Podróże, zarówno te wewnątrzkrajowe, jak i odbywające się
poza granicami naszego państwa, relaksują, odrywają od szarej rzeczywistości,
kształcą, ale przede wszystkim zapewniają doznania pozostające z człowiekiem na
zawsze. Poznając nowych ludzi, odmienne kultury i zwyczaje, napawając oczy
pięknem cudownego świata, zauważamy, że nie jesteśmy sami. Wokół nas pełno
nadzwyczajnego czaru, dla którego warto zostawić codzienną rutynę i ruszyć
przed siebie, by poczuć zew przygody. Jednakże jedni z nas, ci, którzy potrafią
wytrwale dążyć do wyznaczonych celów, docierają tam, gdzie nie każdemu jest
dane dojść. Takim człowiekiem niewątpliwie okazuje się Lucjan Wolanowski,
mężczyzna, który mimo tego, że zmarł, wciąż pozostaje żywy dzięki swoim wiernym,
podróżniczym relacjom. Stawiając kroki w Krainie Kangurów i przemierzając nie
tylko australijską ziemię, ale także historię wyjątkowego kontynentu,
postanowił podzielić się wrażeniami z innymi. Tak właśnie powstała jedyna w
swoim rodzaju książka „Poczta do NIGDY-NIGDY”. Poczucie smak spieczonej,
spragnionej deszczu ziemi i wyruszcie w literacką przygodę u boku niezwykłego
reportera.
Lucjan Wolanowski, przelewając na papier swoją obszerną
opowieść, miał świadomość tego, że wie, o czym pisze. Ów reporter nie tylko
liznął codzienności na odległej, egzotycznej ziemi. On przeżył tam coś, czego
nie doświadczyli nawet sami tubylcy. Australia, dla wielu z nas tak odległa i
nieosiągalna, stała się celem jego wyprawy, ale prócz tego także pasją, sensem
istnienia i drugim domem. Ofiarowując czytelnikowi szansę poznania własnych
doświadczeń, autor przedstawia własne wrażenia, ale i kawałek wyjątkowej
przeszłości kontynentu. „Poczta do NIGDY-NIGDY” to lektura, po której Wasz
pogląd na ów odległy ląd może ulec całkowitej zmianie.
„Australia ma wszystko – prócz wody i prócz ludzi.”
Docierając na spękaną słońcem ziemię wyruszamy w głąb
krwawej, niejednokrotnie, historii Australii. Cofamy się do czasów, kiedy
tresowano kobiety. Stajemy się świadkami morderstw Tasmańczyków. Poznajemy też
jednak istotnych ludzi, bez których ów kontynent z pewnością byłby teraz inny. Wędrujemy
u boku naszych rodaków, którzy w Krainie Kangurów niewątpliwie odegrali niemałe
role. Oglądamy ciekawe miejsca, zabytki czy znane miejscowości. To jednak nie
one sycą nasze czytelnicze apetyty. Bo prawdziwa podróż rozpoczyna się wraz z
krążącymi po Australii opowieściami. Wdychając klimat odległego lądu, nasłuchujemy
przekazywanej wiernie historii o zaginionych złożach srebra. Przeżywamy
prawdziwe, aczkolwiek niewiarygodnie brzmiące zdarzenie związane z orkami,
które wraz z człowiekiem polowały na inne wieloryby. Wkraczamy w progi
opuszczonych, górniczych miast, w których jedynym mieszkańcem jest hulający od
czasu do czasu wiatr. Lucjan Wolanowski odgrywa przed nami prawdziwą twarz
kontynentu, który nam kojarzy się wyłącznie z dziobakami czy kangurami. A jak
się okazuje, to wcale nie te ostatnie są dumą mieszkańców, a zwyczajne, dobrze
znane nam owce, które tam, wręcz zalewając ilością ziemie, są motorem napędowym
sporej części gospodarki.
Czy słyszeliście kiedyś o tym, że można piec kalendarz?
Czy wiecie, że wcale nie tak dawno pojawił się w Australii przypadek ludożerstwa?
Jaką krew skrywają tamtejsze perły? Dlaczego hodowcy krów piją mleko z puszek?
I czym są śmiercionośne, morskie osy? Jeżeli chcecie wkroczyć w głąb opowieści
o nietuzinkowych zwyczajach rdzennych plemion, jeśli macie ochotę wyruszyć na
poszukiwanie skarbu i jeżeli lubicie słuchać historii starych gawędziarzy,
sięgnijcie po książkę Lucjana Wolanowskiego. Znajdziecie tam nie tylko
odpowiedzi na te zagadnienia, ale odkryjecie także wiele innych, niezwykle
ciekawych wątków.
