Nowa książka niesamowitej Penelope Douglas, autorki Birthday
Girl i Punk 57!
Erika wiele razy słyszała, że sny wyrażają najgłębsze
pragnienia. Jednak to koszmary, które miewa, stały się jej prawdziwą
obsesją. A to wszystko za sprawą Michaela Crista, starszego brata jej chłopaka.
Michael jest jak straszny film, na który patrzy się
ukradkiem przez palce, ale mimo że czuje się strach, nie można oderwać wzroku.
Ten przystojny, seksowny i absolutnie przerażający były gwiazdor studenckiej
drużyny koszykówki, a teraz profesjonalny sportowiec, szybciej zauważy brud na
swoim bucie niż Erikę.
Ale ona zwróciła na niego uwagę.
Widziała go. Słyszała. Wiedziała, co zrobił.
Jednak Erika nie wie, że Michael też ją zauważył. A
teraz, kiedy dziewczyna jest na studiach i będzie mieszkać w jego mieście,
przyszedł czas, żeby jej koszmary stały się rzeczywistością.
Rozdział 1
Erika
Nie będzie go tu.
Nie ma powodu, by zjawić się na
przyjęciu pożegnalnym swojego brata, skoro się wzajemnie nie znoszą, więc…
Nie, nie będzie go tu.
Podciągając rękawy cienkiego swetra,
przekroczyłam pospiesznie próg domu Cristów i szybkim krokiem ruszyłam przez
hol, zmierzając prosto w stronę schodów.
Kątem oka dostrzegłam wychodzącego
zza rogu kamerdynera, ale nie zatrzymałam się.
– Panno Fane! – zawołał za mną.
– Bardzo się panienka spóźniła.
– Tak, wiem.
– Pani Crist szukała panienki–
zauważył.
Uniosłam wysoko brwi i natychmiast
przystanęłam, odwracając się, aby spojrzeć na niego sponad poręczy schodów.
– Naprawdę? – Obrzuciłam go
spojrzeniem pełnym udawanego zdumienia.
Ściągnął wargi z irytacją.
– Ściśle rzecz biorąc, wysłała mnie na poszukiwania.
Uśmiechnęłam się i wychyliłam nad
balustradą, dając mu szybkiego całusa w czoło.
– Już jestem – zapewniłam. –
Możesz wracać do swoich obowiązków.
Odwróciłam się i ruszyłam dalej w
górę po stopniach, słysząc stłumione dźwięki muzyki dobiegające z tarasu.
Oczywiście. Nie spodziewałam się,
żeby Delia Crist, najlepsza przyjaciółka mojej matki i przywódczyni niewielkiej
społeczności położonego na wschodnim wybrzeżu Thunder Bay, spędzała swój cenny
czas, szukając mnie osobiście.
– Sukienka leży na łóżku! –
zawołał za mną kamerdyner, kiedy skręcałam w słabo oświetlony korytarz.
Westchnęłam z rozdrażnieniem i
przyspieszyłam kroku, mrucząc pod nosem:
– Dziękuję, Edwardzie.
Nie potrzebowałam nowej sukienki.
Miałam już kilka takich, które nosiłam tylko raz, a w wieku dziewiętnastu lat z
pewnością byłam w stanie sama wybierać sobie ubrania. Zresztą on mnie w niej
nie zobaczy, skoro go tu nie będzie, a nawet gdyby się pojawił, i tak by na
mnie nie spojrzał.
Nie. Powinnam być wdzięczna pani Crist.
To miło, że zadbała o odpowiedni strój dla mnie.
Na nogach i stopach nadal miałam
drobinki piasku. Złapałam nogawki luźnych, dżinsowych szortów, oceniając, jak
bardzo pobrudziłam się na plaży. Czy powinnam wziąć prysznic?
Nie, już byłam spóźniona. Olać to.
Kiedy weszłam do pokoju – tego, w
którym sypiałam, gdy zostawałam na noc u Cristów – moim oczom ukazała się
seksowna, biała sukienka koktajlowa leżąca na łóżku. Od razu zaczęłam się
rozbierać.
Cieniutkie ramiączka ledwie podtrzymywały
mój biust, ale ubranie pasowało doskonale, układając się idealnie na ciele i
sprawiając, że moja skóra zdawała się ciemniejsza, niż była naprawdę. Pani
Crist miała wspaniały gust, i w sumie to jednak dobrze, że wybrała dla mnie
strój. Byłam zbyt zajęta przygotowaniami do jutrzejszego wyjazdu na uczelnię,
żeby zatroszczyć się o coś odpowiedniego na dzisiejszy wieczór.
