„- Masz zamiar
znów stać się żywy?
- Nie. Nie tutaj.
Zobaczymy się… gdzie indziej.
To zrobiło na mnie
wrażenie.
- Wiesz kiedy?
- Tak.
- Powiesz mi?
- A chciałbyś
wiedzieć?”
Wiara religijna, także i dziś często wystawiana na wiele
prób, bywa tematem trudnym. Miewamy chwile wątpliwości prosząc o znak i z
pewnością byłoby nam łatwiej, gdybyśmy ujrzeli Boga na własne oczy. A jednak o
to chodzi w wierze, by pokonać kryzys tkwiąc w przekonaniu, że istnieje ktoś,
kogo kiedyś przyjdzie nam zobaczyć. Z Bogiem spotykamy się w modlitwie i
podczas mszy świętej. Przywołujemy go w myślach kierując do niego prośby i
błagania. Co byście jednak zrobili, gdyby pewnego dnia na Waszej drodze stanął
mężczyzna, człowiek, którego moglibyście dotknąć i który powiedziałby Wam, że
jest Jezusem? Czy uznalibyście go za szaleńca?
Co, gdyby się okazało, że zostaliście wybrańcami? W klimacie tych pytań
pragnę zaprosić Was do zapoznania się z recenzją książki „7 km od Jerozolimy”.
Czterdziestoletni
Aleksander, specjalista od reklamy, utknął w dołku z którego nie potrafi się
wydostać. Legło w gruzach jego małżeństwo, praca i sens życia, a pewien wypadek
prawie oddelegował go na tamten świat.
Powątpiewając w istnienie Boga, na wskutek wygranej wycieczki trafia do Ziemi
Świętej, do Jerozolimy, która pozostawi w nim wieczny, niezniszczalny ślad. Otóż
przemierzając drogę do Emaus zauważa idącego za nim mężczyznę odzianego w
tunikę, noszącego brodę i długie włosy. Czy to aktor? Szaleniec? To Jezus, bo
właśnie takim imieniem przedstawia się owa tajemnicza postać, w której
autentyczność Aleksander nie potrafi uwierzyć. Niecodzienna rozmowa skłaniająca
do głębszego zastanowienia, trudne do rozgryzienia znaki zapytania, ale i
dające do myślenia nietypowe zjawiska sprawiają, że w sercu głównego bohatera
zaczyna się coś dziać. Kim jest ów mężczyzna? Czy w dobie współczesności
Aleksander naprawdę spotkał Jezusa? Czy ta wyprawa zmieni jego życie i czy
zmieni go na lepsze?
Głównym bohaterem książki jest człowiek nowoczesny,
spychający wiarę w Boga na boczny tor – przedstawiciel współczesnego ludu, w
którym wielu z nas dostrzeże siebie. Zagubiony w swoim życiu, odnosząc kolejne
klęski w sferze zawodowej i prywatnej, traci nadzieję na ratunek próbując
skorzystać z ostatniej deski ratunku, jaką jest wyjazd do Jerozolimy. Czy
jednak można liczyć na szansę samemu w nią nie wierząc? Bóg wyciąga pomocną
dłoń w kierunku wszystkich, ale z pewnością wymaga też ludzkiego zaangażowania.
Spotykając Jezusa Aleksander nie do końca mu ufa, bo przecież każdy z nas
miałby w takiej sytuacji podobne uczucia. Prędzej pomyślelibyśmy, że ktoś
próbuje nas wkręcić. Jednak moc słów napotkanego mężczyzny i niektóre
wydarzenia zaczynają wzniecać różnorodne domysły, przypuszczenia, że z
pewnością dzieje się coś niezwykłego. Obserwując powolną metamorfozę głównego
bohatera zastanawiamy się nad tym, czy jego życie zmieni się na lepsze? Czy uwierzy
on w to, w co dotąd powątpiewał?
Akcja powieści rozgrywana jest na dwóch płaszczyznach
czasowych. Pierwsza dotyczy teraźniejszych wydarzeń mających miejsce u bram
Ziemi Świętej. Druga sięga przeszłości głównego bohatera, kiedy jako człowiek
pochłonięty prac ą zmierzał powoli w kierunku przykrego końca. Taki zabieg literacki
buduje pełen obraz, a sylwetka Aleksandra staje się jeszcze wyraźniejsza i
bliższa. Pomimo tego, że na pierwszym planie staje właśnie ów
czterdziestolatek, niemniej istotną rolę pełni tutaj mężczyzna podający się za
Jezusa. Nie zawsze prosto odpowiadając na pytanie buduje wokół siebie aurę
tajemnicy, toteż kreację tejże postaci uważam za całkiem udaną, pomimo jednego
mankamentu. Miałam wrażenie, że chwilami dialogi pomiędzy Jezusem, a
Aleksandrem nabierają sztuczności. Z drugiej strony, mamy do czynienia z kimś
wyjątkowym, z bohaterem niecodziennym, więc całkiem możliwe, że tak właśnie
miało to wyglądać.
Ciekawy i odważny pomysł autora wzbudził moją
ciekawość, a sama książka wniosła w moją codzienność radość i nadzieję. Powieść
skłania do refleksji, do wyciszenia się i analizy własnego życia. Sporo tutaj
mądrości, zdań wartych przemyślenia, bo przecież symbolika Jezusa kroczącego
obok głównego bohatera dla chrześcijan może mieć nieco głębsze znaczenie.
Niewidoczny Syn Boży jest wszędzie, także obok nas i powinniśmy popatrzeć na
niego oczyma duszy, bo właśnie na tym polega wiara, że tkwi w nas przekonanie o
istnieniu kogoś, kogo nie możemy zobaczyć.
Książkę polecam tym, którzy pędząc przez życie
zaślepieni żądzą pieniądza czują potrzebę oddechu. Ta powieść może się nim okazać.
„7 km od Jerozolimy” to lektura niosąca przesłanie i chociaż nierozerwalnie wiąże
się z tematyką religijną, pamiętajmy, że główny bohater początkowo nie należał
do tych, którzy usilnie szukają Boga. Może dzięki tej lekturze odnajdziecie Go
i Wy.
moja ocena: 4/6
wydawnictwo: Jedność
ilość stron: 326
rok wydania: 2015 (wydanie II)
Ciekawostka! Książka doczekała się ekranizacji.
Za książkę bardzo serdecznie dziękuję wydawnictwu
Jedność.
Nie mam pojęcia, co zrobiłabym na miejscu tego Pana, jednak z chęcią sprawdzę tą książkę. Jestem nią zaintrygowana. Przy okazji dodam, że "Ćpun w Kościele" tak jak pisałaś i jak się spodziewałam to wspaniała książka, dopiero teraz gdy tematyka zachodzi na religię postanowiłam doczepić to tematycznie. Zdumiewająca i przyznam, że latałam z nią po domu jak opętana. Uronić łzy również mi się udało. Dziękuję.
OdpowiedzUsuńNie ma za co :) Cieszę się, że książka przypadła Ci do gustu :*
UsuńChyba mało kto uwierzylby, że spotkał Jezusa. Raczej dzwonilby na pogotowie zamiast rozmawiać:) książka wydaje się być mocno refleksyjna, z chęcią bym przeczytała.
OdpowiedzUsuńW tej chwili nie mam jakoś chęci na tego typu książkę.
OdpowiedzUsuńChyba nie dla mnie tym razem :)
OdpowiedzUsuńHm, na razie mi chyba nie po drodze z tą książką, ale może w przyszłości zmienię zdanie :)
OdpowiedzUsuń