Jej nowy szef jest arogancki, wredny, złośliwy i… seksowny
jak cholera. Ładne opakowanie skrywa wcielonego diabła, o czym Raquel szybko
się przekona. Kiedy zostaje zatrudniona w jego firmie, nie liczy na ciepłe
przyjęcie, ale na tak wredne uwagi pierwszego dnia pracy – też nie.
Jednak gdy zaczyna bliżej poznawać swojego szefa, powoli
dostrzega mężczyznę, którego coś dręczy. Raquel wmawia sobie, że nie obchodzą
ją jego ciemnobrązowe oczy ani sposób, w jaki poruszają się jego mięśnie twarzy,
kiedy jest wkurzony.
Siostra udzieliła jej rady, żeby pod żadnym pozorem się w
nim nie zakochała. Raquel uznała te słowa za śmieszne. Jednak teraz… wcale nie
jest jej do śmiechu.
Raquel
Teraz
Gorący
wiatr smaga ulice w centrum Nashville. Rozwiewa moje jasnobrązowe włosy i poły
czarnego żakietu. Chwytam je, przyciskając do siebie torebkę, a telefon przykładam
do ucha, uważnie słuchając słów Renée, mojej siostry, jakbym słuchała samego
Boga.
– Zaprzyjaźnij
się z Sandrą. To dobry sojusznik. – Mimo słów wsparcia ze strony Renée, żołądek
mam ściśnięty.
– Nie
zadawaj zbyt wielu pytań. Jeśli coś wydaje ci się bez sensu, poczekaj i zapytaj
później.
– Nie
mogę o nic pytać pierwszego dnia pracy?– Na przejściu zapala się żółte światło.
Korzystam z okazji, by poprawić bluzkę. – Wydaje im się, że umiem czytać w
myślach?
– Patton
Fletcher nie ma czasu uczyć cię, co masz robić. Wierz mi. – Zabrzmiało to,
jakby go cytowała.
– Nawet
nie poznałam Pattona Fletchera.
– To
kto cię zatrudnił? Taron? Tylko on mógłby sobie na coś takiego pozwolić.
– No
tak. – Światło się zmienia. Przebiegam przez dwupasmową ulicę. – Rozmawiali ze
mną TaronRhodes i Jerry Buckingham.
– Hmm…–Jej
sceptycyzm tylko wzmaga moje zdenerwowanie.
– Co?
– No
to musisz się pilnować. Jeśli to nie on cię wybrał, będzie szukał okazji, żeby
się ciebie pozbyć.
– Dlaczego?
– Ogarnia mnie panika.
– On
już taki jest. Lubi mieć nad wszystkim kontrolę.
– To
co mam robić? Pracowałaś tu.
Otwieram przeszklone
drzwi Fletcher International, Inc. z moim jeszcze ciepłym dyplomem MBA[1]
z Vanderbilt’s Owen Graduate School. Tak jak moja siostra skończyłam studia z
jednym z dziesięciu najlepszych wyników na roku i dzięki temu trafiłam na
rozmowy o pracę w najlepszych firmach w mieście. Chciałam wyjechać do Chicago
lub Dallas, ale mój doradca zawodowy uznał, że Fletcher to świetny punkt
wyjścia i miałabym się czym pochwalić, gdybym dostała od nich dobre referencje.
Pewnie ten Patton Fletcher zna każdego prezesa firmy w kraju… Albo jego ojciec
zna.
Szukając
informacji o Fletcher International, napotkałam mnóstwo artykułów o George’u
Fletcherze, ale już o jego synu niekoniecznie.
– Nie
pozwól sobą pomiatać – w jej głosie pojawia się troska – nie wiem, czy robił to
celowo, czy po prostu taki jest…
– A
co będę mogła na coś takiego poradzić? To on jest szefem.
Zastanawiam
się, czy powie mi, co jej się tu przydarzyło. Cofam się myślami do chwili,
kiedy Renée zaczęła staż w księgowości w FII. Wydawało się, że świetnie jej
idzie. Znalazła się w rankingu: „Najlepsza trzydziestka przed trzydziestką”
według „Nashville Magazine”.
Egzamin
zawodowy zdała za pierwszym razem… A rok później zniknęła.
Przestała
odbierać telefony, a kiedy zadzwoniłam do biura, jakaś kobieta powiedziała, że
już tam nie pracuje. Musiałam rzucić wszystko w środku zaliczeń, gnać autobusem
przez całe miasto do East Nashville, gdzie wynajmowała tanie mieszkanie.
