Pierwszy tom zagranicznej bestsellerowej serii mafijnej! Dla fanów książek Cory Reilly!
Lucian Marcello zdaje sobie sprawę z oczekiwań, które
spoczywają na nim jako na najstarszym synu jednego z najpotężniejszych donów
północnoamerykańskiej Cosa Nostry. W jego świecie rodzina to coś więcej niż
krew i nazwisko. To honor, szacunek, interesy i życie. Nie ma niczego
ważniejszego. Urodził się w tym świecie i w tym świecie umrze.
Jordyn Reese skupia całą siłę i energię na pozostawaniu poza
radarem mężczyzny, który nie zawahałby się ani chwili, żeby ją zabić. Jej życie
jest zdominowane przez otaczających ją członków niebezpiecznego klubu
motocyklowego, a przyszłość zależy głównie od tego, jak użyteczna dla nich
będzie. Ostatnie, czego dziewczyna potrzebuje, to żeby jakiś mafioso ściągał na
nią jeszcze więcej uwagi.
Niesłychanie okrutny Lucian nie spocznie, dopóki nie
zlikwiduje zagrożenia czyhającego na Jordyn. To jednak może go kosztować
więcej, niż sądzi.
Przykucając nisko, ośmioletni Luciano Grovatti miał
nadzieję, że nikt, kto akurat przechodził ciemną uliczką, nie zauważy jego
małej postaci, odpoczywającej przy śmietniku obok restauracji. Ulica i chodnik
były tego dnia bardzo zatłoczone, ale zdecydował się zaryzykować. To najlepsze
miejsce, by znaleźć jedzenie, nawet jeśli niebezpieczne. Niejednokrotnie
słyszał krzyki dochodzące z wnętrza lokalu. Zawsze upewniał się, by zwiać jak
najszybciej, gdy taka sytuacja miała miejsce.
Alejka okropnie śmierdziała,
śmieciami i śmiercią, ale przynajmniej było ciepło, a spadzisty daszek
zapewniał schronienie przed wiosenną wilgocią. Względnie cieplej było również
dzięki odpowietrznikom, które wydmuchiwały fale gorącego powietrza z wnętrza
lokalu.
Wkrótce skończy dziewięć lat.
Nie tak chciałby spędzać
urodziny.
Ile urodzin minęło, odkąd trafił
na ulicę?
Podniósł brudną rękę i zaczął
wyliczać na palcach pory roku, które obserwował, jak przychodzą i odchodzą.
Wiosna, jesień, zima, lato. Z tego co pamiętał, każda powtórzyła się dwa razy. Dwa lata, pomyślał. To okropnie długo
dla małego chłopca, który przebywał na ulicach Nowego Jorku, włóczył się po
alejkach w poszukiwaniu jedzenia i walczył z innymi wyrzutkami o bezpieczne
miejsce do spania.
Luciano nie znał innego wyjścia.
Przynajmniej tej nocy będzie mu
na tyle ciepło, że zdoła powstrzymać dreszcze.
– Jesteś głodny, chłopcze?
Głos pojawił się znikąd. Był
mroczny i głęboki, typowo męski. Wydawał się również dziwnie znajomy. Mówił po
włosku, nie po angielsku, jednak Luciano rozumiał oba języki. Oczy chłopca
otworzyły się szeroko, strach zaczął wypełniać go od środka. Jego wzrok
natychmiast powędrował do wejścia uliczki, by zobaczyć, czy ktoś się nie wśliznął,
kiedy czujność Luciana spadła.
Jak mógł być taki głupi?
Luciano zerknął przez ramię i
natrafił na spojrzenie zielonych oczu mężczyzny, który przyklęknął na kolano,
by znaleźć się na poziomie jego wzroku. Coś pachnącego ciepło i słodko przebiło
się przez ostrą nutę wody kolońskiej. W czystym, wyprasowanym garniturze ten
człowiek wyglądał przy Lucianie jak król. Nawet jego buty lśniły w ciemnej
uliczce.
Mężczyzna wyciągnął przed siebie
paczuszkę i powiedział:
– Weź.
Luciano zawahał się.
– Nie, dziękuję.
– To nic złego, przysięgam. Tylko
ciastka. Z kawałkami czekolady. Prosto z pieca. Moje ulubione.
