne. W tym wypadku przeważyła
zasada „Co dwie głowy, to nie jedna”. Efekt okazał się bowiem znakomity.
źródło |
Jako czytelnik, mam już spore doświadczenie dotyczące
wielu gatunków literackich, między innymi powieści grozy. Czytałam wiele dzieł
Kinga, Mastertona czy Barkera i mogłoby się wydawać, że już samo ich nazwisko
daje przewagę tworzonym przez nich treściom. A jednak ja nie daję się omamić i
powiem szczerze, że „Miasteczko” Radeckiego i Cichowlasa to pierwszorzędny
horror, z którego spoczywający ostatnio na laurach King mógłby brać przykład. To,
co okazuje się tutaj niewątpliwym powiewem świeżości, to umiejętne połączenie makabry
oraz erotyki. A obrazy aktów, chociaż nieraz daleko odbiegających od zwykłych scen
erotycznych, zabarwione są tak silnymi doznaniami, że wykreowanie sobie ich w
głowie przychodzi naprawdę łatwo. Finał powieści, jak na horror przystało,
zapewne trudno określić jako sielankowy. Wielbiciele tego gatunku już jednak
chyba przywykli do tego, że takie książki nieczęsto kończą się słowami „żyli
długo i szczęśliwie…”. Nic jednak więcej nie zdradzę, poza tym, że akcja jest
warta uwagi.
Na wielki plus zasługuje także okładka powieści, która
sama w sobie ma już coś magnetycznego i hipnotyzującego. Wydaje mi się, że
oprawa graficzna zyska uznanie wśród wielbicieli tego gatunku literackiego, a
tym samym, ocenianie książki po okładce tym razem wyjdzie ludziom na dobre. Jak
dla mnie, wydawnictwo Videograf znowu może pochwalić się ciekawą propozycją,
ponieważ w przypadku horrorów jeszcze mnie nie zawiodło. Świat słowiańskich
bóstw, nietypowych wydarzeń, lęku, ale i miłości, zamknięty w samym sercu
ciemnego lasu. „Miasteczko” może naprawdę przyprawić Was o dreszcze,
szczególnie, kiedy tak jak ja, przekroczycie jego próg nocą.
moja ocena: 5/6
wydawnictwo:
Videograf
ilość stron: 320
data premiery: 20.05.2015
Za książkę bardzo serdecznie dziękuję wydawnictwu Videograf.
Okładka przykuwa wzrok a i fabuła przyciąga. Kolejna ciekawa książka do przeczytania:)
OdpowiedzUsuńPrzyznam, że mam ochotę na dobrą powieść grozy, Chyba się skuszę.
OdpowiedzUsuńUbóstwiam, zazdroszczę, że Pani już ''wszamała'' tą książkę
OdpowiedzUsuń