Dzierżąc w dłoniach obszerne, ponad siedemset-stronicowe
tomisko, człowiek czuje przerażenie pomieszane z optymistycznym duchem
nieznanego wyzwania. Zapowiada się bowiem długa lektura u boku autora, który
niekoniecznie może przypaść nam do gustu. Ja czułam taką obawę i przyznam, że początkowe
działy przedstawiające fakty historyczne nieco mnie zdołowały. Jednakże bardzo
szybko pozbyłam się przekonania o tym, że książka może okazać się nudnym
reportażem starszego pana. Lucjan Wolanowski to jednak taki człowiek, który nie
waha się użyć humoru, toteż cała jego opowieść jest w rezultacie bardzo
ciekawym przeżyciem. Poznajemy australijskie kawały uświadamiające nam to, że
mieszkańcy tego kontynentu mają do siebie wielki dystans oraz wędrujemy z
autorem w zakątki tak wyjątkowe, że nie na pewno nie przeczytamy o tym nigdzie
indziej.
„Oryginalnością naszego kraju – powiedział mi redaktor małej gazety lokalnej, ukazującej się w osadzie Kaniva w stanie Australia Południowa – jest to, że przypadek znacznie częściej niż gdzie indziej, włada losami ludzi. I to zarówno w sprawach złych, jak i dobrych.”
Może teraz co nieco na temat budowy tej obszerniej
książki. Na samym jej początku znajdziecie spis treści będący zarazem tak
zwanym „skokiem kangura… czyli zwięzłym przewodnikiem”. Nie jest to zatem
zwykła lista wymienionych działów, ponieważ prócz nagłówków wprowadzających w
tematykę poszczególnej części książki, spis został wyposażony także w niedługie
notatki. Jeżeli chodzi o same działy, takowe zostały z kolei podzielone na krótkie
podrozdziały, umożliwiające wygodne czytanie i odłożenie lektury na bok w
dowolnym momencie. Język, jakim posługuje się Lucjan Wolanowski, jest barwny w
różnorodność słów, przepełniony humorem, ale i adekwatny do danej sytuacji.
Autor wie, jak wykreować klimat tajemniczości, powagi, niepewności czy też
stworzyć zabawną aurę niezbędną do wywołania uśmiechu na twarzy zadowolonego
czytelnika. Jest zatem tak, jak być powinno.
„Gdyby to zależało ode mnie, umieściłbym dziobaka w izbach wytrzeźwień, gdyż chyba najbardziej pijany człowiek ze strachu odzyskuje świadomość, kiedy coś podobnego ujrzy!”
W książce „Poczta do NIGDY – NIGDY” znajdziecie
wszystkiego NIE po trochu, a sporo. Owa lektura to naprawdę imponującej
grubości pozycja wydawnictwa Zysk i S-ka, która różni się od typowych relacji
podróżniczych nie tylko objętością, ale także formą treści i detaliczną wiernością
odwzorowującą całokształt odległego kontynentu. Ale to jeszcze nie koniec
niespodzianek, jakie przygotowało dla czytelników wydawnictwo. W środku książki
znajdziecie bowiem płytę DVD z odcinkiem „Boso przez świat. Hiszpania i
Portugalia” Wojciecha Cejrowskiego. Radość z posiadania tego tytułu staje się
więc podwójna.
Pocztę do
NIGDY-NIGDY polecam tym, którzy kochają odbywające się za pomocą wyobraźni
wędrówki po odległych zakątkach naszego globu. Polecam fanom literatury
podróżniczej, którzy nie boją się wyzwań związanych ze sporą objętością
książki. To doskonały zbiór wiedzy dla wielbicieli Australii, którzy poznają ów
kontynent z każdej strony i dotrą z autorem do każdego jego krańca.
moja ocena: 5/6
wydawnictwo: Zysk
i S-ka
ilość stron: 717
rok wydania: 2015
Za książkę bardzo serdecznie dziękuję wydawnictwu Zysk i S-ka.
Zawsze chciałam dowiedzieć się czegoś więcej o Australii.
OdpowiedzUsuńDawno nie czytałam takiej ciekawej książki podróżniczej. Chętnie bym do niej zajrzała.
OdpowiedzUsuńO kurczę, niezłe tomiszcze ;)
OdpowiedzUsuńJa jednak na razie zrezygnuje z tej książki, gdyż z książkami podróżniczymi dopiero się zaznajamiam i nie chcę od razu rzucać się na głęboką wodę. Ale w przyszłości? Czemu nie! ;)
Nie lubię książek tego typu :/ Raczej nie sięgnę po tą książkę.
OdpowiedzUsuńhttp://www.gabrysiekrecenzuje.blogspot.com
O matko matko - ta książka jest dla mnie! Muszę zapisać tytuł i znaleźć tę książkę, by ja przeczytać!
OdpowiedzUsuńKocham Australię! <3
Raczej nie czytam książek podróżniczych, ale na pewno niosą ogromną wartość.
OdpowiedzUsuń