Pognałam do łazienki, gdzie spłukałam
z nóg piasek, który przylepił się do nich podczas spaceru, po czym szybko wyszczotkowałam
długie blond włosy i nałożyłam trochę błyszczyka. Następniewypadłam z powrotem
do sypialni, złapałam sandały na obcasie, które pani Crist zostawiła obok
sukienki, wybiegłam na korytarz i popędziłam schodami w dół.
Jeszcze dwanaście godzin.
Serce biło mi coraz szybciej, kiedy
biegłam przez hol na tyły domu. Jutro o tej porze będę całkiem sama – bez
matki, bez Cristów, bez wszechobecnych wspomnień…
A przede wszystkim bez zastanawiania
się, z nadzieją lub lękiem, czy go spotkam. Bez balansowania pomiędzy euforią a
udręką, ilekroć go widzę. Nie. Będę mogła rozłożyć szeroko ręce i zakręcić się
w koło, nie dotykając przy tym ani jednej znanej mi osoby. Ciepło rozlało mi
się w piersi – nie wiedziałam, czy ze strachu, czy z ekscytacji, ale byłam gotowa.
Gotowa zostawić to wszystko i odejść.
Przynajmniej na jakiś czas.
Skręciłam w prawo i minęłam kuchnie –
jedną do codziennego użytku i drugą, położoną tuż obok, przeznaczoną dla
żywieniowców – zmierzając do ogrodu zimowego, przylegającego do jednej ze ścian
domu. Otworzyłam podwójne drzwi i weszłam do ogromnego, wyłożonego ceramicznymi
płytkami, zadaszonego ogrodu. Ściany i sufit pomieszczenia wykonane były w
całości ze szkła. Od razu poczułam, że było tam cieplej niż w domu. Sukienka
natychmiast nasiąkła gęstą, gorącą wilgocią, zdając się rozpływać na moim
ciele.
Ze wszystkich stron otaczały mnie
drzewa, a dookoła panowały cisza i mrok rozświetlany tylko blaskiem księżyca
wlewającym się przez szklany sufit. Kiedy wzięłam oddech, doleciał do mnie
słodki zapach palm, orchidei, lilii, fiołków i hibiskusa. Przywodził mi na myśl
należącą do mojej matki szafę, w której wnętrzu woń perfum bijąca od płaszczy i
szalików zlewała się w jedno.
Skręciłam w lewo, przystanęłam przed
szklanymi drzwiami prowadzącymi na taras i założyłam buty, spoglądając na
zgromadzony na zewnątrz tłum.
Dwanaście godzin.
Wyprostowałam się, złapałam pasmo
włosów i zarzuciłam je sobie na lewe ramię, by zasłonić szyję. Trevor, w
przeciwieństwie do swojego brata, był tu z pewnością, i nie lubił widoku mojej
blizny.
– Panienko? – Kelner podszedł do
mnie z tacą.
– Dziękuję. – Z uśmiechem sięgnęłam
po jedną ze szklanek zawierających płyn koloru lemoniady. Wiedziałam, że to Tom
Collins, w końcu był ulubionym drinkiem państwa Crist, którzy nalegali, żeby
podawano go na przyjęciu.
Kelner odszedł do reszty licznie
przybyłych gości, ale ja stałam w miejscu, rozglądając się dookoła.
Liście na gałęziach drzew szeleściły,
trącane łagodnym wiatrem, wciąż niosącym w sobie resztki dziennego upału, a ja
przyglądałam się zebranym tu ludziom. Kobiety nosiły eleganckie sukienki,
mężczyźni marynarki.
Wszystko tu zdawało się tak
doskonałe, tak nieskazitelne.
Lampki na drzewach i kelnerzy w
białych kamizelkach. Krystalicznie błękitna woda, na której powierzchni pływały
świece. Wysadzane lśniącymi klejnotami pierścionki i naszyjniki kobiet.
Było tu tak wytwornie.
Kiedy patrzyłam na dorosłych i
rodziny, wśród których dorastałam, na ich bogactwo i modne stroje od
projektantów, często odnosiłam wrażenie, że widzę warstwę farby, której używa się,
by zamaskować gnijące drewno. Gładka powierzchowność nieraz skrywała występek i
zepsucie, ale kogo obchodziło, że dom się walił, jeśli z wierzchu ładnie
wyglądał, prawda?