Luciano nadal odmawiał wzięcia
paczuszki. Unieruchomiony spojrzeniem nieznajomego, chłopiec czuł się tak,
jakby został przejrzany na wylot. Ręka wyciągnięta do przodu delikatnie
odsunęła za długie włosy z czoła chłopca. Ten czuły gest go przestraszył.
Jak płochliwa mysz, Luciano
odskoczył do tyłu, uderzając plecami w kontener. Mężczyzna zmarszczył brwi na
ten oczywisty przejaw strachu.
– Nie skrzywdzę cię, dziecko.
Nigdy bym tego nie zrobił.
Czego ten człowiek od niego
chciał?
– Jak masz na imię? – zapytał po
włosku mężczyzna.
Luciano załkał cicho.
– Proszę, nie krzywdź mnie.
– Powiedziałem, że tego nie
zrobię. Twoje imię, dziecko.
– Luciano.
– Nazwisko? – naciskał
delikatnie. – Proszę, podaj mi nazwisko, które nadał ci ojciec.
Luciano potrząsnął głową
zawzięcie. Dobrze wiedział, że nie powinien tego zdradzać, nikomu. Matka była
stanowcza w tej kwestii, jego nazwiska nie można bezpiecznie wymawiać na głos.
Istnieli ludzie, którzy skrzywdziliby go, gdyby dowiedzieli się, skąd pochodził.
Mężczyzna westchnął i potarł
czoło.
– Od jak dawna żyjesz w ten
sposób?
Luciano podniósł rękę i pokazał
dwa palce.
Mężczyzna wzdrygnął się.
– A twoja matka?
– Kazała się ukryć.
– Oczywiście. – Mężczyzna wstał i
poprawił spodnie. – Myślałeś, że jesteś ostrożny, chłopcze, ale moi ludzie
widzieli cię tutaj już więcej niż raz. Widzisz, ta restauracja jest moją
własnością. Jedyne, co powstrzymało ich od przegonienia cię stąd, to fakt, że
usłyszeli, jak mruczysz coś po włosku. Kiedy cię opisali… musiałem zobaczyć na
własne oczy.
Co zobaczyć?
Luciano nie mógł dłużej znieść
spojrzenia mężczyzny. Zmieniło się z zaciekawionego, w smutne i pełne żalu.
– Proszę, sir, jeśli obiecam, że
więcej tu nie przyjdę, pozwolisz mi odejść?
– Nie.
– C-co? Dlaczego?
– Znałem twojego ojca, chłopcze.
Był moim najlepszym przyjacielem. Zawiódłby się na mnie ogromnie, gdybym
pozwolił ci nadal żyć w ten sposób.
Luciano zmusił się do
przełknięcia guli w gardle.
– Mojego ojca?
– Mam na imię Antony. Byłem caporegime, jak twój ojciec. Teraz
jestem bossem. Bossem, dziecko. Rozumiesz, co to znaczy?
Mgliste wspomnienia zaczęły
pojawiać się w jego świadomości. Słowa ludzi, których Luciano nie rozumiał zbyt
dobrze, ale wiedział, że jego ojciec był jednym z nich. La Cosa Nostra. Jego
matka, goomah ojca.
Antony zaczął znowu mówić,
odciągając chłopca od jego myśli.
– Wiedziałem o twojej matce, ale
o tobie dowiedziałem się dopiero po wszystkim. Jest mi bardzo przykro z tego
powodu.
– Momma? –zdołał zapytać Luciano.
Antony raz skinął głową w
odpowiedzi i uśmiechnął się sztywno.
– Czy chciałbyś spać dzisiaj w
łóżku, Luciano?
– Ja… – Czy mógł zaufać temu
Antony’emu?
– Mam w domu dwóch małych
chłopców – mówił dalej Antony, a jego głos stawał się coraz bardziej delikatny.
– Dante i Giovanni. Dante właśnie skończył osiem lat. Gio ma sześć, wkrótce
skończy siedem. Założę się, że bardzo chcieliby cię poznać i mieć nowego
kompana do zabaw.
– Kazała mi się ukryć –
powiedział Luciano po cichu. Chciał, żeby ten mężczyzna zrozumiał. – Nie
powinienem.
– Już nie musisz się ukrywać,
dobrze? Sprawiłem, że ludzie, którzy skrzywdzili twoich madre i padre, zniknęli.
Jestem bossem, pamiętasz?
– Bossem – powtórzył Luciano.
– Łóżko? – zapytał Antony raz
jeszcze.
– Proszę.