Wyglądała, jakby od dawna nie wstawała z łóżka.
Nie
chciała powiedzieć, co się stało. Powtarzała tylko, że to rzuciła. „To”
oznaczało wszystko, co jest związane z jej wykształceniem, z księgowością.
Tamtej
wiosny, podczas przerwy w zajęciach, zamiast wyjechać do South Walton, jak
planowałam, spędziłam tydzień, pomagając jej w przeprowadzce do Savannah, do
niewielkiego domu po rodzicach, tuż pod czujnym okiem pani Hazel Wakefield, ich
dawnej sąsiadki.
Teraz Renée
pomaga pani Hazel prowadzić jej sklep z pamiątkami na Tybee Island, a na czynsz
zarabia sprzątając staruszce dom, załatwiając dla niej różne sprawy, gotując.
Po tym, jak porzuciła karierę i została tylko z pętlą na szyi w postaci kredytu
studenckiego do spłaty, nie ma innego wyjścia.
– Chcesz
mojej rady w sprawie Pattona Fletchera? – parsknęła, jakby miało to zająć cały
dzień. – Nie wspominaj o jego ojcu. Wkurza go to.
Zmarszczyłam
brwi.
– Rozumiem.
Coś jeszcze?
Albo to winda
jedzie za szybko, albo to ona mówi za wolno.
– Nigdy
nie ubieraj się cała na czarno. Nie znosi tego.
– Cholera.
– Patrzę na swoje czarne spodnie i pasujący do nich czarny żakiet. – Muszę
kupić jakąś apaszkę w przerwie na lunch.
– Zły
pomysł. Apaszek nie znosi jeszcze bardziej.
– O
co mu chodzi?
Zaciskam usta,
wzbiera we mnie chęć walki. Stąd moja ksywka –Rocky. Mój tata ją wymyślił, bo
jeszcze kiedy byłam mała, nigdy nie odpuściłam żadnemu łobuzowi, który mi
dokuczał.
– Pamiętasz,
kiedy byłyśmy małe, często mówiłaś: „Nie będziesz mną rządzić”.
– No
i?
– Nigdy
nie mów tak do Pattona Fletchera. – Nim udaje mi się odpowiedzieć, dodaje: – Ale
też nigdynie przestawaj
powtarzać sobie tego w myślach. Chyba w głębi duszy jednak to lubi. W jego
głosie słychać zło.
– Cóż…
– Patton
Fletcher to diabeł. – Renée podnosi głos. – Może nie sam Belzebub, ale na pewno jeden z
jego pomagierów.
– Nie
boję się go.
Nie
pozwolę żadnemu aroganckiemu młodemu prezesikowi pozbawić mnie marzeń – jeśli
to właśnie zrobił Renée.
Winda się
zatrzymuje, a ja zastanawiam się, czy przypadkiem nie przyjęłam tej pracy właśnie
po to, żeby udowodnić, że my – dziewczyny z rodziny Morganów – mamy charakter,
że jesteśmy twardsze, niż wyglądamy.
– Co
by się nie działo, nie wolno ci się w nim zakochać. – Jej ton staje się tak
poważny, że chce mi się śmiać.
– Nie
mam takiego zamiaru.
– Sprawdziłam
rano twój znak zodiaku. Dziś jest dobry dzień na nowy początek.
Staję w
drzwiach. W samą porę. Kiedy zaczyna gadać o horoskopach i holistycznych
rozwiązaniach, mam dość.
– Dzięki,
siostra. Muszę kończyć. Kocham cię!
– Ja
ciebie też. Trzymaj gardę.
– Dobra.
– To nasze tradycyjne pożegnanie, nawiązanie do boksu.
Rozłączam
się. Młody, szczupły mężczyzna w błękitnej koszuli i łososiowych spodniach za
kontuarem recepcji odkłada słuchawkę i posyła mi szeroki uśmiech.
– Witamy
we Fletcher International, w czym mogę pomóc?
– Dzień
dobry, nazywam się Rock… Eee, Raquel Morgan. Miałam się zgłosić do Sandry.
– Ach!
Pani jest tą nową. Chwileczkę.
Czekam.
Recepcjonista wciska kilka guzików i mówi coś szybko do słuchawki.Mam krótką
chwilę, by się rozejrzeć po eleganckim halluwykończonym ciemnym drewnem i
szkłem, zanim mężczyzna zrywa się ze swojego fotela i wskazuje mi drzwi do
biura.
– Proszę
tędy. Sandra już na panią czeka.
