Noelle nie potrafi
odnaleźć się w życiu. Jej świat rozpadł się w dniu, w którym wszystko,
co kochała, zostało jej brutalnie odebrane. Mimo że ma dopiero dwadzieścia pięć
lat uważa, że już przegrała. Jedyne
ukojenie znajduje w samookaleczaniu, a i to już jej nie wystarcza.
Jednak kiedy myśli,
że już nic nigdy nie będzie dobrze, na jej drodze pojawia się on, Charlie.
Charlie dostrzega
Noelle. Jako jedyny naprawdę ją widzi. Może dlatego, że sam przeżył podobną
historię do tej, która dręczy ją. A może dlatego, że Noelle ma w sobie coś, co
bardzo go pociąga.
Dwoje
życiowych rozbitków, dwie trudne przeszłości, które być może połączą się w
jedną przyszłość, chyba że zło znowu da o sobie znać.
Wodospad może
wszystko zmyć i pozwolić zapomnieć o tym, co było. Jednak nie można bez końca
stać pod strumieniem wody. Prawda?
pierwsze
uderzenie serca
Czasami
by wygrać, musisz przegrać
Zostałam
wyrwana ze snu w jeden z najgorszych możliwych sposobów.
Wciąż czułam zaciskające się na gardle macki koszmaru.Odcinał
mi dopływ tlenu i miażdżył klatkę piersiową, a przede wszystkim niósł ze sobą
kolejną dawkę rozpaczy, od której nie mogłam uciec nawet podczas snu. Byłam jej
niewolnikiem, w dzień i w nocy.
Chciałam otworzyć oczy, ale uniemożliwiał mi to tępy,
pulsujący ból w okolicach skroni. Balansowałam więc na krawędzi snu i
rzeczywistości, walcząc z tym siejącym emocjonalne spustoszenie przeciwnikiem,
gdy usłyszałam głośny huk.
Poderwałam się do pozycji siedzącej i zmusiłam do rozwarcia
powiek.Po przywyknięciu do jasnego światła pobłądziłam półprzytomnym wzrokiem po
wnętrzu, w którym przebywałam. Szybko zakiełkował we mnie niepokój, bo nie
rozpoznałam tego pomieszczenia. Wzmógł się, gdy moją uwagę przykuł nieznaczny
ruch.Przekrzywiłam głowę w jego kierunku.
Serce zadrżało mi w piersiach i krzyk zamarł w gardle, gdy
ujrzałam stojącego w drzwiach obcego mężczyznę. Czując nagłą potrzebę skrycia
się przed jego przenikliwym spojrzeniem, chwyciłam za brzeg kołdry i podciągnęłam
ją pod samą brodę.
– Spokojnie – wyszeptał.
Musiałam wyglądać jak sarna pojmana w światła samochodowych
reflektorów, bo uniósł ręce w poddańczym geście i dopiero zaczął się powoli
zbliżać. Instynktownie przesunęłam się do tyłu, aż moje plecy zderzyły się ze
ścianą. Z ust wyrwał mi się cichy syk, kiedy wewnętrzna część uda zapaliła
żywym ogniem. Wtedy przypomniałam sobie o cięciu, którym oszpeciłam swoją nogę.
– Nic ci nie zrobię – zapewnił mężczyzna na widok mojej
reakcji.
Łagodność w głosie kontrastowała z jego wyglądem. Jakby lekko
przetłuszczone blond włosy sięgały ramion, twarz pokrywał kilkudniowy zarost, przez
co nie widziałam dobrze jego rysów, jedynie bladoniebieskie oczy – przygaszone i
zadziwiająco czujne. Szara koszulka mocno przylegała do umięśnionego ciała, a czarne,
wyraźnie znoszone dżinsy, które zwisały mu z bioder, oraz liczne tatuaże na
rękach sprawiały, że kojarzył mi się z członkiem jakiegoś gangu.
– Jak masz na imię? – zapytał, gdy znalazł się około metra
ode mnie.
Wzdrygnęłam się przestraszona jego bliskością. Musiał to zauważyć,
bo zatrzymał się w pół kroku.
– Nic ci nie zrobię – powtórzył, jakby sądził, że im więcej
razy wypowie te słowa, tym większa szansa, że w nie uwierzę.
Nauczyłam się nie ufać nikomu,nawet samej sobie. Dlatego
milczałam jak zaklęta, przyglądając mu się z rezerwą. Nauczona doświadczeniem,
wiedziałam, że słowa nic nie znaczą. Lepiej słuchać, niż mówić. Obserwować,niż
otworzyć się i dać do siebie dotrzeć. Bo wszystko, co zdradzisz, zostanie
później użyte przeciwko tobie.
– Okej – sapnął z rozczarowaniem. – Może zacznę od
siebie… Jestem Charlie. – Wsunął dłonie do kieszeni dżinsów. Próbował ukryć ich
drżenie, świadczące o zdenerwowaniu. –Wiesz, w jaki sposób się tu znalazłaś?
Cofnęłam się myślami w czasie. Strapiony umysł przypomniał mi
ucieczkę, bieg bez celu, roztrzaskany telefon, kamień, krew… Później nic…Czarna
dziura.
Pokręciłam przecząco głową.
– Znalazłem cię na ulicy. – Wychwyciłam lekką zmianę w jego
głosie. Ku mojemu zaskoczeniu, nie było to współczucie, a… złość.
Z trudem przełknęłam ślinę. Gardło miałam obolałe, a w ustach
czułam pustynną suchość.
– Przyniosę ci coś do picia – oznajmił.
Zmrużyłam lekko powieki,oszołomiona jego słowami. Zupełnie
jakby czytał mi w myślach.
– Przygotuję też coś do jedzenia – dodał. – Spałaś dwa dni,
musisz być głodna.
Jeśli liczył, że zszokuje mnie ta informacja i doczeka się
jakiejś reakcji, to grubo się mylił. To nie pierwszy raz, kiedy pozostawałam
bez jedzenia dłużej niż kilka godzin. Mój rekord to tydzień, który skończył się
w szpitalu karmieniem dożylnym. Kiedy względnie doszłam do siebie, pilnowano,
abym spożywała regularne posiłki.