Antony uśmiechnął się
olśniewająco. Dwaj mężczyźni pojawili się w wyjściu uliczki, zasłaniając sobą
jedyne światło, które tam docierało. Jeden trzymał koc, drugi stał cicho, ze
stoickim spokojem irękoma skrzyżowanymi na piersi. Antony pstryknął palcami, a
mężczyzna z kocem podszedł bliżej i mu go podał. Antony okrył Luciana bez
słowa.
– Chce pan, żebym go wziął, bossie?
– Nie – powiedział Antony, ledwo
zerkając na tego człowieka. – Będzie od teraz wychowywany jako mój syn. Ja go
wezmę.
Mój syn.
Zanim Luciano mógł cokolwiek
powiedzieć, już znalazł się w ramionach Antony’ego, zupełnie, jakby nic nie
ważył. Instynktownie owinął ręce wokół szyi, a nogi wokół talii mężczyzny.
Antony wypuścił drżący oddech, ale nie skomentował zapachu, który unosił się od
chłopca, ani brudu, który właśnie osiadał na jego garniturze.
– Od teraz będziemy nazywać cię
Lucian. Lucian Marcello. Rozumiesz?
Luciano przytaknął.
– Si.
– Chodźmy do domu, Lucianie. Moja
żona od dawna chce cię poznać.
***
Lucian obudził się z nagłym szarpnięciem. Pot spływał
mu po skórze, pozostawiając kropelki na nagiej klatce piersiowej. Przez krótką
chwilę starał się przyzwyczaić wzrok do ciemności, ale przypomnienie sobie,
gdzie był, nie zajęło mu długo. Znajome otoczenie przyniosło ukojenie mięśniom
obolałym od starych wspomnień.
Nieczęsto śnił o nocy w
Brooklynie, już nie. Czasami wspomnienia zakradały się do jego myśli i nie
chciały odpuścić. Samo wspomnienie nie było koszmarem. Antony zabrał go z
ulicy, dał mu dom, braci, matkę i ojca, to najlepsze, co Lucianowi przytrafiło
się w życiu. Chodziło o wszystko inne, co dotyczyło tej nocy, rzeczy, które
wydarzyły się wcześniej… teraz jawiły się jako koszmary.
Lucian odetchnął głęboko,
przeczesał włosy palcami i usiadł w swoim starym łóżku. Niezależnie, jak mocno
się starał, nie mógł znaleźć dobrej przyczyny, dla której wciąż śnił o tej
nocy. Było tak, jak gdyby jego biologiczni rodzice ostatnio nawiedzali jego
myśli.
Miał rodziców – takich, którzy
bardzo go kochali.
Nie było ani jednej rzeczy,
której Lucianowi by brakowało, od kiedy zamieszkał w domu Marcella, chociaż
przez cały pierwszy miesiąc spał w szafie, zanim przyzwyczaił się do wielkości
nowej sypialni. Jego obawy przed zaufaniem Antony’emu i Cecelii – adopcyjnej matce–
łamały im serca, ale dali Lucianowi czas i przestrzeń, aż był gotowy na ogrom
miłości, wsparcia i opieki, które mu dali.
Nowi bracia okazali się
najbardziej serdeczni, a jednocześnie przerażający. Teraz wydawało się to
zabawne, ale wtedy dwaj chłopcy, którzy żartowali, tryskali energią i rzucali
włoskimi przekleństwami na prawo i lewo, śmiertelnie przerażali Luciana. Lubili
robić zamieszanie, zarówno wtedy, jak i teraz. Dante był największym z trójki
chłopców Marcella, chociaż obecnie Lucian przewyższał go o kilka centymetrów,
Giovanni – Gio dla rodziny i przyjaciół – zdecydowanie był najbystrzejszy i
najsprytniejszy z całej trójki, zawsze wkręcał ich w kłopoty, a potem potrafił
się z nich wyplątać, kiedy tamci zostali złapani.
Lucian miał dobre wspomnienia z
późniejszych lat dzieciństwa. Antony i Cecelia dali mu wszystko to, co stracił
wcześniej, a nawet rzeczy, których nie miał przed śmiercią matki.
Nigdy też nie ukrywali przed nim
prawdy.
Matka, którą tak uwielbiał,
okazała się być kochanką ojca. Kimś, kogo kochał, owszem, ale nie kimś, kogo
chciałby poślubić, albo kimś, dla kogo porzuciłby żonę. Przecież w ich świecie
małżeństwo było na całe życie. Nie musiało w nim chodzić o miłość, a związek
jego ojca zdecydowanie się na niej nie opierał.