– Dziękuję…
– Dean.
Uśmiecha
się i odwraca, by odebrać telefon. W hallu pojawia się Sandra.Od razu zwracam
uwagę na jedwabną lawendową bluzkę i beżową ołówkową spódnicę. W porównaniu z
tą dwójką, czuję się jak ponury żniwiarz…
To
absurd! W tym kostiumie wyglądam bardzo profesjonalnie. Pod spodem mam kremową
jedwabną bluzkę… Zdejmę żakiet, jak tylko znajdę się w swoim gabinecie. I po
problemie.
– Witamy
na pokładzie! Miło powitać nową dziewczynę w tym stadzie samców.
Jej
brązowe oczy za ciężkimi szylkretowymi oprawkami błyszczą. Z miejsca czuję do
niej sympatię.
– Tak.
– Uśmiecham się z zakłopotaniem i spuszczam wzrok. – Chyba za bardzo się
wystroiłam.
– Podobno
nie można się za bardzo wystroić.
– No
nie wiem… –Nie wiem, co powiedzieć. Pasuję do nich wszystkich jak wół do karety
i nie wiem, czy to dobrze, czy źle.
Sandra
prowadzi mnie korytarzem – po jednej stronie znajdują się gabinety z oknami
wychodzącymi na miasto, po drugiej – boksy z komputerami.
– Twój
gabinet jest pośrodku.
Czy to
znaczy, że będę tu robić za Głupiego Jasia?
Wchodzę
do całkiem dużego pokoju, ma duże okno wychodzące na rzekę. Na biurku z
ciemnego drewna stoi laptop, wygląda na nowy. Obok leży kartka. Po drugiej
stronie stoi pudło z dokumentami, jest jeszcze jedno na podłodze.
Kładę
torbę na rdzawoczerwonym fotelu biurowym.
– Nieźle.
– Gabinet
Tarona jest na rogu, po prawej. – Sandra wskazuje ręką. – A Jerry’ego po
przeciwnej stronie. Chyba obu już poznałaś, prawda?
– Tak!
– Uśmiecham się. – Przeprowadzali ze mną rozmowę wstępną.
Puszcza
do mnie oko.
– Chyba
obu im zależało na znalezieniu dobrego sąsiada.
Dzięki
Sandrze trochę się uspokajam. Nie wiem dlaczego w ogóle się denerwowałam. Gdy
tylko kobieta wyjdzie, mam zamiar wysłać SMS-a do Renée i podziękować jej za
ostrzeżenia.
W tej
chwili jednak zza Sandy wyłania się ciemna postać.
– Sandra,
utwórz teczkę dla klienta z Madagaskaru.
Do naszej
rozmowy dołącza głęboki, wyrazisty głos. Sandra aż podskakuje i się odwraca.
Czuję na sobie ciemne oczy patrzące spod zmarszczonych brwi.
– Panie
Fletcher,to nasza nowa pracownica, Raquel Morgan. Przejmuje zagranicznych
klientów dla Tarona.
Serce
wali mi jak oszalałe. W głowie mam jedną myśl – wow.
– Dla
Tarona?
Jego
twarz się napina. Spogląda na prawo, w stronę gabinetu Tarona, jakby potrafił
przeniknąć wzrokiem przez ścianę. Przez chwilę myślę, że może potrafi… Jako
diabeł i w ogóle.
– Tak,
Raquel Morgan… – powtarza Sandra i wskazuje na mnie, dokonując oficjalnej
prezentacji.–Patton Fletcher.
– No
tak. Witamy – rzuca Fletcher.
Wygląda
na wkurzonego, a ja nie potrafię wydusić z siebie słowa. Nigdy jeszcze nie
spotkałam kogoś tak młodego, a jednocześnie tak onieśmielającego. Ciemne włosy,
odgarnięte z twarzy do tyłu, lśniącymi falami opadają na brzeg kołnierzyka jego
koszuli. Ramiona ma szerokie. Bicepsy ledwo mieszczą się w rękawach niebieskiej
marynarki, kiedy wyciąga w moją stronę elegancką dłoń – długie palce,
wypielęgnowane paznokcie. Spod białego mankietu widać fragment tatuażu.
Chryste,
weź się w garść.
Nasze
palce się stykają, czuję, jak przepływa przeze mnie fala gorąca.
– Dziękuję
– mówię z wytrenowanym spokojem, ale czuję się słabo.
Dlaczego
nikt mi nie powiedział, że ten diabeł jest tak obłędnie przystojny?