Gdy nieznajomy pojął, że nie uzyska ode mnie żadnej
odpowiedzi,pokręcił z niedowierzaniem głową, a z jego ust uciekło ciche sapnięcie.
Odwrócił się na pięcie i opuścił pokój.
Poruszyłam się nieznacznie,szukając wygodniejszej pozycji.Żeby
nie zagubić się w bałaganie, który panował w mojej głowie, rozejrzałam się po pomieszczeniu.
Wystrój był minimalistyczny i chłodny – typowo męski. Jasne ściany
kontrastowały z ciemnymi meblami. Pod oknem stało biurko i skórzany fotel. Naprzeciw mnie
ulokowano regał od góry do dołu wypełniony książkami, obok niewielką komodę. Centrum
stanowiło kalifornijskie łoże, które aktualnie zajmowałam, z niską szafką nocną
po lewej stronie. Poza tymi kilkoma elementami nie uświadczyło się tutaj nic
więcej – żadnych ozdób, fotografii, roślin, brakowało nawet zasłon i firanek w
oknie.
Mężczyzna wrócił w chwili, kiedy postanowiłam wygrzebać się z
łóżka, by wyjrzeć na świat. W jednej ręce trzymał butelkę wody, a w drugiej talerz
z ogromną kanapką.
– Spokojnie – mruknął, zbliżając się do mnie.
Zatrzymał się przy przeciwległej krawędzi łóżka, gdzie
postawił talerz i wodę. Nie odczuwałam łaknienia, ale z chęcią napiłabym się
wody. Zamierzałam jednak poczekać, aż wyjdzie, by nie pokazać, że czegokolwiek
od niego potrzebuję.
– Chcesz, żebym po kogoś zadzwonił? – zagaił.
Zaprzeczyłam gwałtownym ruchem głowy.
Na czole mężczyzny pojawiła się głęboka zmarszczka – wynik
sfrustrowania moim zachowaniem.
– Potrafisz mówić? – dociekał.
Patrzyliśmy na siebie w milczeniu,dopóki nie straciłam siły i
odwagi, by toczyć z nim niemą bitwę. Opuściłam wzrok z nadzieją, że zrozumie
mój przekaz i odejdzie. Nic z tego, nadal tkwił w tym samym miejscu, świdrując
mnie badawczym wzrokiem, od którego na przedramionach wykwitła mi gęsia skórka.
Powinnam się bać, w końcu nie znałam tego człowieka. Ja jednak nie czułam lęku.
Nie obchodziło mnie, co się ze mną stanie. Byłam tak bardzo zmęczona swoim
życiem, że pragnęłam zasnąć i nigdy więcej się nie obudzić.
Nie bacząc na obecność mężczyzny, odwróciłam się tyłem i zwinęłam
w embrion.Zacisnęłam mocno powieki, modląc się do Opatrzności o sen.
– W porządku – odezwał się po chwili nieznajomy.–Dam ci czas
do jutra. Później albo powiesz mi, kim jesteś i co się stało, albo zawiadomię
policję o całym zajściu.
Sekundę po tym oświadczeniu usłyszałam dźwięk zamykanych
drzwi.
Gdy zostałam sama, powędrowałam dłonią do poharatanego uda.
Poczułam pod palcami opatrunek i uniosłam kołdrę. Okazało się, że mężczyzna nie
tylko opatrzył mi ranę, ale i przebrał mnie w swoją koszulkę.
Wpatrywałam się w białą gazę dopóty, dopóki mojej psychiki nie
przejęły wspomnienia adekwatne do obecnej sytuacji. Wtedy też wszystko
zapoczątkowała krew, później jednak zamiast do domu nieznajomego trafiłam do
szpitala, a tam był już tylko krzyk, płacz i ta rozdzierająca duszę pustka. By
sobie z nią poradzić, zadawałam sobie fizyczny ból. Żywiłam głupie
przeświadczenie, że wypływa ze mnie wraz z krwią. Dlatego niewiele myśląc,
wbiłam paznokcie w opatrunek. Zacisnęłam na nim palce, dokładnie w miejscu,
gdzie wiedziałam, że istnieje rozcięcie od kamienia. Powtórzyłam to kilka razy,
aż opatrunek zabarwił się szkarłatem, z oczu popłynęły łzy, a ziejący w sercu
ból nieco zelżał. Jak urzeczona wpatrywałam się w powiększającą się plamę krwi.
Dlaczego to robisz,Noelle? Dlaczego się ranisz?
Co z tobą nie tak? Jesteś egoistką, myślisz wyłącznie o
sobie.
Pełne wyrzutów i
niezrozumienia słowa rodziców odbijały mi się po ściankach umysłu jak piłeczka do squasha.
Nikt nie był w stanie zrozumieć, co mną kierowało, co czułam i jak bardzo
męczył mnie każdy dzień wegetacji. Bo nie mogłam nazwać życiem tego, co działo
się ze mną od ponad roku.
Ból był moim jedynym przyjacielem, tylko dzięki niemu jeszcze trwałam.
Dla świata to, co robiłam, było nienormalne, chore, a nawet tchórzliwe – dla
mnie wyzwalające.Odkąd odkryłam,że to jedyny sposób, by znaleźć ukojenie i stłumić
emocjonalne tortury, ranienie siebie stało się moim ratunkiem. Potrzebą
silniejszą od wszystkiego innego.
Wsunęłam dłoń pod bluzkę.Przejechałam palcami po prostej,
nieco wklęsłej bliźnie, szpecącej centrum mojego brzucha. Żeby zagłuszyć głośny
szloch, który dobył się z moich ust, rzuciłam się na łóżko iw cisnęłam twarz w
poduszkę.Podczas gdy puch chłonął moje cierpienie,dotknęłam lewego boku. Opuszki
palców natrafiły na nieregularne brzegi drugiej z blizn. Jej wypukłość i
nierówność przypominały mi o nocy, której nigdy nie powinnam przeżyć. O chwili,
kiedy wszystko, co nadawało mojemu życiu sens, odeszło.
Żałowałam, że los przygotował dla mnie inny scenariusz.
Nie chciałam żyć.
Nie powinnam.
ZNAK GRAFICZNY
–
Jeśli nadal będziesz się raniła, to będę zmuszony skrepować ci ręce.
Jakby z oddali dotarł do mnie łagodny męski głos.