John Grovatti poślubił żonę w
ramach umowy zawartej między jego własnym ojcem i ojcem panny młodej Kate była
podłym stworzeniem w bardzo wielu aspektach. Kłamała swojemu tatusiowi na temat
ojca Luciana, opowiadała, jak okropnie traktował ją mąż, jak ją bił, jak nie
chciał dzielić z nią łoża, bo był zbyt zajęty w łóżku innej kobiety.
Cóż, przynajmniej to ostatnie nie
było kłamstwem.
Niemniej, czyny Johna miały swoje
konsekwencje.
Boss nie musiał uzyskiwać
pozwolenia na podjęcie decyzji o uderzeniu, niezależnie w kogo było wycelowane.
– Cazzo –zaklął pod nosem Lucian, skopał z siebie kołdrę i postawił
bose stopy na zimnej, drewnianej podłodze. – Cholera.
Te wspomnienia to nie rzeczy, o
których chciałby myśleć dzisiejszej nocy. Była sobota, a bracia Marcellowie
zawsze spędzali tę noc w domu rodziców i całą rodziną uczestniczyli we mszy
następnego dnia. Matka zawsze przygotowywała ogromne śniadanie, potem szli na
mszę i spędzali resztę dnia wspólnie, kończąc go wieczorem rodzinną kolacją i
drinkami. Robili to od chwili, gdy pierwszy z synów się wyprowadził, i trwało
to cały czas, nawet kiedy wyniósł się ostatni z nich. W niedziele nie
załatwiano żadnych interesów, ale nie było też odpoczynku.
Lucian nie miał tutaj swojego
worka treningowego, na którym mógłby wyładowywać frustrację tak długo, aż
padłby ze zmęczenia. Zamiast tego zaczął przeszukiwać szafkę nocną w nadziei,
że matka nie pozbyła się jego zapasu zioła.
Oczywiście Cecelia to zrobiła.
Lucian był zaskoczony, że jeszcze
nie musiał wysłuchać jej wykładu, skoro to znalazła.
Bardziej wzburzony niż wcześniej,
zwlókł się z podwójnego łóżka, chwycił dresy, które zdjął wcześniej, i nałożył
spodnie. Nie minęło wiele czasu, kiedy zaczął swoją cichą wspinaczkę na górę
trzypiętrowego domu tak, jak robił to już wiele razy. Skoro w jego starej
sypialni nie było niczego, co pomogłoby mu uspokoić zszargane nerwy, znajdzie
coś w gabinecie ojca.
W końcu Antony również lubił
whisky i cygara. Poza tym, dwadzieścia siedem lat życia nie pomogło Lucianowi
zbytnio w powstrzymaniu się, kiedy czegoś chciał. Zupełnie jak w przypadku
pozostałych mężczyzn z jego rodziny.
Może to charakterystyczna cecha
Marcellów.
Lucian wtoczył się do gabinetu
ojca, wciąż odczuwając skutki swojego snu, by znaleźć to, czego wcale się nie
spodziewał. Antony siedział za biurkiem i popijał ze szklaneczki w połowie
napełnionej bursztynowym płynem, Dante leżał wyciągnięty na skórzanej kanapie i
kiwał głową na coś, co ojciec powiedział tuż przed wejściem Luciana.
Antony ledwo zerknął znad swojej
szklanki.
– Nie masz jakichś ubrań?
Lucian wzruszył ramionami. Nie
obchodziło go, że był półnagi.
– Nie sądziłem, że ktoś jeszcze
nie śpi.
– Mam nadzieję, że masz na rano
do kościoła coś lepszego niż dresy i te dżinsy, które uwielbiasz. Matka nie
będzie zadowolona, jeśli znowu pójdziesz na mszę w ciemnych, spranych spodniach,
Lucianie.
Dante parsknął krótko.
– Mama upewni się, że będzie
dobrze ubrany. Jego garderoba powiększyła się o sześć garniturów od Armaniego szytych
na miarę i wydaje mi się, że kilka kazała dostarczyć tutaj, żeby nie mógł
wykręcić się tym, że zostawił je w mieszkaniu.
Cóż, ta rozmowa prowadzi
donikąd, stwierdził Lucian.
