Czarownice znane nam są wyłącznie z bajek. To właśnie one
nieraz spędzały nam, jako dzieciom, sen z
powiek. Orle nosy, postrzępione włosy i przeraźliwe, zakrzywione szpony – taki obraz
utrwalił się w naszych głowach, ale wraz z wiekiem zaczął blednąć, ponieważ
postaci czarownic jakoś nic szczególnie istotnego do naszej codzienności nie wniosły.
Bowiem jako dorośli, rozumiemy to, że ich istnienie było zaledwie wybrykiem
czyjegoś wymysłu, wybujałej fantazji oraz cząstką czegoś w rodzaju iluzji. A
jednak w dobie dzisiejszej cywilizacji, kiedy na świecie postęp goni za
postępem, a wybitni naukowcy próbują nawet wskrzeszać życie, wciąż bywają takie
zakątki świata, w których wierzy się w istnienie czarownic. Bycie jedną z nich
okazuje się przekleństwem gorszym, aniżeli samo piekło. Bo czarownica to
klątwa, której należy się wystrzegać, nawet w przypadku, kiedy chodzi o osoby
najbliższe. Taki los, życie naznaczone piętnem czarownicy, spotkał Rachel
Mwanza, bohaterkę autentycznej historii przedstawionej w książce „Mała czarownica
nominowana do Oscara”. To właśnie na jej łamach kobieta opowiada o tym, jak z
ciemnych zakątków brudnych ulic trafiła na czerwony dywan.
Jest rok 2012. Rachel Mwanza, jeszcze mało komu znana
dziewczyna, otrzymuje Srebrnego Niedźwiedzia za najlepszą rolę kobiecą na
festiwalu filmowym w Berlinie. Nieco później pojawia się nominacja do Oscara i
dostatnie życie w cudownym Montrealu. Oszołomiona własnym sukcesem powraca
pamięcią do niedawnej przeszłości, do życia przepełnionego strachem, głodem i
walką o przetrwanie. Rachel urodziła się w bogatej, jak na afrykańskie
standardy, rodzinie. Dorastając u boku rodzeństwa, pod okiem zamożnego ojca
zajmującego się diamentami oraz kochającej matki, zasmakowała radości
prawdziwego dzieciństwa. Wystarczyło jednak tak nie wiele, by dotychczasowe
szczęście zniknęło jak nic nie znaczący na wietrze pył. Po wyprowadzce wiele
znaczącego dla dziewczyny taty, rodzina musiała radzić sobie sama. Pewnego dnia,
jeden z jasnowidzów, którym matka Rachel bezgranicznie wierzyła, zauważył w
dziewczynce zło i przepowiedział, że przyniesie ona nieszczęście. Zyskując
miano czarownicy, Rachel zmuszona była uczestniczyć w egzorcyzmach, podczas
których użyto przykładowo kaczki dziobiącej w jej czoło po to, by odegnać ciążący
na niej pech. Rozebrana do naga, opluwana i zmuszana do okrutnych rzeczy, w końcu
trafiła na bruk. Tam, zaznając głodu, zgwałcona, brudna i wyzbyta jakichkolwiek
złudzeń na lepsze jutro, przez jakiś czas obracała się w towarzystwie
prostytutek. Aż nadszedł taki moment, że zauważona wzięła udział w castingu
filmowym i przelewając na ekran całe swoje doświadczenie, wspięła się na
wysokie szczeble kariery, z których każdego dnia wchodzi coraz wyżej.
„Wszystko stało się tak szybko… Otrzymaliśmy tak wiele nagród, siedemnaście trofeów, jedna Rachel została uratowana, ale ile ich tuła się jeszcze po ulicach?Mam nowe życie, ale nie zapominam, skąd przyszłam.”
„Mała czarownica nominowana do Oscara” to jedna z tych
książek, które nie wymagają od autora wykazania się wyobraźnią. Tutaj fabułę
wykreowało samo życie, ofiarowując bohaterce lekcję, która pozostanie z nią na
zawsze. Rodząc się w kraju, gdzie nieszczęściem rodziny obarcza się jednego
człowieka, Rachel przetrwała katusze, o których nam, w cywilizowanych
państwach, nawet się nie śniło. Nasze dzisiejsze prawo broni nieletnich, którym
rodzice wymierzają klapsa. Mamy domy dziecka dla opuszczonych, małych istotek,
które i tak wydają się nam dostatecznie skrzywdzone. Tam, w Demokratycznej
Republice Konga, gdzie musiała wychowywać się Rachel, opuszczone dzieci
wałęsając się po slumsach są niczym szczury, które aby przeżyć, muszą zadbać o
siebie same. Bohaterkę książki spotkał taki właśnie los – los dziecka ulicy, a
wszystko dlatego, że ktoś uznał ją za czarownicę.