Nie otwierałam oczu, choć czułam na sobie natrętne spojrzenie
jego właściciela.Pierwszy raz, odkąd zaczęłam swoją przygodę z
samookaleczaniem, zakiełkował we mnie wstyd.
– Nie udawaj, wiem, że
nie śpisz –dodał, a chwilę później poczułam uginający się pode mną materac.
Niechętnie uniosłam powieki. Przez to, że płakałam przed
zaśnięciem, czułam pod nimi piasek. Żeby ich z powrotem nie zamknąć,
przeniosłam wzrok na twarz nieznajomego. Mimo malującego się na niej chłodu,
nie dało się nie zauważyć przedzierającego się przez maskę chłopięcego uroku. Najbardziej
wyróżniały się jego oczy – jasnoniebieskiej ak bezchmurne niebo w pogodnym dniu,
okolone długim, jasnymi rzęsami. Włosy zebrał w kucyk z tyłu głowy, ale kilka
niesfornych pasemek wymknęło się z upięcia – opadały na pokryte kilkudniowym
zarostem policzki.Choć wyglądał jak niegrzeczny chłopak, epatował aurą
charakterystyczną dla prawdziwego mężczyzny.
Wyrwał mnie z letargu, gwałtownie zrywając ze mnie kołdrę. Wzdrygnęłam
się, bardziej przez chłód, który owiał moje ciało, niż przez ten gest. Byłam
tak wyczerpana, zarówno fizycznie, jak i psychicznie, że cokolwiek planował,
nie zamierzałam się bronić. Moje ręce spoczywały wzdłuż ciała,a jedynym
symptomem świadczącym o zdenerwowaniu był nierówny oddech.
– Nie skrzywdzę cię. – Jego głos brzmiał tak mechanicznie,
żechwilami miałam wrażenie, że obcuję z robotem. – Zamierzam zmienić ci opatrunek.
Nie chciałam, by znowu oglądał, a tym bardziej dotykał moich
ran. Jednak opór wymagał siły, a mnie jej brakowało.
–Nie żartowałem z tym wiązaniem – ciągnął. –Jeśli jeszcze raz
zrobisz coś podobnego, obudzisz się ze skrępowanymi rękoma. – Odwrócił się po leżącą
za nim apteczkę. – Możesz się rozluźnić. Z mojej strony nic ci nie grozi.
Skinęłam sztywno głową, jednocześnie wypuszczającnieświadomie
wstrzymywane powietrze. Starałam się rozluźnić – nadaremnie.Nie pomogło nawet
to, że intuicja podpowiadała mi, że mówi prawdę.
– Mogę? – Wskazał głową przekrwiony plaster.
Kolejne skinienie z mojej strony.
Mimo udzielonej zgodysięgnął do opatrunku z obawą, jakby
oczekiwał, że się zerwę albo go zaatakuję.Traktował mnie jak nieoswojone
zwierzę, które dopiero uczyło się funkcjonować w ludzkim świecie.
– Pozrywałaś szwy – burknął z niezadowoleniempo tym, jak
ściągnął gazę.
Podparłam się na łokciach i podążyłam wzrokiem do miejsca,
któremu badawczo się przyglądał. Jeśli zaognione, umazane krwią nieregularne
krawędzie z widocznymi strzępami poszarpanych tkanek wywarły na nim
jakiekolwiek wrażenie, nie dał tego po sobie poznać. A nawet mnie na krótki
moment zmroził ten widok.
Mężczyzna zerknął na mnie spode łba, po czym podniósł się i bez
słowa opuścił pokój. Oparłam się o wezgłowie łóżka. Zalegającą wokół ciszę
zaburzał jego przytłumiony głos. Wytężyłam słuch, chcąc wychwycić sens
dobiegającej z sąsiedniego pomieszczenia rozmowy. Choćmocno się starałam,docierały
do mnie wyłącznie pojedyncze skrawki. Za mało, bywysnuć jakieś domysły na temat
tego, z kim i na jaki temat dyskutował.
Zadzwonił do szpitala
psychiatrycznego? A może zawiadomił policję, że znalazł jakąś niezrównoważoną
psychicznie kobietę?
Obydwie te perspektywy napawały mnie niepokojem.
Nie zdążyłam wymyślić, co uczynię, gdy któryś z tych
scenariuszy się ziści, ponieważ wrócił do pokoju.
–Będziemy mieli gościa – oznajmił, chowając telefon do tylnej
kieszeni dżinsów.
Niepokój urósł do rangi strachu.
– To mój przyjaciel, jest lekarzem– wyjaśnił, widząc moje zlęknione
spojrzenie.– To onzszył ranę i założył opatrunek.
Pokiwałam głową,starając się ukryć ulgę, która pojawiła się
wraz z wypowiedzianymi przez niego słowami.
– To ostatni raz, gdy zapewniam ci pomoc – ton jego głosu
ponownie wskoczył na ostrzejsze rejestry. –Następnym razem zawiozę cię do
szpitala.
Na samą myśl o tym przeszły mnie dreszcze. Nie mogłam do tego
dopuścić. Gdybym trafiła do szpitala, rodzice od razu by mnie odnaleźli.
Musiałam bardziej się pilnować, powściągnąć autodestrukcyjne zapędy i przestać
sprawiać kłopoty.
Nieznajomy podszedł do biurka.Wyjął z szuflady notes i pióro,
a następnie wrócił do mnie.
– Napisz tu adres albopodaj numer telefonu do kogoś z twoich
bliskich –polecił. – Skontaktuję się z nimi i wyjaśnię, co się stało. Z
pewnością się o ciebie martwią.
Oddech uwiązł mi w gardle. Serce, które póki co biło w
normalnym rytmie, przyspieszyło tak gwałtownie, że miałam problem z
oddychaniem. Balansowałam na skraju hiperwentylacji, podczas gdy panika stopniowo
oblepiała szlamem wszystkie moje wnętrzności.
Za nic w świecie nie
mogłam wrócić do domu.
Odgoniwszy niepewność i strach, przywołałam szczątki odwagi,
jakie we mnie pozostały.Złowiłam spojrzenie mężczyzny i otworzyłam usta, a słowa
same popłynęły.
– Proszę, pozwól mi zostać…
Oczy nieznajomego rozszerzyły się z zaskoczenia.
