„Bo to jest tak, że na raka choruje cała rodzina. Tak mówią ci, którzy się na raku dobrze znają. To ciężka choroba. I jak człowiek walczy, to cała rodzina walczy razem z nim. Jeśli jest miłość.”
Tak już to na świecie bywa niesprawiedliwie, że podczas
gdy niektórzy z nas cieszą się nienagannym zdrowiem, inni rodzą się skazani na
wieczne cierpienie. Ci, u których wszystko odbywa się w najlepszym porządku,
nie muszą snuć rozważań o przetrwaniu kolejnego dnia, a ich problemy, często
zbędne, wydają się tak błahe i niemądre w porównaniu z troskami tych, których
los postanowił nie oszczędzać. Najgorzej jednak wtedy, kiedy na próby bólu i
wytrzymałości skazywane są dzieci. Kiedy zamiast uśmiechu na ich twarzach
pojawia się grymas cierpienia, a plac zabaw zastępowany jest przez szpitalną
salę. Właśnie takiego małego bohatera, który poznał świat od tej
najdrastyczniejszej z wszystkich możliwych stron, miałam okazję poznawać w
ciągu kilku ostatnich dni. Spotkajcie go i Wy w mojej recenzji książki „Kochają mnie do szaleństwa.
Prawdziwa historia Jureczka”.
W grudniu,
dokładnie ostatniego dnia roku 2010, w warszawskim szpitalu przychodzi na świat
Jureczek. Data to wyjątkowa, tak samo, jak i wyjątkowy jest ów mały bohater. I
chociaż chłopczyk jest piątym dzieckiem państwa Halskich, nie mają oni pojęcia
o tym, jak bardzo tym razem zmieni się ich życie. Mijają pierwsze dni, kiedy
wszystko wydaje się być takie, jak powinno. Jednakże już wkrótce przewrotny los
szykuje całej rodzinie cios, którego zniesienie okaże się wielkim egzaminem
miłości i wytrzymałości. Otóż Jureczek ma w głowie guza i to nie byle jakiego.
Glejak IV stopnia to wyrok, stąd wszyscy szykują się do tego, że już wkrótce
chłopczyk będzie musiał ich opuścić. Operacja, kolejna operacja i kolejna…
Chemioterapia i pokaleczone od strzykawek ręce. Przykre rokowania lekarzy, nadzieja
kłębiąca się w rodzicach, rozpacz, złość, smutek, ale i niegasnąca wiara. Nagle
okazuje się, że Jurek żyje. Co więcej, po straszliwym cierpieniu, radzi sobie
całkiem dobrze. Czy to cud? Czy to miłość? A może to moc uśmiechu pojawiającego
się właśnie wtedy, kiedy o niego najtrudniej?
Bohaterem i zarazem narratorem powieści jest on sam –
Jureczek, dziecko, które miało odejść z tego świata równie szybko, jak się na
nim pojawiło. Dotknięty nowotworem zamieszkałym w jego głowie chłopczyk spędził
w szpitalach o wiele więcej czasu, aniżeli we własnym domu. W hospicjum zaś
przygotowywano się na jego odejście, do tego stopnia, że jego matka zakupiła
rodzeństwu stroje na pogrzeb, którzy rzekomo zbliżał się wielkimi krokami.
Sześć operacji głowy i dwa cykle chemioterapii – jak na jedno, małe dziecko,
wydaje się ponad jego siły. A Jurek, w otoczeniu bliskich mu osób, był w stanie
przetrwać wszystko. Dzisiaj, mając już
pięć lat i tylko nieco zbyt dużą główkę, za pomocą Brygidy Grysiak, dzieli się
z nami swoją wyjątkową historią.
Autorka książki, dziennikarka TVN24, wpadła na genialny
pomysł. Przedstawiając smutną, ale jednak zarazem pełną optymizmu historię
chorego dziecka z jego perspektywy, przybliża ją czytelnikowi w sposób
najbardziej trafiający do serca. Gdyby uczyniła Jureczka bohaterem opisywanym
przez trzecioosobowego narratora, byłby on dla nas jedynie pechowym maleństwem.
Poznając treść wyjętą jakby z ust chłopca, stajemy się jego dobrymi
przyjaciółmi, a on sam trafia do naszego życia jako ktoś, o kim z pewnością
długo nie zapomnimy. Język dziecka, bijąca ze słów dojrzałość, ale i niewinność
zarazem, zrozumienie trudu i przyjęcie bólu, ale i beztroskie chwile błogiej
nieświadomości. Przy takiej kompozycji nie w sposób się nie rozpłakać, bo serce
mięknie wysyłając w kierunku umysłu silne, bogate w emocje sygnały.
„Kochają mnie do szaleństwa. Prawdziwa historia Jureczka”
to opowieść o chorobie i o drodze jej pokonywania, ale nie tylko. Gdyby autorka
ograniczyła się wyłącznie do tego, książka byłaby przecież wyłącznie smutna, a
z pewnością taka nie jest . Na dodatek nie przedstawiałaby historii owego
dziecka wiarygodnie. Bo przecież małemu Jerzemu nieustannie towarzyszyła miłość
i nadzieja, uśmiech bliskich i wsparcie przyjaciół, którzy w tych ciężkich
chwilach byli w stanie poświęcić mu swój czas. Chociaż w trakcie czytania
pojawiają się momenty, podczas których odbiorcy treści towarzyszy żal i poczucie
niesprawiedliwości, książka jest doskonałą lekturą jako lek na własne smutki,
które nagle gasną, bledną i znikają. Skoro mały Jurek i jego cudowna rodzina
byli w stanie stawić czoła śmierci, nie ma rzeczy niemożliwych, a wiara w Boga
i w uzdrowienie może czynić prawdziwe cuda.
Przejmująca, poruszająca, ale i napawająca optymizmem.
Przekazująca pozytywną energię i motywację do działania nawet w najbardziej
beznadziejnych momentach. Ucząca miłości, wiary, przywracająca wizerunek
rodzinnej mocy, która jest w stanie przetrwać wszystko. Taka właśnie jest ta
książka, którą polecam wszystkim chcącym poznać wyjątkowego Jureczka – chłopca
z dużą głową, ogromnym sercem i bagażem trudnych doświadczeń, które nie
pozbawiły go uśmiechu. Po jej przeczytaniu spojrzycie na świat nowymi oczyma,
bo Brygida Grysiak, wprowadzając w nasze życie małego chłopca, czyni naprawdę
wielkie zmiany.
moja ocena: 5/6
wydawnictwo: Znak
ilość stron: 253
data wydania: październik 2015
Za książkę bardzo serdecznie dziękuję
wydawnictwu Znak.
Chętnie się z nią zmierzę
OdpowiedzUsuń" Gorsze od raka jest jedynie to gdy Twoje dziecko choruje na raka" ~Gwiazd Naszych Wina. Coś pomieszałam, wspaniała historia. Człowieka ogarnia skrucha gdy czyta recenzję,bo wie czym są jego problemy wobec tych, które leżą na sercach rodziny i chorego.
OdpowiedzUsuńTematyka nieco przerażająca, ale mnie zaciekawiło coś innego, a mianowicie: narracja. Zazwyczaj w przypadku powieści, w których głównym motywem jest choroba dziecka, narratorem jest matka, ale samo dziecko? Z taką historią się jeszcze nie spotkałam, więc chętnie przeczytam;)
OdpowiedzUsuńChyba teraz nie dam rady psychicznie zmierzyć się z tą książką
OdpowiedzUsuń