W powietrzu unosił się zapach
jedzenia, dało się słyszeć łagodne dźwięki muzyki wygrywanej przez kwartet
smyczkowy. Zastanawiałam się, czy powinnam znaleźć panią Crist i powiedzieć
jej, że dotarłam. A może poszukać Trevora – w końcu to przyjęcie wydane na jego
cześć.
Zamiast tego jednak zacisnęłam palce
na szklance, czując, jak przyspiesza mi tętno, kiedy próbowałam oprzeć się
pokusie i nie zrobić tego, na co naprawdę miałam ochotę. Jak zawsze.
Poszukać jego.
Ale nie, jego tutaj nie będzie.
Prawdopodobnie nie przyszedł.
A może jednak?
Serce zaczęło łomotać mi w piersi, a
szyję zalał rumieniec. Wbrew własnej woli zaczęłam błądzić wzrokiem po twarzach
gości, wypatrując tej jednej…
Michael.
Nie widziałam go od miesięcy, ale
wciąż coś mi o nim przypominało, zwłaszcza w Thunder Bay. Zdjęcia, które jego
matka trzymała porozstawiane w domu, znajomy zapach wypływający na korytarz z
jego dawnej sypialni…
Może tu będzie.
– Rika.
Słysząc głos Trevora, zamrugałam i
gwałtownie obróciłam głowę w lewo.
Wynurzył się z tłumu, zmierzając ku
mnie zdecydowanym krokiem. Blond włosy miał świeżo przystrzyżone tuż przy
skórze, a w ciemnoniebieskich oczach dostrzegłam zniecierpliwienie.
– Hej, kotku. Już myślałem, że
nie przyjdziesz.
Zawahałam się, czując, jak ściska
mnie w żołądku. Jednak kiedy się zbliżył, zmusiłam się do uśmiechu.
Dwanaście godzin.
Położył mi dłoń na szyi – z prawej
strony, nigdy nie dotykał lewej – i potarł mój policzek kciukiem.
Drgnęłam z zakłopotaniem i odwróciłam
głowę.
– Trevor…
– Nie wiem, co bymzrobił, gdybyś
się dzisiaj nie zjawiła – przerwał mi. – Rzucałbym kamieniami w twoje okno,
zaśpiewałbym ci serenadę, może podarował kwiaty, czekoladki, nowe auto…
– Już mam nowe auto.
– Miałem na myśli prawdziwysamochód. – W końcu się
uśmiechnął.
Przewróciłam oczami i wyrwałam się z
jego uścisku. Przynajmniej znowu ze mną żartował, nawet jeśli tylko po to, żeby
wykpić moją nowiutką teslę. Najwyraźniej elektryczne samochody to nie
samochody. Ale dobra, mogę znieść taki przytyk, jeśli to znaczy, że w końcu
odpuścił sobie wytykanie mi całej reszty.
Trevor Crist i ja przyjaźniliśmy się
od urodzenia, chodziliśmy razem do szkoły, a nasi rodzice zawsze zachowywali
się tak, jakby nasz związek był czymś nieuniknionym. W zeszłym roku w końcu
uległam.
Byliśmy parą przez prawie cały
pierwszy rok studiów.Oboje chodziliśmy do Browna – ściślej rzecz biorąc, ja
złożyłam tam papiery, a on poszedł w moje ślady. Ale w maju ze sobą zerwaliśmy.
A raczej ja z nim zerwałam.
Nie kochałam go i czułam się
winna.Temu, że nie chciałam dać nam więcej czasu. Temu, że postanowiłam
przenieść się na uczelnię, na którą za mną nie podąży.
Moją winą było też to, że Trevor
uległ żądaniom swojego ojca i w końcu przeniósł się do Annapolis. To ja
krzyżowałam plany naszym rodzinom.
To moja wina, że potrzebowałam
przestrzeni.
Odetchnęłam, zmuszając się, żeby
rozluźnić mięśnie. Dwanaście godzin.
Trevor uśmiechnął się, obrzucił mnie
spojrzeniem i poprowadził z powrotem do ogrodu zimowego. Wciągnął mnie za
szklaną ścianę, złapał za biodra i wyszeptał mi do ucha:
– Wyglądasz przepięknie.
Ale ja znów się odsunęłam.
– Ty też dobrze wyglądasz.
Przypominał swojego ojca; piaskowe
włosy, wąska szczęka i uśmiech, który był w stanie zmiękczyć niemal każdego.
Ubierał się też jak pan Crist. Wyglądał bardzo wytwornie w granatowym
garniturze, białej koszuli i srebrnym krawacie. Nieskazitelnie. Doskonale.