– Nie mogę wrócić do domu. –Mój głos brzmiał dziwnie nawet
dla mnie samej. Dni,które spędziłam na milczeniu,odbiły się na moich strunach
głosowych. Odzywałam się jedynie sporadycznie,półsłówkami. Bo po co mówić,
kiedy i tak nikt cię nie słucha?
Odkaszlnęłam, żeby oczyścić gardło i nadać głosowi pozory
normalności. – Proszę… – Broda zadrżała mi niebezpiecznie, a dłonie
zwilgotniały ze zdenerwowania.–Nie odsyłaj mnie do domu. – Nabrałam powietrza
do płuc. – Zrobię wszystko, czego zażądasz.
Byłam świadoma tego, jaki wydźwięk miały moje słowa.
Wyartykułowałam je z pełną odpowiedzialnością, jaką ze sobą niosły.Dotarłam do
granicy desperacji i naprawdę byłam w stanie zrobić absolutnie wszystko, byle tylko
pozwolił mi zostać u siebie, póki nie wymyślę co dalej.
Oddychałam ciężko w oczekiwaniu na wyrok. Zdawałam sobie
sprawę z niedorzeczności swojej prośby. Ale gdy człowiek dochodzi do pewnego
punktu, jest w stanie porwać się na największe absurdy, aby osiągnąć cel. W tej
chwili moim celem było zyskanie na czasie – jedynym sojuszniku w mojej prywatnej
wojnie przeciwko światu. Potrzebowałamnajpierw pozbyć się z organizmu
zatruwających umysł toksyn, którymi faszerowano mnie przez ponad rok, a potem
spróbować dojść ze sobą do ładu.
– Proszę – wyszeptałam, opuszczając powieki na splecione,
spoczywające na kołdrze dłonie. Nie byłam w stanie dłużej udawać zuchwałości.
Czułam na sobie ciężar spojrzenia nieznajomego. Odnosiłam
wrażenie, że wraz z przedłużającym się milczeniem jego waga wzrasta.
– Nadal nie poznałem twojego imienia.
Wzdrygnęłam się na dźwiękjego głosu,który przeszył ciszę.Kierowało
mną bardziej zaskoczenie, spowodowane jego słowami, niż strach. Prędzej
spodziewałam się tego, że każe mi się wynosić, aniżeli dociekać, jak się
nazywam.
Popatrzyłam na niego, starając się odczytać jakiekolwiek emocje
– bezowocnie. Był niczym marmurowy filar – statyczny, beznamiętny, twardy.Przez
to, że jego twarz nie wyrażała żadnych uczuć, obudziło się we mnie podejrzenie,
że być może cierpi na aleksytymię. Tylko osoby z tym syndromem charakteryzował
aż taki brak umiejętności wyrażania uczuć.
Raz jeszcze prześledziłam jego rysy, aż zatonęłam w pochłaniających
niczym spokojne wody oceanu oczach. Nagle coś w nich błysnęło, a między nami
przepłynęła jakaś elektryczna wiązka. Wtedy mężczyzna oderwał ode mnie wzrok. Zrobił
krok ku stolikowi nocnemu, jakby chciał zwiększyć dzielący nas dystans.Sięgnął
pobutelkę wody, a następnie wyciągnął z kieszeni spodni szklaną fiolkę.
– Wysuń rękę – nakazał szorstko.
Mimo rodzącego się we mnie buntu, zrobiłam, co kazał, by
pokazać mu, że nie rzucam słów na wiatr.
Na mojej dłoni wylądowała biało-niebieska tabletka.
– Co to? – Starałam się nie okazywać obrzydzenia, które
odczuwałam do wszystkich leków. Doświadczenie nauczyło mnie, że te niepozorne
pastylki zamiast leczyć,niszczą. Odbierają zdrowy osąd i wolną wolę. Sprawiają,
że człowiek staje się więźniem swojego ciała.
– Coś, co uśmierzy ból – wyjaśnił mężczyzna.
–Nie chcę, żeby zmalał. – Po raz pierwszy, od kiedy
przemówiłam, w moim głosie pojawiły się moc i zdecydowanie.
– Wolisz cierpieć? – dociekał, nie kryjącpotępienia wobec
mojej postawy.
A może tak mi się tylko
wydawało?
– Na ból, który odczuwam, nie ma lekarstwa – odparłam zgodnie
z prawdą, ponownie wkraczając do ciemnego, zimnego pokoju beznadziei.
–W porządku, jak wolisz – oznajmił.
Jak przez mgłę zarejestrowałam, że wrzuca tabletkę z powrotem
do fiolki i odstawia wodę na szafkę. Mruknął jeszcze coś, czego nie
zrozumiałam, po czym opuścił pokój, pozostawiając mnie samą z własnym piętnem.
Odłożyłam na bok dręczące mnie demony, żeby skupić się na znalezieniu
jakiegoś sensownego wyjścia z sytuacji, w której się znalazłam. Bez pieniędzy,
dokumentów, telefonu i ubrań nie miałam wielkiego pola manewru. Nie wiedziałam,
co robić, dokąd się udać czy do kogo zwrócić o pomoc. Nie posiadałamnawet nic
wartościowego, co mogłabym sprzedać, by zdobyć jakieś środki na start. Wszystko
zostało w domu – w miejscu, do którego nie zamierzałam wracać, choćbym miała
skończyć jako bezdomna pod mostem.
Dopiero po upływie paru minut zorientowałam się, że odkąd
zostałam sama, mój wzrok spoczywa na prawej dłoni, dokładnie na serdecznym palcuozdobionym
delikatnym, złotym pierścionkiem z osadzonym w metalowym sercu szafirem. Obróciłam
go kilkakrotnie kciukiem, a na ustachpojawił się smutny uśmiech.
Po raz pierwszyod kilku
dni zaświeciło słońce. Mając dość siedzenia w domu, postanowiliśmy wykorzystać ładną
pogodę i wybrać się na spacer doParku Kolumba. W okresie wiosennym park
prezentował się bajecznie, a przez załamanie atmosferyczne nie mogliśmy w pełni
wykorzystać jego walorów.