– Vaffancullo – wymamrotał Lucian, dobitnie dając bratu do
zrozumienia, że ma się pieprzyć. – Odwal się. Noszenie garniturów każdego dnia
tygodnia nie jest normalne, dobra? Muszę go nosić od poniedziałku do soboty,
więc chociaż w niedzielę mógłbym założyć to, na co mam ochotę.
– Dobrze, gdy jest się
odpowiednio ubranym – dodał ojciec. – I uważaj na słownictwo.
– Wszystko jedno.
– Dlaczego nie śpisz? – zapytał
Antony i odstawił szklankę na stół.
Ciśnienie Luciana wzrosło pod czujnymi
spojrzeniami ojca i brata.
– Tak po prostu. Coś mnie
obudziło, jakiś dźwięk, nie wiem. Gdzie Gio?
To nie w stylu ojca, by spotykać
się z jednym z braci, wyłączając pozostałych. Lucianowi wcale się to nie
spodobało.
Dante z obojętnością machnął ręką
w powietrzu.
– Drinki, które wypił, zanim
wczołgał się do łóżka, skutecznie go powaliły.
Kątem oka Lucian zobaczył, jak
ojciec się wzdrygnął. Nie było tajemnicą, że najmłodszy z synów Marcella miał
pewne problemy. Większość z nich kręciła się wokół jego zamiłowania do
alkoholu, a czasami nawet czegoś mocniejszego niż gorzała. Jako najmłodszy z
chłopców, zawsze miał trochę więcej przestrzeni i swobody niż pozostali dwaj,
ale Lucian wiedział, że Antony nosił się z zamiarem wysłania syna na odwyk za
granicę, żeby rozwiązać wszystkie jego kłopoty, skoro sam nie potrafił tego
zrobić.
– Było źle? –ośmielił się zapytać Lucian.
– Nie zdołał przyjechać sam do
domu, ale zjawił się tu na jutrzejszą mszę – powiedział Antony. – Lepiej niż w
zeszłym tygodniu.
– Może powinienem mieć oko…
– Nie, nic nie rób – przerwał
stanowczo Dante. – Jeszcze nie. Daj mu szansę, żeby sam sobie z tym poradził.
Lucian rzucił ojcu spojrzenie,
szukając potwierdzenia, czy właśnie tego od niego chciał. Antony nie odezwał
się, tylko wzruszył ramionami, podniósł szklankę i wypił kolejny łyk czegoś, co
jak Lucian podejrzewał, było whisky.
– Mówię tylko, że mógłbym się do
niego nieco zbliżyć.
– Jasne – powiedział Antony, kiwając
głową. – Ale w czym to pomoże, Lucianie? Jak dotąd utrzymuje swoje sprawy z
dala od interesów. Mam nadzieję, że tak pozostanie. Jeśli nie…
Lucian zmarszczył brwi.
– Ale…
– Ale nic. Ma dwadzieścia pięć
lat, zaraz skończy dwadzieścia sześć, nie jest już małym chłopcem.
Tak, ale Gio wciąż był jego
młodszym bratem.
Lucian spojrzał w kierunku
wielkiego, zdobionego zegara dziadka, wiszącego w rogu gabinetu. Było już
dobrze po drugiej w nocy, czyli zaczęła się niedziela. Teraz naprawdę
zaciekawił go powód późnonocnego spotkania w biurze Antony’ego, nieobejmującego
ani jego, ani Gio, a w oczywisty sposób dotyczącego interesów.
Żadnych interesów w niedzielę.
Taka była zasada.
Tak jak odpowiedni ubiór,
niezależnie od sytuacji publicznej. Pomimo że znajdowali się na liście
Departamentu Obrony jako jedna z najważniejszych rodzin przestępczych Ameryki
Północnej, ze względu na wpływy, jakie mieli w handlu bronią i narkotykami. Nie
można zapomnieć również o wymuszeniach, szantażach, przemycie, hazardzie… lista
nie miała końca.
Tak naprawdę zasad było kilka.
Dla Włochów rodzina należąca do Cosa
Nostry była wszystkim i właśnie takie życie wiedli Marcellowie.
Rodzina. Honor. Bóg.
La familia. Onore. Dio.
Chciwość. Pieniądze. Interesy.
Wszystkim tym należało się zająć.
Wygląd to bardzo ważny aspekt. Rodzina była wszystkim. Oczekiwano dumy i nieustraszoności.