Trevor zawsze był tradycjonalistą.
– Nie chcę, żebyś wyjeżdżała do
Meridianu – powiedział, mrużąc oczy. – Zostaniesz tam całkiem sama, Rika. W
Brownie przynajmniej ja byłem z tobą, a Noah mieszkał w Bostonie, niecałą
godzinę drogi stamtąd. Miałaś przy sobie przyjaciół.
Taaak. Przy sobie.
Dlatego właśnie potrzebowałam
odmiany. Nigdy dotąd nie musiałam opuszczać bezpiecznej okolicy. Zawsze był
ktoś – rodzice, Trevor, mój przyjaciel Noah – kto pomagał mi wstać, gdy
upadłam. Nawet kiedy poszłam na studia i nie miałam już przy sobie matki ani
Cristów, w dalszym ciągu towarzyszył mi Trevor, a na pobliskich uniwersytetach
uczyli się moi znajomi z liceum. Było tak, jakby nic się nie zmieniło.
Chciałam wpaść w jakieś tarapaty.
Chciałam zmierzyć się z życiem, znaleźć coś, co sprawiłoby, że moje serce znów
zabiłoby mocniej, dowiedzieć się, jak to jest nie mieć nikogo, na kim mogłabym
się wesprzeć.
Próbowałam mu to wyjaśnić, ale
ilekroć otwierałam usta, nie mogłam znaleźć właściwych słów. Wypowiedziane na
głos brzmiały samolubnie i niewdzięcznie, ale w środku…
Musiałam wiedzieć, na co mnie stać.
Musiałam wiedzieć, czy dam sobie radę bez ochronnego parasola w postaci mojego
nazwiska, bez wsparcia innych i kręcącego się wciąż przy mnie Trevora. Gdybym
pojechała do innego miasta, gdzie nikt nie zna mojej rodziny, czy ktokolwiek
tam w ogóle by się mną zainteresował? Czy ktokolwiek by mnie polubił?
Nie byłam szczęśliwa ani w Brownie,
ani z Trevorem, i choć decyzja o odejściu sprawiła zawód i przykrość moim
bliskim, potrzebowałam tej zmiany.
Żyj w zgodzie z sobą.
Serce zatrzepotało mi w piersi na
wspomnienie słów brata Trevora. Nie mogłam się już doczekać. Jeszcze dwanaście
godzin…
– Ale w sumie to chyba nie do końca
prawda, co? – zapytał Trevor oskarżycielskim tonem. – Michael gra dla Stormu,
więc będziecie teraz blisko siebie.
Zmrużyłam oczy i wzięłam głęboki
oddech, odstawiając drinka.
– W Meridianie mieszkają ponad
dwa miliony ludzi. Wątpię, żebym często na niego wpadała.
– Chyba że będziesz go szukać.
Skrzyżowałam ręce na piersiach i
spojrzałam mu w oczy, nie dając się wciągnąć w tę rozmowę.
Michael Crist był bratem Trevora,
trochę starszym, trochę wyższym i o wiele bardziej przerażającym. Nie byli do
siebie za bardzo podobni, a na dodatekdarzyli się nienawiścią. Trevor był o
niego zazdrosny, odkąd pamiętam.
Michael dopiero co ukończył studia na
Uniwersytecie Westgate i niemal natychmiast został przechwycony przez NBA. Grał
dla Meridian City Storm, jednej z najlepszych drużyn w lidze, więc faktycznie,
znałam jedną osobę z tamtego miasta.
Ale niewiele by mi z tego przyszło.
Michaelowi rzadko zdarzało się choćby spojrzeć w moją stronę, a kiedy już się
do mnie odezwał, robił to takim tonem, jakby mówił do psa. Nie miałam zamiaru
wchodzić mu w drogę.
Nie, dostałam nauczkę dawno temu.
Zresztą wyjazd do Meridianu nie miał
nic wspólnego z Michaelem. Miałam stamtąd po prostu bliżej do domu, więc będę
mogła częściej odwiedzać matkę, ale zarazem było to jedyne miejsce, w które
Trevor nie pojedzie. Nie znosił wielkich miast, a jeszcze bardziej nienawidził
swojego brata.
– Przepraszam – powiedział
łagodniej. Wziął mnie za rękę i przyciągnął ku sobie, znów kładąc mi dłoń na
szyi. – Po prostu cię kocham i to wszystko jest dla mnie nie do zniesienia.
Należymy do siebie, Rika. Ty i ja, my. Zawsze byliśmy sobie pisani.
