czwartek, 21 maja 2015

"Mała czarownica nominowana do Oscara" - Rachel Mwanza

Mała czarownica nominowana do Oscara 

Czarownice znane nam są wyłącznie z bajek. To właśnie one nieraz spędzały nam, jako dzieciom, sen  z powiek. Orle nosy, postrzępione włosy i przeraźliwe, zakrzywione szpony – taki obraz utrwalił się w naszych głowach, ale wraz z wiekiem zaczął blednąć, ponieważ postaci czarownic jakoś nic szczególnie istotnego do naszej codzienności nie wniosły. Bowiem jako dorośli, rozumiemy to, że ich istnienie było zaledwie wybrykiem czyjegoś wymysłu, wybujałej fantazji oraz cząstką czegoś w rodzaju iluzji. A jednak w dobie dzisiejszej cywilizacji, kiedy na świecie postęp goni za postępem, a wybitni naukowcy próbują nawet wskrzeszać życie, wciąż bywają takie zakątki świata, w których wierzy się w istnienie czarownic. Bycie jedną z nich okazuje się przekleństwem gorszym, aniżeli samo piekło. Bo czarownica to klątwa, której należy się wystrzegać, nawet w przypadku, kiedy chodzi o osoby najbliższe. Taki los, życie naznaczone piętnem czarownicy, spotkał Rachel Mwanza, bohaterkę autentycznej historii  przedstawionej w książce „Mała czarownica nominowana do Oscara”. To właśnie na jej łamach kobieta opowiada o tym, jak z ciemnych zakątków brudnych ulic trafiła na czerwony dywan.

Jest rok 2012. Rachel Mwanza, jeszcze mało komu znana dziewczyna, otrzymuje Srebrnego Niedźwiedzia za najlepszą rolę kobiecą na festiwalu filmowym w Berlinie. Nieco później pojawia się nominacja do Oscara i dostatnie życie w cudownym Montrealu. Oszołomiona własnym sukcesem powraca pamięcią do niedawnej przeszłości, do życia przepełnionego strachem, głodem i walką o przetrwanie. Rachel urodziła się w bogatej, jak na afrykańskie standardy, rodzinie. Dorastając u boku rodzeństwa, pod okiem zamożnego ojca zajmującego się diamentami oraz kochającej matki, zasmakowała radości prawdziwego dzieciństwa. Wystarczyło jednak tak nie wiele, by dotychczasowe szczęście zniknęło jak nic nie znaczący na wietrze pył. Po wyprowadzce wiele znaczącego dla dziewczyny taty, rodzina musiała radzić sobie sama. Pewnego dnia, jeden z jasnowidzów, którym matka Rachel bezgranicznie wierzyła, zauważył w dziewczynce zło i przepowiedział, że przyniesie ona nieszczęście. Zyskując miano czarownicy, Rachel zmuszona była uczestniczyć w egzorcyzmach, podczas których użyto przykładowo kaczki dziobiącej w jej czoło po to, by odegnać ciążący na niej pech. Rozebrana do naga, opluwana i zmuszana do okrutnych rzeczy, w końcu trafiła na bruk. Tam, zaznając głodu, zgwałcona, brudna i wyzbyta jakichkolwiek złudzeń na lepsze jutro, przez jakiś czas obracała się w towarzystwie prostytutek. Aż nadszedł taki moment, że zauważona wzięła udział w castingu filmowym i przelewając na ekran całe swoje doświadczenie, wspięła się na wysokie szczeble kariery, z których każdego dnia wchodzi coraz wyżej.
„Wszystko stało się tak szybko… Otrzymaliśmy tak wiele nagród, siedemnaście trofeów, jedna Rachel została uratowana, ale ile ich tuła się jeszcze po ulicach?
Mam nowe życie, ale nie zapominam, skąd przyszłam.”
„Mała czarownica nominowana do Oscara” to jedna z tych książek, które nie wymagają od autora wykazania się wyobraźnią. Tutaj fabułę wykreowało samo życie, ofiarowując bohaterce lekcję, która pozostanie z nią na zawsze. Rodząc się w kraju, gdzie nieszczęściem rodziny obarcza się jednego człowieka, Rachel przetrwała katusze, o których nam, w cywilizowanych państwach, nawet się nie śniło. Nasze dzisiejsze prawo broni nieletnich, którym rodzice wymierzają klapsa. Mamy domy dziecka dla opuszczonych, małych istotek, które i tak wydają się nam dostatecznie skrzywdzone. Tam, w Demokratycznej Republice Konga, gdzie musiała wychowywać się Rachel, opuszczone dzieci wałęsając się po slumsach są niczym szczury, które aby przeżyć, muszą zadbać o siebie same. Bohaterkę książki spotkał taki właśnie los – los dziecka ulicy, a wszystko dlatego, że ktoś uznał ją za czarownicę.