Gdy znaleźliśmy się w
pobliżu Ogrodu Różanego Kennedy’ego,moje nozdrza wypełnił słodki zapach wiosny,
a przed oczami pojawił się magicznie wyglądający tunel z kwiatów. To te owe
elementy sprawiły, że lata temu zakochałam się w tym miejscupodobnie jak w
towarzyszącym mi mężczyźnie.
–Zatrzymajmy się tutaj
na moment –zaproponował Rob.
Gdy przystanęłam
zgodnie z jego sugestią,stanął za moimi plecami. Jego ciepłe dłonie wśliznęły mi
się pod kurtkę. Splótł je na moim brzuchu, a twarz zanurzył w rozpuszczonych
włosach. Zaciągnął się ostentacyjnie ich zapachem,przez co mimowolnie się
uśmiechnęłam.
Oparłam głowę na
ramieniu ukochanego, dając mu się poprowadzić. Niczego w życiu nie byłam tak
pewna jakRoberta. Dla niego weszłabym do trawionego przez płomienie domu,
przepłynęła ocean, skoczyła ze spadochronem, a nawet dała się zakopać żywcem
pod ziemią.Nawet po tak długim czasie ciężko mi było uwierzyć, że ten czuły,
inteligentny, empatyczny i niezwykle troskliwy mężczyzna wybrał mnie. Ze swoją
aparycją, niesamowitym charakterem i starodawną szarmanckością mógł mieć każdą
kobietę. W najśmielszych snach nie przypuszczałam, żeto ja zostanę tą
szczęściarą.
–Noelle – mruknął mi do
ucha, składając tuż pod nimczuły pocałunek. Po mojej skórze rozeszło się przyjemne
mrowieniei już zamierzałam prosić o więcej, gdy Rob odsunął się ode mnie,
pozostawiając chłód w miejscu, gdzie stykały się nasze ciała.
Stanął naprzeciwko mnie.
Nie przestając się uśmiechać, powolnym ruchem odgarnął włosy, które opadały mi
na twarz.
– Nie ma na świecie nikogo
ani niczego piękniejszego od ciebie – szepnął z uwielbieniem, jakiego jeszcze u
niego nie słyszałam, a okazywał mi je niemal na każdym kroku.
– Brzmisz, jakbyś miał
zamiar mi się oświadczyć – wypaliłam z nerwowym śmiechem. Choć nie
podejmowaliśmy tego tematu, gdzieś głęboko w moim sercu rozbłysło światełko
nadziei, a po plecach przebiegł dreszcz podniecenia.
Na ustach Roberta
zamajaczył nieśmiały uśmiech, po czym sięgnął do kieszeni swojej skórzanej
kurtki.Sekundę później moim oczom ukazało się pokryte czerwonym aksamitem
pudełko.
Z ust wyrwał mi się
pisk. Bezwiednie przyłożyłam do nich dłoń. Postąpiłam dokładnie tak jak miliony
innych dziewczyn w podobnej sytuacji.
– Musiałaś mi to zepsuć,co?
– Zaśmiał się z udawanym oburzeniem, a następnie uklęknął przede mną na jednym
kolanie.
– Nie wierzę… – Pokręciłam
głową, gdy otworzył pudełeczko.
– Szafir uznawany jest
za uosobienie czystości, prawdy i miłości – zaczął uroczyście. – Ty jesteś dla
mnie tym wszystkim,NoelleMcNeils. – Otarł kciukiem łzę, która wymknęła mi się
spod powieki. – Jesteś czystością mojego sumienia, prawdą serca i miłością
życia. Niech ten pierścionek będzie obietnicą… – Ujął moją drżącą z przejęcia
dłoń. – Obietnicą wspólnej drogi, szczęścia,które razem przeżyjemy,i odwagi
potrzebnej do spełniania marzeń. – Złożył na wierzchu mojej dłoni pełen czci
pocałunek. – Czy uczynisz mi ten zaszczyt i zostaniesz moją żoną?
Przygnieciona ilością
emocji, opadłam na kolana, zrównując się z nim.
– Tak – wydukałam. – Po
stokroć tak! – Wybuchłam płaczem, który szybko przemienił się w śmiech
szczęścia.
Robert wsunął mi na
palec pierścionek, a gdy tylko uniósł głowę, zarzuciłam mu ręce na szyję izmiażdżyłam
jego usta swoimi.
– Muszę wyjechać na
kilka dni w sprawach zawodowych.
Zkrainy, tym razem przyjemnych, wspomnień wyrwał mnie znajomy
już głos. Zorientowałam się, że płaczę,więc otarłam policzki i dopiero
spojrzałam na mężczyznę. Przyglądał mi się z lekko zmarszczonymi brwiami,
opierając się o futrynę drzwi.
– Co jeśli pozwolę
ci tu zostać, a ty pod moją nieobecność wyrządzisz sobie krzywdę? – Sposób, w jaki zadał to pytanie,
sprawił, że poczułam nie tylko wstyd, ale i wyrzut sumienia. – Przykro mi,nie mogę…
– Urwał, jakby się zapędził. – Nie zamierzam – kontynuował po tym, jak
odchrząknął, by zamaskować swoje wahanie – brać odpowiedzialności za ciebie i twoje
czyny.
Cholera, cholera,
cholera…
Usiłowałamwymyślić coś na szybko. Jak na złość żadne
argumenty, które nakłoniłyby go do zmiany zdania, nie przychodziły mi do głowy.
Wątpiłam, że uwierzy, gdy obiecam, że po powrocie do domu zastanie zarówno dom,
jak i mnie w takim samym stanie, jak przed wyjazdem.
– Jeżeli nie podasz mi numeru telefonu, żebym mógł
skontaktować się z twoimi bliskimi, będę zmuszony odstawić cię na komisariat – ciągnął,
siłą intensywnego spojrzenia próbując wydobyć ze mnie informację. – Tam nie
powinni mieć problemu ze zlokalizowaniem twoich krewnych albo kogoś, kto mógłby
się tobą zająć, Panno Bezimienna – dwa ostatnie słowa podszyte były lekkim
szyderstwem.
Gdy nie zareagowałam, oderwał się od futryny i wyszedł.