My? Nie.
Na jego widok serce nie przyspieszało
mi, jakbym jechała cholerną kolejką górską.Nie widywałam go w snach ani nie był
pierwszą osobą, która przychodziła mi do głowypo przebudzeniu.
Nie nawiedzał wciąż moich myśli.
Założyłam sobie włosy za ucho i
zauważyłam, jak szybko Trevor zerka na moją szyję. Natychmiast odwrócił wzrok.
Zdaje się, że jego zdaniem blizna ujmowała mi doskonałości.
– Oj, no proszę cię – nalegał,
przyciskając czoło do mojego i obejmując mnie w pasie. – Dobrze cię traktuję,
prawda? Jestem miły i zawsze możesz na mnie liczyć.
– Trevor – zaprotestowałam,
próbując wyrwać się z jego uścisku.
Wtedy jednak jego usta opadły na
moje. Poczułam ostry zapach wody kolońskiej, kiedy oplótł moją talię.
Naparłam pięściami na jego tors,
odpychając go od siebie i odrywając wargi od jego ust.
– Trevor – warknęłam cicho. –
Przestań.
– Daję ci wszystko, czego ci
potrzeba. – W jego głosie zabrzmiała złość. Schylił twarz ku mojej szyi. –
Wiesz dobrze, że jeszcze do mnie wrócisz.
– Trevor! – Napięłam wszystkie
mięśnie ramion i naparłam na niego, w końcu odpychając go od siebie. Opuścił ręce
i zrobił chwiejny krok w tył.
Odsunęłam się natychmiast. Ręce mi
drżały.
– Rika. – Sięgnął w moją stronę,
ale ja cofnęłam się jeszcze dalej.
Spuścił dłoń, kręcąc głową.
– Dobra, jak chcesz – rzucił
drwiąco. – Jedź sobie na tę uczelnię. Możesz znaleźć nowych przyjaciół i odciąć
się od dawnego życia, ale twoje demony podążą za tobą, gdziekolwiek pójdziesz.
Nie ma przed nimi ucieczki.
Przeczesał włosy palcami i rzucił mi
gniewne spojrzenie, prostując krawat, po czym wyminął mnie i wyszedł.
Wyjrzałam za nim przez okno, czując w
piersi narastającą złość. Co to, do diabła, miało znaczyć? Nic mnie tu nie
trzymało, przed niczym też nie uciekałam. Chciałam tylko być wolna.
Odsunęłam się od drzwi, nie mogąc się
przemóc, żeby wyjść z powrotem na zewnątrz. Nie chciałam rozczarować pani
Crist, wymykając się z przyjęcia jej syna, ale nie miałam już ochoty spędzić tu
ostatnich godzin przed wyjazdem. Chciałam być z mamą.
Odwróciłam się, zamierzając odejść,
ale wtedy podniosłam wzrok i stanęłam jak wryta.
Żołądek wywrócił mi się na drugą
stronę i nie byłam w stanie zaczerpnąć tchu.
Cholera.
W jednym z wyłożonych poduszkami
foteli w głębi ogrodu zimowego siedział Michael, patrząc mi z przerażającym
spokojem w oczy.
Michael. Ten, który nie był miły.
Ten, który nie traktował mnie dobrze.
Ścisnęło mnie w gardle. Chciałam
przełknąć ślinę, ale nie byłam w stanie nawet drgnąć, tylko stałam jak
sparaliżowana, wpatrując się w niego. Czy był tam, odkąd zeszłam na dół? Przez
cały czas?
Odchylił się na oparciu masywnego
fotela, niemal niknąc w mroku, spowity cieniem rzucanym przez drzewa. Jedną
ręką przytrzymywał sobie na udzie piłkę do koszykówki, a drugą wsparł na
podłokietniku, ściskając w palcach szyjkę butelki z piwem.
Serce zaczęło mi walić w piersi tak
mocno, że aż bolało. Co on tam robił?
Uniósł butelkę do ust, wciąż mnie
obserwując, a ja na ułamek sekundy spuściłam wzrok, oblewając się rumieńcem.
Widział całą tę scenę z Trevorem. Niech
to szlag.
Znów na niego spojrzałam. Miał
jasnobrązowe włosy, ułożone we fryzurę rodem z okładki czasopisma, i piwne
oczy, które zawsze wyglądały jak cydr upstrzony przyprawami.Skryte w cieniu
zdawały się ciemniejsze niż w rzeczywistości, ale wiedziałam, że potrafią
przejrzeć cię niemal na wylot. Proste brwi opadały w stronę środka twarzy,
sprawiając, że wydawał się dokładnie tak groźny, jaki był w istocie. Na pełnych
wargach nie dostrzegłam ani śladu uśmiechu, a fotel zdawał się niemal ginąć pod
jego wysoką sylwetką.
