„[…] Madagaskaru nie można ubrać w słowa.
Nie można go ani opisać, ani też dobrze zrozumieć.
[…] Po drugie, nie powinniśmy na siłę starać
się rozumieć Malgaszów. Tym bardziej nie powinniśmy starać się rozumieć ich
przez pryzmat naszego świata.”
Podróże kształcą, przyoblekają człowieka w nową, wartą
uwagi wiedzę. Poszerzają horyzonty pojęcia na temat tego, co nas otacza i
pozwalają na zebranie kolekcji wspomnień, którymi możemy dumnie pochwalić się
przed znajomymi. Coraz częściej wyjeżdżamy do krajów egzotycznych,
orientalnych, odległych nam kulturowo. Pochłaniamy cudowne skrawki Ziemi
wszystkimi zmysłami i odhaczamy na swojej liście kolejne punkty, które
zamierzaliśmy zobaczyć. Czy jednak uwierzycie, że są wśród nas tacy ludzie,
którzy wyjeżdżają po to, by zobaczyć głód? Wielkie ekspedycje nie zawsze muszą
kończyć się braniem od świata – czasami bowiem ich celem jest dawanie,
niesienie pomocy dokładnie tam, gdzie jest to najbardziej potrzebne.
Przekonajcie się zatem o tym, jak wyglądał rok życia Daniela Kasprowicza, który
trafił do serca klimatu równikowego. Przed Wami książka „Kilasymandry. Jak
Madagaskar nauczył mnie kochać”.
Nie młodzieńczy
zapał poznawania świata i nie chęć zaimponowania innym kierują Daniela na
Czerwoną Wyspę. To niesienie pomocy, stawianie czoła wyzwaniom pośród głodu i
ubóstwa sprawiają, że na rok pozostawia on własne życie i potrzeby, poświęcając
się dla tych, o których wielu z nas nawet nie pomyśli.
Zatem nie kolejne,
zwiedzone miejsca na obszernej liście są tutaj elementem docelowym, a osoby, na
twarzach których choć na chwilę pragnie się wywołać szczery uśmiech. W miejscu,
gdzie panoszy się głód, a mieszkańcy umierają nie mając kilkunastu groszy na
odpowiednie lekarstwo, by sprawić komuś radość wystarczy jeden, mały cukierek.
To właśnie w taki świat trafia młody chłopak, Daniel Kasprowicz poznający ludzkość
także od tej strony, którą wielu innych sprytnie omija. Nie zasłania oczu, a
idzie tam, gdzie dostaje największą lekcję życia – wśród chorób, śmierci i
skrajnej biedy.
Pomoc medyczna,
udział w egzotycznych ceremoniach, kontakt z tymi – którzy pośród mroku ubóstwa
potrafią na co dzień wykrzesać w sobie spore pokłady wiary, nadziei i miłości.
Podróż na Madagaskar to dla autora książki wyjazd na misje i z misją. To jednak
także podróż, podczas której ofiarując siebie innym, dostaje w zamian prawdziwe
poczucie spełnienia.
„Kilasymandry. Jak Madagaskar nauczył mnie kochać” to nie
jest zwykła podróżnicza książka, w której natykamy się na opisy ciekawych
miejsc, dziwnych tradycji i prześmiewczych aluzji dotyczących niezrozumiałych
dla nas kultur. Nie znajdziecie więc tutaj wędrówki do każdego zakątka
Czerwonej Wyspy, a jednak paradoksalnie wędrówka ma tutaj miejsce – ta pośród
ubogich ludzi i pośród potrzeb, których spełnienie może ocalić im życie. Zmierzająca
do szpitala matka, która przed dwa dni niesie na rękach malutkie niemowlę by
móc dotrzeć do szpitala z rzeczami potrzebnymi synowi. Dzieci, dla których
najcudowniejszym prezentem jest nie najnowszy komputer i najlepszy model
telefonu komórkowego, a zdrowie bliskich i chociażby kostka zwykłej czekolady.
Czy uwierzycie, że pośród biedy można znaleźć życzliwość? Czy to nie dziwne, że
podczas gdy my mając tak wiele, stale rywalizujemy, tam – mając cokolwiek,
człowiek dzieli się z wszystkimi wokół, dla siebie nie pozostawiając prawie
nic. Podróż odbyta przez Daniela Kasprowicza nie polega na odkrywaniu nowego
miejsca, a na poznawaniu ludzi. To właśnie Kilasymandry – Dom Dziecka, którym
zaczyna się zajmować, obdarza go wspomnieniami, które na pewno pozostaną z nim do
końca życia.