Syndykat i wrogowie nauczyli się też spodziewać zimnej bezwzględności, kiedy
wchodzili w drogę Marcellom. Musieli zachowywać zimną krew, niezależnie od
sytuacji. Wykluczone było opuszczanie domu bez broni. Z gliniarzami nie wolno
było się kontaktować, spoufalać ani im wierzyć.
Lucian zrozumiał, jak pracować i
używać broni, zanim skończył dwanaście lat. Gdy miał trzynaście, potrafił
rozłożyć i złożyć pistolet. Jako dziecko wiedział, że piwnica i poddasze to nie
miejsca na jego zabawy i eskapady, jak inne pokoje w domu, ponieważ w jednym
ojciec miał ogromną kolekcję nielegalnej broni, a w drugim znajdowały się
zasoby przysyłanych i odsyłanych dalej narkotyków.
Nie byli dobrymi ludźmi. Lucian z
resztą wcale tego nie chciał.
Jednak czuł dumę ze swojej
rodziny. Po prostu tacy byli.
– Interesy w niedzielę, papà? – zapytał, wskazując na zegar.
Antony spojrzał gniewnie znad
biurka.
– Nie miałem zbyt wielkiego
wyboru. Usiądź, możemy teraz porozmawiać, jak sądzę. Tylko ani słowa Cecelii.
Zrobił, jak mu kazano, i spoczął
na jednym z krzeseł z wysokim oparciem, które zawsze stały przy biurku ojca.
– Chcesz, żebym poszedł obudzić
Gio?
– Nie, jest pewnie nadal zbyt
pijany, żeby zrozumieć powagę sytuacji. Pomówię z nim po mszy.
Lucian wyprostował się nieco na
krześle. Takie słowa nie wróżyły zbyt dobrze.
– Co się dzieje?
– Wiesz, że wolałbym, żebyś
przestał niszczyć swoją skórę tym okropnym tuszem, Lucianie?
Lucian uśmiechnął się pod nosem i
wzruszył ramionami. Miał wiele tatuaży, każdy ważny na swój sposób. Najnowszy
ciągnął się przez jego pierś, od jednego obojczyka do drugiego, tworząc
elegancki napis: This Thing of Ours.
Oznaczał dokładnie La Cosa Nostra po angielsku. Zazwyczaj ojciec zerkał na jego
tatuaże z dezaprobatą człowieka, który nie lubił tuszu, ale nic nie mówił.
Werbalne niezadowolenie było czymś nowym.
Uniósł znacząco brew, patrząc na
brata ponad ramieniem, i zastanawiał się, co, do cholery, ugryzło dziś ojca.
Dante również usiadł na kanapie; powaga spowiła jego zwykle radosne oblicze.
Nie żeby Dante był przyjazny dla kogokolwiek spoza rodziny lub interesów.
– To noc czepiania się Luciana
czy jak? – zapytał z sarkazmem Lucian.
– Przynajmniej możesz je zakryć,
jak sądzę – powiedział Antony, ignorując uwagę syna. – Jeśli Gio zrobi sobie
kolejny tatuaż na szyi, tam, gdzie mogę je łatwo zobaczyć, gdy ma na sobie
koszulę, wypalę je za pomocą rozgrzanego noża i opalarki. Zobaczymy, jak bardzo
lubi ból.
Lucian zadrżał, ale udało mu się
to ukryć. Antony nie rzucał gróźb na wiatr, nawet jeśli były skierowane do
jednego z synów.
– Ograniczę tusz do minimum –
powiedział Lucian, by uspokoić ojca.
– Lepiej tak zrób.
Albo nie będę zdejmował koszuli, żebyś nie widział,pomyślał w
duchu.
– Więc, co się dzieje?
Antony dokończył swoją whisky,
zanim przemówił.
– Jakieś dziesięć minut po
północy miała miejsce strzelanina pomiędzy władzami a Synami Piekieł,gangiem
motocyklowym, który ostatnio mam na oku.
To zdecydowanie przyciągnęło
uwagę Luciana.
– Och?
– Przed moim kasynem.
Cholera.
– To niedorzeczne.
Antony przytaknął krótko. Widać
było gniew wypisany na jego twarzy.
– Mam gdzieś ich interesy.Pozwoliłem
im zajmować się tymi ich bzdurami na moim terytorium, bo nie wyrządzały mi żadnej
szkody. Sowicie płacą capo, by utrzymać miejsce i spokój, tak jak każdy
diler broni czy narkotyków, który pracuje na moim terenie. Przestrzegają reguł,
więc nie mam z nimi problemu.