Nosił czarne spodnie i marynarkę oraz
białą koszulę z rozpiętym kołnierzykiem.
Bez krawata, bo – jak zwykle – robił
to, co chciał.
I to było wszystko, co ktokolwiek
wiedział o Michaelu. Ludzie znali jegopowierzchowność. Widzieli to, jak wyglądał
z zewnątrz. Wątpiłam, żeby nawet jego rodzice domyślali się, co siedzi mu w
głowie.
Patrzyłam, jak wstaje z fotela i
upuszcza piłkę na siedzenie, po czym rusza w moją stronę, nie spuszczając ze
mnie wzroku.
Im bliżej był, tym wyższy się
wydawał. Michael miał metr dziewięćdziesiąt wzrostu i był szczupły, ale
umięśniony. Przy nim czułam się mała – dosłownie i w przenośni. Wyglądał, jakby
szedł prosto w moją stronę, i serce załomotało mi w piersi. Zmrużyłam oczy,
zbierając się w sobie.
Ale on się nie zatrzymał.
Poczułam delikatną woń jego żelu pod
prysznic, kiedy przechodził obok, i odwróciłam głowę, czując ból w piersi, gdy
bez słowa zniknął za drzwiami ogrodu zimowego.
Przygryzłam wargi, powstrzymując
palące łzy.
Zdarzyło się, że zwrócił na mnie
uwagę. Jednej nocy, trzy lata temu, Michael zobaczył we mnie coś, co mu się
podobało. Jednak kiedy ogień już miał się rozpalić, gotów zaiskrzyć i wybuchnąć
powodzią płomieni, żar zgasł, a cała pasja skryła się gdzieś poza zasięgiem.
Szybko ruszyłam przed siebie. Wróciłam
do domu, przeszłam przez hol i wyszłam frontowymi drzwiami, a złość i
frustracja trawiły każdy nerw w moim ciele, kiedy zmierzałam z powrotem do
samochodu.
Poza tą jedną nocą, ignorował mnie
przez większość mojego życia, a jeśli już się do mnie odzywał, to półsłówkami.
Przełknęłam z trudem ślinę i wsiadłam
do auta, wkładając kluczyki do stacyjki. Miałam nadzieję, że nie natknę się na
niego w Meridianie. Że nasze drogi nigdy się nie przetną i nigdy o nim nie
usłyszę.
Zastanawiałam się, czy on w ogóle
wie, że się tam przenoszę. Ale to bez znaczenia. Nawet kiedy przebywaliśmy w
tym samym domu, równie dobrze mogłabym być na innej planecie.
Odpaliłam silnik. 37 Stitches
zespołu Drowning Pool popłynęło z głośników, a ja ruszyłam długim podjazdem,
otwierając bramę pilotem, i dociskając gaz, wyjechałam na ulicę. Od domu
dzieliło mnie tylko kilka minut drogi, krótki spacer. Nieraz przychodziłam do
Cristów i wracałam od nich na piechotę.
Starałam się oddychać głęboko, aby
ukoić nerwy. Dwanaście godzin. Jutro to wszystko zostanie już tylko
wspomnieniem.
Wysoki kamienny mur posiadłości
Cristów ustąpił miejsca drzewom ciągnącym się wzdłuż drogi, a za niecałą minutę
ujrzałam latarnie gazowe przed moim domem, rozświetlające ciemność nocy.
Skręciłam w lewo, nacisnęłam kolejny przycisk i powoli wprowadziłam teslę przez
bramę. Lampy rzucały łagodną poświatę na kolisty podjazd, pośrodku którego
wznosiła się wielka marmurowa fontanna.
Zaparkowałam samochód przed domem i
szybko ruszyłam do drzwi, pragnąc tylko wpełznąć do łóżka i leżeć w nim do
rana.
Wtedy jednak zerknęłam w górę i
przystanęłam, zdziwiona, widząc świeczkę palącą się w oknie mojej sypialni.
Co?
Ostatni raz byłam w domu późnym
rankiem i z całą pewnością nie zostawiłam zapalonej świeczki.Miała barwę kości
słoniowej i stała w szklanym świeczniku o wysokich ściankach.
Otwarłam drzwi i weszłam do środka.
– Mamo? – zawołałam.