– W
takim razie teczka Madagaskaru idzie do niej.
Wręcza
Sandrze szarą kopertę, a ona przekazuje ją mnie.
– To
dziewczyna w twoim typie. – Patton mruży oczy, a Sandra mówi dalej: – Raquel
potrafi mówić w pięciu językach.
– Czytać
– wtrącam. – Przepraszam… Biegle mówię tylko jednym. Oprócz angielskiego,
oczywiście. Ale w pozostałych biegle czytam. Z jakiegoś powodu czytanie jest
łatwiejsze, niż mówienie.
Co ja
bredzę? Przestań gadać, Rocky.
– Mam
nadzieję, że tym, w którym mówią na Madagaskarze.
Głos
Pattona brzmi lekceważąco, odwraca się, jakby miał odejść.
– Po
francusku – mówię nieco głośniej – na Madagaskarze mówią po francusku. Ma pan
szczęście.
Odwraca
się do mnie. Uśmiecham się, by zatrzeć nie najlepsze pierwsze wrażenie. Jestem
zawodowcem, nie jakąś mdlejącą z wrażenia nastolatką. Mierzy mnie od góry do dołu
mrocznym spojrzeniem. Czuję, jak uginają się pode mną kolana.
– Wybierasz
się na pogrzeb?
Jego
sarkazm wywołuje we mnie złość. Jednak uśmiech nie schodzi mi z ust. Pamiętam,
co powtarzała mi Renée, moją mantrę – pracuję w jednej z najlepszych firm w
Nashville. Słyszałam, że to bardzo profesjonalne miejsce.
Kącik
jego ust drga– nie wiem, czy to kiełkujący uśmiech, czy grymas. Przez chwilę
myślę tylko o jego pełnych wargach, ale przeganiam tę myśl. Patton Fletcher
mnie sprawdza, tak jak uprzedzała mnie siostra. Nie obejdzie się bez walki, ale
nie mam zamiaru się wycofać.
– Następnym
razem wybierz coś kolorowego. Zależy nam, żeby nasi klienci wynieśli pozytywne
wrażenia ze współpracy z nami, nie depresję.
Gbur!
Wychodzi,
a ja nie potrafię się powstrzymać.
– Myślę,
że poradzę sobie z doborem garderoby. – To jak mały prztyczek w nos.
– Wkrótce
się przekonamy.
Zerka na
mnie przez ramię. Też się drażni?
– Już
od dawna sama się ubieram – dodaję.
Mogłabym
powiedzieć, że jako szanujący się diabeł, to on powinien nosić tylko czerń… Ale
nie mówię.
– Pracujesz
tu dłużej ode mnie?
Na to pytanie
nie chcę odpowiadać.
– Właśnie.
– Odwraca się do Sandry. –Powiedz Taronowi, żeby do mnie wpadł, jak przyjdzie.
O dziesiątej mamy wideokonferencję z Hastingsem i Keyem.
To chyba
koniec. Uświadamiam sobie, że przestałam oddychać. Nabieram powietrza, kiedy
wskazuje na mnie.
– Jutro
spotkanie z Madagaskarem przez Skype’a. Sandra dopilnuje, żebyś miała wszystko,
co potrzeba na dysku G. Masz być gotowa.
– Będę.
Wychodzi.
Spoglądam na szarą kopertę, którą trzymam w dłoniach. Szlag. Co muszę
wiedzieć na jutro?
Kiedy
podnoszę wzrok, Sandra się uśmiecha, jedną brew ma uniesioną.
– Chyba
musisz się brać do pracy. Hasło i wszystko, czego potrzebujesz, masz na kartce
przy laptopie. Gdybyś potrzebowała czegoś jeszcze, daj mi znać.
Wychodzi
i zostawia mnie samą w gabinecie, ale słyszę, jak odchodząc, mówi:
– Będzie
wesoło.
[1] MBA (Master
of Business Administration) – program typu MBA jest jednym z najbardziej
cenionych sposobów kształcenia menagerów. Kurs MBA zapewnia ogólną wiedzę z
zakresu biznesu i zarządzania, uzupełniającą nabytą wcześniej na uczelniach
specjalistycznych (przyp. red.).
Czujecie się zachęceni tym fragmentem?
Raczej nie planuję czytać tej książki. 😊
OdpowiedzUsuńFragment zapowiada intrygującą i wciągającą powieść.
OdpowiedzUsuńFragment wcale nie najgorszy. Może kiedyś przeczytam, jeśli powieść trafi w moje ręce.
OdpowiedzUsuń