– Ale? – Lucian naciskał,
wiedząc, co nadchodziło.
– Ale tym razem jest inaczej –
odezwał się Dante z tyłu. – Sprowadzają na nas uwagę, której teraz nie potrzebujemy.
Prowadzimy wszystkie nasze interesy w ukryciu i ostatnie, czego potrzebujemy, o
czym powinniśmy choćby pomyśleć, są powiązania z gangiem motocyklowym znanym z narkotyków
i rozlewu krwi.
– A my nie jesteśmy z tego znani?
– spytał Lucian.
Antony zaśmiał się.
– My przynajmniej jesteśmy dobrze
ubranymi grzesznikami.
Cóż, pieniądze wiele potrafią.
Lucian nadal czuł, że to nie
koniec tej historii.
– Czego mi nie mówicie?
– Tym razem zapędzili się za daleko.
– Antony westchnął i znużenie odbiło się w jego zielonych oczach. – Wojna,
którą wypowiedzieli nowojorskiej policji, z pewnością odciągnie od nas uwagę
gliniarzy na jakiś czas. Ale jest źle, Lucianie. Młoda para odbierała kolegę
spod kasyna. Na tylnym siedzeniu sedana mieli dziecko. Cała rodzina została
zabita, tak jak trzech policjantów i jeden członek gangu.
O, cholera. Lucian poczuł, że
robiło mu się niedobrze.
– Tato, nie możesz winić swoich…
– To nie pierwsi niewinni, którzy
zostali zabici w bałaganie, który robią motocykliści – ciągnął Antony,
niewzruszony. – My rozumiemy, że przypadkowe szkody mogą się zdarzyć, ale oni
nie wiedzą, kiedy przestać. Nie pozwolę, żeby ich bałagan wpłynął na moje
interesy i rodzinę.
– Zmusimy ich, żeby przestali –
powiedział Dante, podszedł i stanął za krzesłem brata.
– Co, urządzimy Montreal?
Kilka dekad wcześniej, włoska
rodzina przestępcza w Montrealu, w Kanadzie, wmieszała się w wojnę gangów o
terytorium, żeby powstrzymać rozlew krwi i przemoc. O dziwo, zadziałało.
Antony rzucił mu niezbyt
zadowolone spojrzenie.
– Nie sądzę. To nie jakieś
szczeniackie gangi, rzucające się sobie do gardeł. Tu chodzi o policję i dobrze
znany, świetnie zorganizowany gang motocyklowy, który ma ponad sto pięćdziesiąt
klubów w całych Stanach i kilka w Kanadzie. Nie będzie łatwo, ale musimy to
powstrzymać.
Strach był świetnym motywatorem.
Rodzina Marcellów była wystarczająco
duża, by przechylić szalę w tym sporze.
– Prawdopodobnie nie będzie łatwo
– zgodził się Lucian. – Ale czy kiedykolwiek było?
– Chcę, żeby to dobiegło końca –
podsumował ojciec głosem zabarwionym smutkiem. – Usiądźmy i zróbmy listę nazwisk,
tych ważnych. Możemy z łatwością zorganizować spotkanie z przewodniczącym klubu
czy z kimkolwiek innym.
– A jeśli nie weźmie twojej… rady… na poważnie? – zapytał Lucian.
– Zaczniemy wykreślać nazwiska z
listy, aż zrozumieją –dokończył za ojca Dante.
Brzmiało dość prosto, prawda?
Jednak rzadko cokolwiek takie
było.
Czekacie na tą powieść?
Zdecydowanie nie czekam na tę książkę, ale jak ktoś lubi, to czemu nie:))
OdpowiedzUsuńBardzo ciekawie zapowiada się ta książka ;)
OdpowiedzUsuńDla wielu czytelników na pewno będzie ciekawa książka. ��
OdpowiedzUsuńDla fanów mafijnych klimatów to na pewno lektura warta uwagi.
OdpowiedzUsuńBędzie co czytać :)
OdpowiedzUsuńKsiążka mnie zaciekawiła :D
OdpowiedzUsuńPozdrawiam!
Po przeczytaniu pierwszego rozdziału już czekam :)
OdpowiedzUsuńCiekawi mnie ta książka. Możliwe, że i ja po nią sięgnę. ;)
OdpowiedzUsuń