Znów zostałam sama ze swoimi myślami. Byłam już wyczerpana
nieustanną walką, dlatego teraz nie buntowałam się ani nie błagałam. Po tym,
jak straciłam Roberta,stałam się słaba i bezbronna, a przede wszystkim bierna. Przy
nim poznałam bezkres miłości i głębię uczuć. Był ogniem płonącym wewnątrz mnie,
siłą napędzającą mnie do działania. Bez niego świat stał się pogorzeliskiem, po
którym stąpałam, z każdym krokiem raniąc się coraz bardziej i bardziej.
Opadłam na poduszkę, chowając twarz w zgięciu łokcia. Łkałam
cicho nad własną niedolą i bólem, jaki sprawiało mi życie.Każda minuta wiązała
się z walką o przetrwanie, a ja już nie dawałam rady. Stałam się cieniem osoby,
którą byłam kiedyś. Nie pozostało we mnie nic z dziewczyny sprzed kilkunastu
miesięcy.
Zasnęłam
zaraz po tym, jak mrukliwy przyjaciel Charliego założył mi opatrunek. Jak
zawsze, gdy przymykałam powieki, tak i teraz wpadłam w wir wspomnień o Robercie.
Zakochałam się w nim w momencie, gdy jego bladozielone, pełne ciepła i radości
oczy skrzyżowały się z moimi. To na nie zwróciłam uwagę jako pierwsze i od
tamtej pory to w nich zawierał się cały mój świat. Oczywiście Rob był
przystojnym mężczyzną. Wyższy ode mnie o prawie trzydzieści centymetrów, dobrze
zbudowany dzięki fizycznej pracy, z ciemnoblond włosami i lekko zadartym nosem
do złudzenia przypominał Ryana Goslinga. Jednak to nie za urodę go kochałam,
tylko za jego wielkie serce, nieprzeciętny umysł, lekko skrzywione poczucie
humoru i te setki cudownych chwil, które mi podarował. Do dziś wywoływały
uśmiech na mojej twarzy.
Mogłam zapomnieć wiele wspólnych wspaniałych momentów, ale
istniał jeden, który pozostanie w mojej pamięci na zawsze.
Od kilku dni czułam się
fatalnie. Męczyły mnie mdłości i zawroty głowy, a także ogólne osłabienie i ostre, napadowe bóle
brzucha. Rob upierał się, bym poszła do lekarza. Odmawiałam, winiąc za swój
stan listopadową aurę i związany z nią spadek formy. Dopiero kiedy zemdlałam,
zrozumiałam, że to coś poważniejszego i muszę udać się do specjalisty. Robert jeszcze
tego samego dnia zabrał mnie do szpitala. Po tym, jak tam dotarliśmy, lekarz
najpierw przeprowadził ze mną wywiad, a potem wykonano mi całą serię badań,
które – odnosiłam wrażenie – trwały w nieskończoność. Podejrzewano ostre
zatrucie pokarmowe. Jeśli potencjalna diagnoza się potwierdzi, miałam zostać w
szpitalu przez kilka dni, co wcale mi się nie uśmiechało.
Po przeszło dwóch
godzinach oczekiwania i kilku kroplówkach nawadniających w końcu odwiedził nas
lekarz – inny niż ten, który mnie przyjmował.
– Witam państwa,
nazywam się Thompson, jestem pani lekarzem prowadzącym.
– Nareszcie – burknął
pod nosem Robert, przez co zgromiłam go wzrokiem.
– Przepraszam, ale dziś
mamy wyjątkowo zwariowany wieczór. – Obrzucił mojego pełnego obaw męża szybkim
spojrzeniem.
– Co mi dolega, panie
doktorze? – Ubiegłam Roberta, który już otwierał usta, by się odezwać. Był
zdenerwowany i bardzo się zamartwiał, a to w połączeniu z ponad trzygodzinnym
ślęczeniem w ciasnej przestrzeni za parawanem nie wróżyło niczego dobrego.
– Pani Anderson?
– Tak – przytaknęłam,
ściskając dłoń męża.
– Proszę wybaczyć,
musiałem się upewnić. – Zerknął do papierów, które ze sobą przyniósł.
– To coś poważnego? –
Widząc, jak wnikliwie studiuje moje wyniki badań, zaczęłam się niepokoić równie
mocno co Robert.
– Nie ma powodów do
obaw – odparł lekarz. – Ma pani lekką anemię, ale poza tym wszystko jest w
porządku.
– Jak może być w
porządku, skoro moja żona od kilku dni źle się czuje?! – fuknął Robert.
– Za kilka tygodni jej
przejdzie. – Thompson popatrzył po nas wymownie, a następnie szeroko się
uśmiechnął.
Spojrzeliśmy na siebie
z Robertem w tym samym czasie. Chyba oboje zorientowaliśmy się, co to oznacza.
Wzmocniłam uścisk na dłoni męża, od razu go odwzajemnił. Zakręciło mi się w
głowie, a serce przyśpieszyło na myśl o tym, co prawdopodobnie było powodem mojego
złego samopoczucia.
– Czy to znaczy… –
Wzruszenie uniemożliwiało mi wysłowienie się.
– Tak – potwierdził
lekarz. – Jest pani w ciąży. Za chwilę zrobimy USG, by oszacować, który to
tydzień.
– Będziemy mieli
dziecko – wyszeptał Robert z niedowierzaniem, bardziej do siebie niż do mnie.
– Będziemy mieli
dziecko – powtórzyłam piskliwie.
Rob przysiadł na moim
łóżku, jakby ta wiadomość ścięła go z nóg. Zarzuciłam mu ręce na szyję, po
chwili moje usta, oczy, czoło, policzki zostały obsypywane dziesiątkami pocałunków.
– Dziękuję, promyczku –
powiedział ze wzruszeniem i wdzięcznością Robert. – Nie istnieją na świecie
słowa, którymi byłbym w stanie opisać swoją radość.
Ujęłam jego głowę dwiema
rękami i odsunęłam ją od siebie, by móc patrzeć mu w oczy.
– Kocham cię, jak nikt
nigdy nikogo nie kochał.
Po tym wyznaniu nasze
usta połączyły się w pocałunku.
Najpiękniejsze wspomnienie mojego życia zostało zastąpione
przez inne, dalece od niego odbiegające. Oblał mnie zimny pot,oddech stał się
płytszy, a ręka od razu powędrowała do brzucha.
