Nazywano go polskim Nicholasem Sparksem. Tomasz Kieres,
autor pięciu romantycznych powieści o miłości, potrafi pisać o emocjach jak
mało kto, drążąc tematykę na co dzień bliższą kobietom. Choć przecież nie od
dziś wiadomo, że miłość to uczucie dotyczące każdego z nas, niezależnie od
płci, wykształcenia, statusu społecznego czy wieku. Kiedy w moje dłonie trafiła
jego najnowsza historia, „Kilka słów o miłości” wiedziałam, że czeka mnie
podróż ścieżkami ludzkich serc, ich wyborów, słabości, nadziei, nieszczęść i
radości. Bo o tym pisze właśnie autor w swoich książkach, o prozie życia usłanej
tym, co prawdziwe. Bez słodzenia i sztucznych rozwiązań. Czy moje oczekiwania
zostały spełnione? O tym w dzisiejszej recenzji.
ZARYS FABUŁY
Nawiązali nić
przyjaźni, która nierozerwalnie ich scaliła. Karolina jest w szczęśliwym
związku, Szymon nie ma zamiaru wikłać się w nic poważniejszego. Jednak pomiędzy
tym wszystkim tkwi ich wspólna relacja, szczere rozmowy, uśmiech, nadawanie na
jednej fali i zrozumienie. Kiedy dochodzi do spotkania Szymona z siostrą
Karoliny, niezależną Weroniką, zdaje się, że każde z nich obrało już swoją
odrębną ścieżkę, którą będzie podążać. Z każdym dniem coraz bardziej Szymon
uświadamia sobie jednak to, że czuje do Karoliny coś więcej i że nie chodzi
tylko o przyjaźń. Choć nie tak łatwo przecież przekroczyć pewne granice, które
wiążą się z ogromnym ryzykiem. Nie tak prosto zmienić własne postanowienia, w
które od lat się wierzyło. Miłość? Rozsądek? Szczęście? A może obawa? Co
zdobędzie tutaj zwycięski głos?
MĘSKA PERSPEKTYWA
I LICZNE EMOCJE
Historię spisaną na kartach powieści „Kilka słów o
miłości” poznajemy z perspektywy
głównego bohatera, Szymona. Nic w tym dziwnego, podobna narracja z
pewnością wydaje się bliższa sercu autora, któremu o wiele trudniej byłoby
wcielić się w kobiecą postać. Szymon to człowiek, który dotąd kieruje się nie własnym sercem, a przekonaniem.
Ślepą wiarą we wpajane od lat, niepełne wartości. Nie planuje wielkich miłości, stawiając na wygodną wolność. Z
rezerwą podchodzi do uczuć, bojąc się
pełnego otwarcia na uczucia. Bo przecież o wiele łatwiej jest ograniczyć
się do fizycznego kontaktu czy niedeklarowanego, luźnego związku. Na jego
drodze stają dwie kobiety. Weronika,
niepokorna, niezależna fotografka, która podążyła ścieżką własnych ambicji
oraz Karolina, która z tych ambicji zrezygnowała na wskutek
pewnych życiowych turbulencji. Skromna księgowa
uwikłana w szczęśliwy, narzeczeński związek, w którym jednak wydaje się być
stłumiona. Jakby nie była w pełni
sobą. Zwyczajni ludzie, z pakietem
słabości i obaw, nadziei i strachu przed nieznanym. Czy pozwolą dojść do
głosu echom własnych serc i spychanych na dno pragnień?
PRAWDZIWA HISTORIA
I WIELE ODCIENI ŻYCIA
Przyznam, że przez pierwsze
pięćdziesiąt stron nie było mi łatwo wejść w struktury środowiska
bohaterów. Oporny początek zmienił jednak swój kształt i moją perspektywę
wrażeń. Autor rozpisuje się na temat początków
znajomości głównych bohaterów, co
nie okazało się być tak ciekawe, jak rozkwit ich relacji pełnej rozterek i
dylematów. Potem popłynęłam z emocjami.
„Kilka słów o miłości” to nie jest
przesłodzona i ckliwa historia. To powieść obyczajowa fundująca pełen obraz ludzkiego życia, łącznie z
miłością, zaufaniem, oczekiwaniami, praktycznym spojrzeniem na przyszłość
skontrastowanym z tym, co górnolotne, a jednak momentami bardziej słuszne.
Historia o istocie zrozumienia i pomocy,
o tym, jak ważna jest otwarta rozmowa z drugim człowiekiem, która choć
ryzykowna, może w życiu wiele wyjaśnić i ułatwić. Nieprzewidywalna do samego końca, skomplikowana pod względem uczuć,
niebanalna, ale piękna, bo taka prawdziwa.
Tutaj nic nie jest czarno-białe i oczywiste. Bo przecież samo życie wiele
odcieni i wiele ma kolorów.
DLA KOGO?
To nie jest łatwa
historia. Sporo w niej emocji, dylematów i trudnych wyborów. O miłości, o
przyjaźni, o uczuciach, które często
atakują znienacka, nie patrząc na nasze plany czy założenia. Romantyczna, choć w umiarkowanym stopniu,
bez przesłodzonego happy endu. O samotności i o tym, że ludzie potrzebują do
szczęścia drugiego człowieka. O istocie umiejętnego spojrzenia na potrzeby i emocje
innych, o słowach wypowiedzianych i tych przemilczanych, a jednak dających o
sobie znać w odmienny sposób. Dla wielbicielek literatury obyczajowej pokroju Nicholasa Sparska, prawdziwej i ujmującej.
Za książkę bardzo
serdecznie dziękuję wydawnictwu Filia.
Nie boję się trudnych książek, a fabuła bardzo mnie ciekawi.
OdpowiedzUsuńCieszę się, że zakończenie nie jest cukierkowe. Może kiedyś się skuszę :)
OdpowiedzUsuńDobrze, że zakończenie nie jest przesłodzone. Bardzo ładna okładka.
OdpowiedzUsuńRaczej nie moje klimaty, więc nie mam w planach sięgnięcia po tą książkę.
OdpowiedzUsuńLubie ksiażki Sparksa, zatem myśle,że i ta pozycja powinna przypaść mi do gustu. Lubie jak ksiażki nie do końca sa takie cukierkowe, tylko maja też coś życiowego.
OdpowiedzUsuńWychodzi na to, żeby nie zrażać się na początku.
OdpowiedzUsuńKsiążki jak narkotyk
Słyszałam o tym autorze, ale nie miałam okazji jeszcze poznać jego twórczości. I choć nie cierpię powieści Nicolasa Sparksa, to po Twojej recenzji chyba dam szansę jego polskiemu odpowiednikowi ;)
OdpowiedzUsuń