„Bycie
odważnym nie znaczy, że się nie boisz […] To znaczy bać się czegoś, ale i tak
to robić.”
Czy możemy
dokładnie zaplanować swoje życie? A może takowym kieruje przypadek? Spiesząc z
kompromisem obu wysuniętym myślom warto zauważyć, że w dużej mierze to nasze
decyzje wpływają na los. A jednak gdyby nie pewne nieprzewidziane zbiegi
okoliczności, byłoby zbyt nudno i mało emocjonująco. O zaskakującym momencie
zwrotnym, o pewnej tragedii, która zmieniła bieg wydarzeń życia dwojga ludzi opowiada
książka autorstwa Cole Courtney „Aż miłość nas uniesie”. Zapraszam zatem do
zapoznania się z recenzją miłosnej historii pary, która musi stawić czoła
przeszłości i przyszłości zarazem.
Brand
Killien, nieaktywny ze względu na kontuzję komandos, w związku ze śmiercią
swojego ojca powraca do rodzinnej miejscowości. W jego sercu jednak, zamiast
bólu i rozpaczy, tli się ulga. Doskwiera mu tylko jedno zmartwienie. Musi
zmierzyć się ze wspomnieniami, o których tak bardzo chciał zapomnieć. I nagle staje się świadkiem drogowego
wypadku, w wyniku którego może zginąć wiele podróżujących autobusem dzieci.
Zdeterminowany i niewahający się udzielić pomocy wybawia z opresji nie tylko
maluchy, ale i pewną nieznajomą. Brand jednak nie jest świadom tego, że
dziewczyna zna jego imię…
Tymczasem Nora Greene chce odetchnąć po ciężkim
roku studiów i nacieszyć się resztkami wolności, które jej pozostały.
Apodyktyczny ojciec ma wobec niej wygórowane plany, a nazwisko szanowanej i
zamożnej rodziny zobowiązuje do ambitnej przyszłości. Jednak nikt nie był w
stanie przewidzieć tego, że Nora zostanie narażona na śmierć. Gdyby nie pewien
dobrze zbudowany mężczyzna, być może rozegrana na drodze katastrofa
zakończyłaby się dla niej tragicznie. Niedowierzająca dziewczyna odzyskuje
przytomność orientując się, że w ramionach trzyma ją Brand Killien, chłopak, w
którym zakochała się już dawno temu. Nie wie jednak, że i on potrzebuje pomocy.
A rany noszone na jego psychice są o wiele głębsze, aniżeli te znajdujące się
na ciele.
On – uczynny,
życzliwy, skrywający w sobie ogromne pokłady szacunku człowiek. Gdyby nie
malowana krwią afgańskich misji przeszłość, być może jego życie ułożyłoby się
inaczej. Zraniony uczuciem, wojną i rodziną, potrzebuje ciepła, chociaż na
przekór trudno przyjąć mu czyjąkolwiek pomoc. Teraz jednak na jego drodze staje
Nora, dziewczyna, która postanawia o niego zadbać.
Ona – zdolna
absolwentka prawa, członkini rodziny, w której uczucia od zawsze schodziły na
dalszy plan. Ciemiężona przez ojca, którego się boi, nie ma prawa decydowania o
własnym życiu. Czy poznając Branda nabierze w końcu odwagi i zawalczy o własne
szczęście? Jedno jest pewne. U jego boku czuje, że może być bezpieczna.
„Niektóre
wspomnienia lepiej zostawić za sobą.”
Ścieżki dwóch osób
o skrajnie różnych osobowościach, historiach i rodzinach właśnie się krzyżują.
Scaleni tragedią bohaterowie próbują wspólnie pokonać własne traumy, chociaż
początkowo wcale nie jest im tak łatwo. Bardzo
przypadła mi do gustu postać głównego bohatera – Branda, człowieka dobrego i
życzliwego, a zarazem niezwykle silnego, męskiego i odważnego. Jego kreacja,
konsekwentnie utrzymywana od początku do samego końca w tym samym tonie, niosąc
nutkę tajemnicy sprawia, że cały czas chce się z nią obcować i ją odkrywać.
Oj tak, o Brandzie naprawdę można sobie pofantazjować. Nieco mniej
zaprzyjaźniłam się z Norą, która chociaż całkiem sympatyczna, bardzo
opiekuńcza, pomocna i chwilami docierająca do głębokich pokładów współczucia czytelnika,
bywała zbyt nachalna, jakby zdesperowana odliczanym przez klepsydrę czasem. Do
tego stopnia, że po prostu się za nią wstydziłam. Niemniej jednak dzięki takim
zabiegom powstała całkiem interesująca historia, która pozornie wpisana w
utarte schematy, zaskoczyła taką właśnie kreacją bohaterów.
Akcja powieści w dużej mierze rozgrywana jest w
odciętym od kablówki domu z prywatną plażą i molo. Sceneria wymarzona do budowania
rozpalających scen, a namiętności tutaj nie brak. Książka nie skłania do głębokich
refleksji, za to potrafi wprowadzić w stan uniesienia utrzymując aurę miłosnego,
przyjemnego napięcia. Zaś skupiając się na prostych, aczkolwiek chwytliwych
dialogach stroni od nudy, stając się wartką lekturą na jeden, góra dwa
wieczory.
„Aż miłość nas uniesie” to przyjemna, lekka
powieść dla kobiet, w której oprócz dwójki głównych bohaterów – niejako także i
narratorów, na pierwszym planie staje ogniste uczucie. I to właśnie jego zacięty bój o spełnienie i szczęśliwy
finał obserwujemy jako czający się gdzieś z boku podglądacze. Chociaż przyjęłam tę lekturę bez euforii, bardzo
miło spędziłam u jej boku czas. Zapewniła mi relaks, pozwoliła się odprężyć i
zanurzyć w całkiem interesującym scenariuszu i za to jej bardzo dziękuję. Polecam
więc tym, którzy szukają czegoś niezobowiązującego, aczkolwiek przyjemnego na
te nadchodzące letnie, beztroskie dni.
moja ocena:
4/6
wydawnictwo:
Amber
ilość
stron: 272
data
wydania: 20 maja 2016
Za
książkę bardzo serdecznie dziękuję wydawnictwu Amber.
lubię takich bohaterów jak Brand, z chęcią przeczytam:)
OdpowiedzUsuńChyba póki co nie szukam tego typu książki, aczkolwiek jeśli będę polować na ciekawy romans, to z pewnością zwrócę na nią uwagę :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam,
http://faaantasyworld.blogspot.com/
Mogłabym sięgnąć, bo ostatnio potrzebuję takiej lekkiej i relaksującej powieści.
OdpowiedzUsuńAktualnie jestem w czasie nadrabiania "Zmierzchu", więc chyba romansów będę miała na jakiś czas dość.
OdpowiedzUsuńJeżeli będę miała ochotę na taką lekką i niezobowiązującą lekturę, to na pewno będę miała ten tytuł na uwadze. :)
OdpowiedzUsuńKsiążek o tej tematyce powstaje coraz więcej, a ja z wielką chęcią po nie sięgam. Na pewno zapisze sobie ten tytuł i po premierze będę go szukać.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam cieplutko
Chętnie przeczytam. Idealna na taką pogodę :)
OdpowiedzUsuń