Napisała mi wcześniej SMS-a, że idzie
spać, ale często miewała problemy z zaśnięciem. Może jeszcze jest na nogach.
Dobiegł mnie znajomy zapach świeżych
lilii porozstawianych przez nią w domu. Rozejrzałam się po przestronnym holu. W
ciemności biały marmur wydawał się szary.
Oparłam się o poręcz, spoglądając w
górę na trzy piętra pogrążone w upiornej ciszy.
– Mamo? – zawołałam znowu.
Okrążając balustradę, wbiegłam po
stopniach na pierwsze piętro, po czym skręciłam w lewo. Rozłożone na drewnianej
podłodze dywany barwy kości słoniowej i błękitu tłumiły odgłos moich kroków.
Powoli otworzyłam drzwi sypialni
matki i wślizgnęłam się do środka. Panującą w niej ciemność rozpraszało tylko dochodzące
z łazienki światło, którego mama nigdy nie gasiła. Podeszłam do łóżka i nachyliłam
się, próbując zobaczyć jej twarz zwróconą w stronę okna.
Blond włosy miała rozsypane na
poduszce. Wyciągnęłam rękę i odgarnęłam jej kosmyki z czoła.
Po tym, jak jej klatka piersiowa
unosiła się i opadała, poznałam, że śpi. Zerknęłam na szafkę nocną, na której
stało kilka buteleczek z tabletkami, zastanawiając się, co zażyła i w jakiej
ilości.
Znów spojrzałam na matkę, marszcząc
brwi.
Lekarze, psycholodzy, terapia w domu…
Przez wszystkie te lata od śmierci ojca nic nie pomogło. Moja matka po prostu
chciała sama się wykończyć smutkiem i depresją.
Na szczęście Cristowie bardzo nam
pomogli, dlatego mam nawet u nich w domu własny pokój. Pan Crist był powiernikiem
majątku ojca, zajmuje się wszystkim, dopóki nie ukończę studiów, a pani Crist
wzięła na siebie odpowiedzialność bycia dla mnie drugą matką.
Byłam im niezmiernie wdzięczna za
pomoc i opiekę, którą mnie otaczaliprzez lata, ale teraz… Nadszedł czas, żebym
wzięła życie we własne ręce i nie polegała już dłużej nainnych.
Odwróciłam się i wyszłam po cichu,
zamykając za sobą drzwi, po czym skierowałam się do własnej sypialni dwa pokoje
dalej.
Gdy tylko weszłam do środka, w oczy
rzuciła mi się świeczka płonąca przy oknie.
Serce na moment zamarło mi w piersi i
szybko rozejrzałam się dookoła. Na szczęście nie było tu nikogo poza mną.
Czy to moja matka ją zapaliła? To
musiała być ona. Nasza gosposia miała dzisiaj wolne, więc nikogo innego tutaj
nie było.
Mrużąc oczy, powoli podeszłam do okna
i spuściłam wzrok, widząc płaską, drewnianą skrzynkę spoczywającą na małym,
okrągłym stoliku obok świecy.
Ogarnął mnie niepokój. Czyżby Trevor
zostawił mi prezent?
Chociaż w sumie równie dobrze mogła
to zrobić moja matka albo pani Crist.
Zdjęłam pokrywkę i odłożyłam ją na
bok, po czym odgarnęłam sianko, dostrzegając wśród niego ciemnoszary metal
pokryty ozdobnymi żłobieniami.
Otworzyłam szeroko oczy i natychmiast
zanurzyłam dłoń w skrzynce, wiedząc już, co w niej znajdę. Oplotłam palcami
rękojeść i z uśmiechem wyciągnęłam ciężkie ostrze ze stali damasceńskiej.
– Wow.
Potrząsnęłam głową, nie wierząc
własnym oczom. Sztylet miał czarny uchwyt i jelec z brązu. Ściskając w dłoni
rękojeść, uniosłam ostrze, aby przyjrzeć się wzorom i zdobieniom.
Skąd to się, do diabła, wzięło?
Uwielbiałam sztylety i miecze, odkąd
w wieku ośmiu lat zaczęłam trenować szermierkę. Mój ojciec twierdził, że
umiejętności prawdziwego dżentelmena czy prawdziwej damy są nie tylko
ponadczasowe, ale i niezbędne. Szachy miały mnie nauczyć strategii, szermierka
– pomóc w zrozumieniu natury ludzkiej i opanowaniu sztuki samoobrony, a taniec
– pozwolić poznać własne ciało. Wszystko to było konieczne, aby wszechstronnie
się rozwijać.