Chłód i wilgoć
przesączały się do każdej komórki mojego ciała. Drżałam, szlochając żałośnie.
Desperacko chwytałam powietrze, które zdawało się nie docierać do moich płuc.
Towarzyszyła mi agonia, której nie dało się opisać słowami. Mimo że brakowało
mi sił, instynkt nakazał mi dotknąć ręką brzucha, by ochronić moje maleństwo.
Gdy tylko to uczyniłam, poczułam między palcami lepką, ciepłą ciecz. To wzmogło
uczucie paniki, które wkradło mi się do umysłu.
Uwagę, która została
całkowicie pochłonięta przez moje nienarodzone dziecko, przykuło głośne
rzężenie dobywające się z gardła Roba. Obróciłam głowę lewo. Jego nieruchome
ciało oświetlał nikły blask pobliskiej latarni. W oczach czaiły się taka sama
panika i strach jak w moich, a rysy wykrzywiało cierpienie.
Na tyle, na ile byłam w
stanie, przeskanowałam jego sylwetkę. Wyrwało mi się coś na kształt krzyku, gdy
dostrzegłam, że z okolic jego pasa cieknie krew, tworząc wokół obfitą kałużę.
– Będzie dobrze,
promyczku – wycharczał Robert, zauważywszy, gdzie są skierowane moje oczy. –
Musisz walczyć, wyjdziemy z tego…
Rozkaszlał się, a z
kącików jego ust popłynęła stróżka krwi.
To nie wróżyło nic
dobrego.
– Nie, nie, nie… –
mamrotałam w amoku. – Błagam, Robbie…
– Wyjdziemy z tego,
promyczku… – powtórzył, ale temu zapewnieniu brakowało typowej dla niego
dobitności. – Jeszcze będziesz szczęśliwa…
Z każdym słowem jego
głos stawał się coraz słabszy. Próbowałam się do niego zbliżyć, ale nie byłam w
stanie. Miałam wrażenie, że ciało skuł mi lód. Bezsilność potęgował strumień
łez, który przez cały czas wypływał z moich oczu.
– Obiecaj, że oboje
będziemy – zdołałam wykrztusić między jednym szlochem a drugim.
Przez łzy zobaczyłam
przesuwającą się w moją stronę rękę Roberta. Oderwałam swoją od brzucha i przykryłam
jego ciepłe palce. Przeniósł wzrok z mojej twarzy na brzuch, gdzie rosło jego
dziecko. Mimo że bardzo się starał, nie udało mu się ukryć przerażenia, które
zagościło w jego pozbawionych blasku oczach.
– Będzie… – wyrzęził,
po czym znowu się rozkasłał i wypluł jeszcze więcej krwi.
– Nie… – Zacisnęłam
powieki z nadzieją, że gdy je otworzę, to wszystko okaże się jedynie koszmarem.
– Nie zostawiaj mnie…
– Pro… my…
Uniosłam powieki. To
nie był sen, tylko rzeczywistość. Okrutna, bezlitosna rzeczywistość, która
właśnie roznosiła cały mój świat w pył. Rozrywała mi duszę i dźgała serce
milionami ostrzy na raz.
– Kocham… cię… –
wydukał z trudem Rob, układając usta w coś, co miało przypominać uśmiech.
– Ja też cię kocham –
wyszeptałam, dławiąc się własną rozpaczą.
Zawyłam jak konające w
agonii zwierzę. Żałosny dźwięk, który nieprzerwanie wydostawał się z mojego
gardła, niósł się ciemnymi ulicami. Starałam się przysunąć do Roberta, ale
fizyczny ból był zbyt intensywny, bym mogła się poruszyć. Gdy poczułam mocne
szarpnięcie w dole brzucha, wiedziałam… Wiedziałam, że oto moje życie się
skończyło.
Poderwałam się tak gwałtownie, że zawirowało mi w głowie.
Czułam, jakby wewnątrz mnie miała nastąpić jakaś eksplozja. Nie nadążałam z
łapaniem kolejnych oddechów, co doprowadziło do tego, że zaczęłam się dusić. Pokój
się kurczył, ściany napierały na mnie,a podłoga falowała. Panika była niczym
żmija – wpełzła do mojej głowy, owinęła się wokół umysłu i syczała głośno,
zagłuszając wszystkie racjonalne myśli.
Wystrzeliłam z łóżka i pognałam do drzwi.Otworzyłam je zamaszyście,
lecz zamiast wybiec na zewnątrz, zamarłam,unieruchomiona dźwiękami Lost Erlendera Bratlanda, dobiegającymi z
wnętrza domu. Doskonale znałam tę piosenkę. Uwielbiałam ją od chwili, gdy Robert
puścił mi ją po raz pierwszy – w swoim starym camaro, które zaparkował dwie
przecznice od mojego domu, tak by nie zauważyli go moi rodzice.
Kiedy minął pierwszy szok, nogi same poniosły mnie do przodu.
Przez to, że zanim tu trafiłam, biegłam boso, miałam poranione stopy i każdy
krok sprawiał mi niemały dyskomfort. Mimo to brnęłam przed siebie, pokonałam
schody, aż dotarłam do źródła muzyki.
Spartańsko urządzony salon, gdzie wzrok przykuwała głównie
surowa cegła i kortenowska stal na ścianach, wyposażono wyłącznie w szarą,
stojącą przodem do rozciągającego się od podłogi do sufitu okna, kanapę i
szklaną ławę. Jedynym elementem nadającym temu pomieszczeniu jako takiej
przytulności był zamontowany w prawym rogu kominek. Nie elektryczny, tylko taki
prawdziwy, opalany drewnem.
Zrobiłam kilka niepewnych kroków w głąb salonu. Choć czułam,
że naruszam czyjąś prywatność, nie zatrzymałam się, póki nie znalazłam się
bliżej kominka. W otworze ułożono kilka polan, jednak ich nie zapalono.
Rozejrzałam się wokół w poszukiwaniu zapałek i zastygłam, gdy zauważyłam, że na
kanapie ktoś leży.
To on.
Charlie.