Od strony technicznej, książka przypomina formą zapisy
pamiętnika, tudzież dziennika. Kolejne rozdziały tytułowane są konkretnymi
datami, przy czym autor nie podaje systematycznych notatek, które dzień po dniu
przez cały rok dałyby w efekcie obszerne tomiszcze. Omawiana publikacja liczy
224 strony i aż trudno uwierzyć w to, że Daniel Kasprowicz zapisem wcale niepokaźnej
ilości kartek potrafi wskrzesić w odbiorcy lektury tak wielkie emocje i
wrażenia, ale co najistotniejsze, uruchamia lawinę głębokich refleksji. Czy
mając wszystko, jesteśmy szczęśliwi? Czy możemy ubolewać nad innymi podczas gdy
to chyba nam, samotnym i zadufanym w sobie, należałoby współczuć? Czy
zapominając o tym ułamku świata, który głoduje i umiera, mamy prawo nazywać
siebie ludźmi?
„Każdego dnia historie ludzi zaskakują mnie
tutaj coraz bardziej i gdy myślę już, że dzisiejszy dzień będzie tym bez
dramatu człowieka, mylę się podwójnie.”
Daniel Kasprowicz – dietetyk, misjonarz świecki,
podróżnik, katolik nasycony wiarą w Boga, ale przede wszystkim uczynny, pomocny
i życzliwy młody człowiek, którego z pewnością chciałoby się spotkać na własnej
drodze. Przepełniony pozytywną energią i odwagą, dojrzały, umiejący dostrzegać
to, czego wielu po prostu nie widzi – bądź widzieć nie chce. Jego książka,
bogata w mądrości nie tylko podróżnicze, ale przede wszystkim życiowe, to nie
jest jedna z tych publikacji, które wciągają i puszczają dopiera na samym
końcu. Tutaj warto po każdym z działów zrobić sobie chwilę przerwy na
przemyślenia, a takowe nieraz nasuwają się same.
Warto wspomnieć o tym, że całkowity dochód z zakupu
książki zostaje przeznaczony na działalność misyjną autora na Madagaskarze. Czy
znacie takich ludzi, którzy wyciągają w kierunku innych pomocną dłoń
bezinteresownie, dając z siebie tak wiele? Jeżeli nie, właśnie macie taką
okazję. „Kilasymandry. Jak Madagaskar nauczył mnie kochać” to wartościowa
pozycja, którą polecam tym narzekającym na swój los, nie mającym pojęcia o tym,
czym jest głód i bieda. To otwierająca oczy lektura, która uchyla przed czytelnikiem
rąbek tajemnicy innego świata, ale przede wszystkim uczy jego akceptacji i
zwraca na niego uwagę. Jeżeli spodziewacie się typowej, literackiej wędrówki
bogatej w coraz to nowe, poznawcze wrażenia – możecie się rozczarować. Ta
książka jest bowiem nieco inna. Odbiega od schematu typowej literatury
podróżniczej, a jednak pozwala poznać egzotycznych mieszkańców Ziemi tak
dokładnie, jak żadna inna książka tego gatunku.
moja ocena: 4+/6
wydawnictwo: Bernardinum
ilość stron: 224
data wydania: październik 2015
Za książkę bardzo serdecznie dziękuję
wydawnictwu Bernardinum.
Być może nie jest to zwykła książka podróżnicza...ale...ciągle mnie to nie skusi...może dla mojego brata 😃
OdpowiedzUsuńJej nie wiem czy powiedzieć, że książka jest ciekawa czy też smutna.To naprawdę przykre, że istnieją takie miejsca na ziemi. Jestem jak najbardziej za tym żeby dochód przeznaczano, na działalność.
OdpowiedzUsuńZachwycił mnie ten cytat na początku.
Trzymaj się ciepło. :)
http://kochamczytack.blogspot.com
W pierwszym momencie myślałam, że to typowa książka podróżnicza, które zresztą bardzo lubię, ale jak doczytałam recenzję, to wiem, że ma też przesłanie. Piękne, kolorowe ilustracje, to na pewno dodatkowy atut książki.
OdpowiedzUsuńPrześliczne zdjęcia i okładka pozdrawiam http://wiktoriaczytarazemzwami.blog.pl/:)
OdpowiedzUsuńDawno nie czytałam książki podróżniczej. Ta mnie bardzo zainteresowała.
OdpowiedzUsuń