Ściskając rękojeść, przypomniałam
sobie pierwszy raz, kiedy tata włożył mi do ręki floret. Była to najpiękniejsza
rzecz, jaką kiedykolwiek widziałam. Uniosłam dłoń i przejechałam palcem wzdłuż
blizny na szyi, nagle znów czując się, jakby był przy mnie.
Kto to tutaj zostawił?
Zajrzałam ponownie do pudełka i
wyciągnęłam kawałek papieru z tekstem zapisanym czarnym tuszem. Oblizując
wargi, przeczytałam go po cichu:Wystrzegaj się furii człowieka cierpliwego.
– Co? – powiedziałam do siebie,
marszcząc brwi ze zdziwieniem.
Co to miało znaczyć?
A potem podniosłam wzrok i
westchnęłam gwałtownie, upuszczając ostrze i kartkę na podłogę.
Zaparło mi dech, a serce usiłowało
wyrwać się z piersi.
Przed domem stało trzech mężczyzn,
jeden obok drugiego, wpatrując się we mnie przez okno.
– Co, do licha? – szepnęłam, próbując
zrozumieć, co się dzieje.
Czy to jakiś żart?
Stali bez ruchu, po prostu na mnie
patrząc. Poczułam, jak po ramionach przebiega mi zimny dreszcz.
Co oni robią?
Wszyscy trzej mieli na sobie dżinsy i
wojskowe buty, ale kiedy spojrzałam w czarną pustkę ich oczu, musiałam zacisnąć
zęby, aby nie zadrżeć.
Maski. Czarne bluzy z kapturem i te
maski.
Pokręciłam głową. Nie. To nie
mogli być oni. To musiał być żart.
Najwyższy z nich stał po lewej
stronie, w ciemnoszarej, połyskującej metalicznie masce, której prawą połowę
zniekształcały ślady pazurów.
Ten stojący pośrodku był niższy i
spoglądał na mnie zza czarno-białej maski przeciętej z lewej strony czerwonym
pasem, również poszarpanej i poobijanej.
A ten po mojej prawej, którego
całkowicie czarna maska zlewała się z czarnym kapturem bluzy, tak że nie dało
się rozpoznać, gdzie dokładnie znajdują się jego oczy… To on sprawił, że w
końcu zadrżałam.
Odsunęłam się od okna i pobiegłam do
telefonu, próbując złapać oddech. Wcisnęłam jedynkę na klawiaturze i czekałam,
aż ktoś podniesie słuchawkę w biurze ochrony, mieszczącym się zaledwie parę
minut drogi od nas.
– Pani Fane? – odezwał się
mężczyzna.
– Pan Ferguson? – zapytałam
zdyszana, powoli zbliżając się z powrotem do okna. – Mówi Rika. Czy mógłby pan
wysłać samochód do…?
Urwałam, widząc, że na podjeździe
nikogo już nie było. Mężczyźni zniknęli.
Co?
Spojrzałam w lewo, a potem w prawo,
podchodząc do samego stolika i wychylając się, aby zobaczyć, czy nie stoją
bliżej domu. Gdzie się, do diabła, podziali?
Milczałam, nasłuchując, czy nikt nie
porusza się wokół domu, ale panowały tam cisza i spokój.
– Panno Fane? – dobiegł mnie
głos pana Fergusona. – Jest tam pani?
Otwarłam usta i wyjąkałam:
– Ja… chyba coś widziałam… za
oknem.
– Już wysyłamy samochód.
Skinęłam głową.
– Dziękuję.
Rozłączyłam się, wciąż wyglądając
przez okno.
To nie mogli być oni.
Ale te maski. Tylko oni takie nosili.
Po co jednak mieliby tutaj
przychodzić? Po trzech latach, dlaczego tutaj?
Skusicie się na całą książkę? Znacie już jakieś powieści Penelope Douglas?
Ciekawie się zapowiada. 😊
OdpowiedzUsuńKolejna, ciekawa książka warta przeczytania.
OdpowiedzUsuńFragmnent bardzo zachęcający.
OdpowiedzUsuńAh, ta autorka wie jak pisać dobre książki :)
OdpowiedzUsuńPlanuję przeczytać tę książkę, powinna mi się spodobać. ;)
OdpowiedzUsuńVery nice story! I enjoyed it.
OdpowiedzUsuń��
Online Study Care 24
Zapowiada się intrygująco :)
OdpowiedzUsuńwooow, intrygujące!
OdpowiedzUsuń