Spał albo drzemał. Zgięte w łokciu przedramię chroniło jego
twarz przed wpadającym przez okno światłem,drugą rękę wsunął pod głowę. Czułam
się jak intruz, powinnam wrócić do pokoju, ale nogi przyrosły mi do podłogi, a
oczy przykleiły się do jego typowo męskiej sylwetki. Stałam więc w bezruchu,dopóki
się nie poruszył.Wtedy bezszelestnie się wycofałam, niemal wpadając na mrożoną
szybę, która oddzielała salon od kuchni.
Bliskość kuchni sprawiła, że zassało mnie w żołądku – po raz
pierwszy od niepamiętnych czasów. Jako że przebywałam tutaj w charakterze
gościa, na dodatek nieproszonego,zawahałam się przed samodzielnym obsłużeniem.
Porzuciłam jednak wątpliwości, gdy mój brzuch głośno zaburczał, a nozdrza
wypełnił smakowity zapach pomidorów i bazylii.
Tak jak przypuszczałam, na płycie indukcyjnej zastałam
bulgoczący na wolnym ogniu sos do spaghetti. Wystarczyło tylko ugotować
makaron. Marna była ze mnie kucharka, potrafiłam zepsuć nawet jajecznicę,
jednak z przygotowaniem makaronu powinnam sobie poradzić.
Nie bez obaw napełniłam garnek wodą, włączyłam zapalnik i
postawiłam na nim naczynie. Gdy woda się zagotowała, wrzuciłam do niej makaron.
W oczekiwaniu, aż makaron się ugotuje, przeskanowałam wystrój kuchni. W
przeciwieństwie do salonu została umeblowana i wyposażona lepiej niż niejedna
kuchnia restauracyjna. Również charakter miała znacznie bardziej osobisty i
rustykalny, o czym świadczyły wyglądające na stare rozwieszone na ścianie
garnki, patelnie i inne niezbędne podczas gotowania przybory. Na półkach
ustawiono talerze, szklanki i wszelkiej maści kubki, w zlewie piętrzyło się
kilka brudnych naczyń. Z podobnym stylem spotkałam się w trakcie pobytu z
rodzicami w Hiszpanii. Charlie musiał lubić i umieć gotować tak jak kucharka w
willi, w której się zatrzymaliśmy.
Gdy makaron był gotowy,rozłożyłam go na talerze i polałam
pysznie pachnącym sosem. Następnie ledwo panując nad zdenerwowaniem, przeszłam z
kuchni do salonu, żeby obudzić Charliego.Nabrałam powietrza w płuca i już
miałam przemówić, gdy ujrzałam widoczny pod materiałem koszulki zarys mięśni, a
niżej biegnącą w dół ścieżkę włosów. Poczułam łaskotanie w podbrzuszu i rumieniec
na policzkach. Czegoś podobnego doświadczyłam wtedy, gdy między mną a Robem
doszło do pierwszego intymnego zbliżenia.
Dawno nie patrzyłam na żadnego mężczyznę w sposób jawnie
seksualny.Intrygowało mnie to tak samo, jak napawało wstrętem. To drugie nie
powstrzymało mnie jednak przez błądzeniem wzrokiem po jego pięknie wyrzeźbionym
ciele –bicepsach rozpychających rękawy koszulki, wypukłościach mięśni brzucha,
udach szczelnie wypełniających nogawki dżinsów, a nawet jego bosych,
wystających poza krawędź kanapy stopach.Fascynował mnie każdy skrawek jego
ciała, przez co ukłucie wyrzutów sumienia przybrało na mocy.
Przerażona swoimi odczuciami, zamierzałam na powrót zaszyć
się w przydzielonym mi pokoju, kiedy mężczyzna przekręcił się na plecy i niespodziewanie otworzył
oczy.Najpierw wbił wzrok w sufit, a następnie przeniósł go w bok, wprost na
mnie. Otaksował mnie sennym spojrzeniem, które z każdą chwilą stawało się coraz
bardziej przytomne. Gdy nasze oczy się skrzyżowały, przetoczyła się przeze mnie
fala przyjemnych dreszczy, a serce załomotało w sposób, o istnieniu którego
zdążyłam zapomnieć.
Po raz pierwszy od półtora roku poczułam coś innego niż ból.
Dacie jej szansę?
Czekam na premierę tego tytułu. 😊
OdpowiedzUsuńJa też chętnie się zapoznam z książką :)
OdpowiedzUsuńKsiążki autorki mam w planach, tę również z chęcią bym przeczytała. ;)
OdpowiedzUsuńJestem zachęcona.
OdpowiedzUsuńDobrze, że przeczytałam ten pierwszy rozdział, bo blurb mnie nie zachęcił, bym po nią sięgnęła.
OdpowiedzUsuńKsiążki jak narkotyk
co za niesamowity dar od Boga. Jestem zaskoczony mocą, jaką posiada rzucający zaklęcia. chubygreat to bardzo dobry i zaufany Mag, który dokonał cudów i zmienił życie. pomógł wielu w ich związku żyć i inne problemy zdrowotne, a nawet problemy społeczne, nazywam go lekarzem wszystkich. spotkałem go, gdy desperacko chciałem zwrócić męża, który zostawił mi parę miesięcy temu. udałem się w kilka miejsc w poszukiwaniu pomocy bezskutecznie, dopóki nie przeszedłem przez Google i spotkałem jego zeznanie, w jaki sposób pomógł komuś zdobyć pewną sumę pieniędzy, która była jego własnością przez jego poprzednią firmę. chociaż ten problem nie jest związany z moim, ale bazuję na tym, że robi cuda, postanowiłem się z nim skontaktować, ponieważ jego adres e-mail i numer WhatsApp zostały wyraźnie zapisane. skontaktowałem się z nim i powiedziałem mu o moim problemie, a on obiecał mi pomóc. a kiedy zrobiłem wszystko, co powiedział, że powinienem zrobić i zapewnić, powiedział mi, że za dwa dni mój mąż wróci, ale wątpiłem, czy tak będzie. ale ku memu największemu zdziwieniu nadszedł dwa dni i w południe o godzinie 13, kiedy ktoś zapukał do moich drzwi i oto był to mój mąż Maxwell. możesz skontaktować się z tym wspaniałym człowiekiem za pomocą następującego ..... WhatsApp 2348165965904, możesz również wysłać e-mail na adres chubygreat@gmail.com.
OdpowiedzUsuńBardzo chętnie przeczytam :)
OdpowiedzUsuń