czwartek, 22 października 2020

Prolog: "Crow" A. Zavarelli.
Zapowiedź. Seria o irlandzkich i rosyjskich mafiosach.


Pierwszy tom legendarnej zagranicznej serii o irlandzkich i rosyjskich mafiosach!

Myślała, że był zwykłym żołnierzem w szeregach mafii.

A on wkrótce mógł rządzić irlandzkim podziemiem.

Mackenzie Wilder jest zdesperowana. Jej przyjaciółka zaginęła, a policja nie robi nic, żeby ją odnaleźć. Talia była dla niej jak siostra, jak rodzina, której Mack nigdy nie miała. Kobieta postanawia, że zrobi wszystko, żeby dowiedzieć się, co się stało z przyjaciółką, nawet jeśli będzie musiała zapłacić za to najwyższą cenę.

Mackenzie ma pewne podejrzenia, gdzie może znaleźć odpowiedzi, których szuka. Musi wniknąć w szeregi jednej z najniebezpieczniejszych organizacji przestępczych w mieście i uzyskać informacje na temat tego, co się stało z Talią.

Jednak już pierwsza próba zdobycia uwagi mafiosów kończy się katastrofą i – co gorsza – kobietą zaczyna się interesować Lachlan Crow– drugi w kolejce do tronu mafijnego królestwa.


PROLOG 

Mackenzie

Nienawidzę gliniarzy.

Naprawdę, naprawdę ich nienawidzę. Szczególnie tutejszych gliniarzy. Człowiek nigdy tak do końca nie wie, na czyjej liście płac się znajdują. Użeranie się z nimi przez ostatnie pół roku wcale nie poprawiło ich wizerunku w moich oczach.

Pieprzeni gliniarze.

Wcale nie chcieli ze mną rozmawiać. Gdy zgłaszałam raport o zaginięciu, ledwo przyjrzeli się szczegółom sprawy. Podjęte czynności? Brak. Za każdym razem, kiedy widzą mnie na posterunku, przewracają tylko tymi pieprzonymi ślepiami. Gówno ich obchodzi zaginiona kobieta o wątpliwej reputacji. Tak jak tysiące jej podobnych w tym kraju została wessana w czarną dziurę i już nikt nigdy o niej nie usłyszy ani nie zobaczy. Ich rodziny i przyjaciele zdani są na łaskę systemu, który rozdziela śledztwa na podstawie tego, kto najładniej prezentuje się w gazetach lub kto najgłośniej krzyczy o nich w radiu lub telewizji. Na temat Talii nie krzyczy nikt poza mną, a to oznacza, że ode mnie zależy odkrycie tego, co się z nią stało.

Taka sama historia była z moim ojcem. Zapomnijcie o tym, że został brutalnie zamordowany. Zasłużył na ten los, bo był niezrzeszonym bokserem, który brał udział w podziemnych walkach. Zadawał się ze złymi ludźmi i musiał za to odpokutować. Tak właśnie działali tutejsi gliniarze. W ten sposób poradzili sobie ze sprawą śmierci mojego ojca oraz z trzynastolatką, którą zostawił. Zamietli to pod dywan i odłożyli na dno sterty spraw, które naprawdę mają znaczenie.

Byłam wtedy dzieciakiem, więc nie miałam nic do gadania. Teraz jestem dorosła – mam dwadzieścia dwa lata i niech mnie szlag, jeśli pozwolę, żeby to się powtórzyło. Ostatnie dziewięć lat mnie zahartowało, sprawiając, że stałam się kobietą o sercu ze stali. Tym razem nie dam za wygraną. Zrobię wszystko, co będzie trzeba, aby odnaleźć Talię. Podchodzę do tej sprawy bardziej osobiście niż którakolwiek z tych małp w mundurach.

I właśnie dlatego teraz tkwię w biurze jakiegoś tumana pracującego dla FBI. Mimo to i tak współczuję siedzącej naprzeciwko mnie kobiecie. To agentka Cameron – o czym informuje tabliczka i inne propagandowe przedmioty porozrzucane po całym biurku. Jeśli się im bliżej przyjrzeć, można z nich wyczytać coś o wewnętrznym funkcjonowaniu ich właścicieli. A biuro pani Cameron mówi mi, że ta kobieta pragnie czuć się kimś ważnym. Prawdopodobnie poświęciła pracy najlepsze lata swojego życia. Mimo to i tak utknęła, przerzucając papiery w biurze, i jedynym świadectwem jej kariery jest ta cholerna tabliczka.

Na jej zmęczonej twarzy dostrzegam zmarszczki goryczy. Wygląda tak, jakby przez całe życie nie miała ani jednego dnia radości. No ale z drugiej strony, czy ja taki miałam? Może właśnie to w niej nie daje mi spokoju. W jej oczach dostrzegam swoje odbicie. Pustą przyszłość, w której tylko koty będą czekały na mnie pod koniec dnia, aż wrócę do domu.

Wyobrażam sobie, że ma całkiem sporo tych sierściuchów. Jej nijakie, rude włosy zdają się nadal tkwić w latach osiemdziesiątych, a szary garnitur, który ma na sobie, w ogóle nie pasuje do bladej cery. Wsuwa okulary wyżej na nos i upija łyk z kubka oznajmiającego, że była w Disneylandzie. Wydaje mi się, że chociaż tyle ją spotkało w życiu.

– Proszę posłuchać, eee… – Spuszcza wzrok na leżące przed nią papiery, chcąc odnaleźć moje imię. To samo, które już powtórzyłam jej dwukrotnie.

– Mackenzie – odpowiadam.

– Tak, Mackenzie. – Prostuje plecy i wzdycha. – Rozumiem pani frustrację. Naprawdę, rozumiem. Wiem, że na to nie wygląda, ale śledztwo cały czas jest w toku i obiecuję ci, rozwiążemy tę sprawę.

Złość gotuje się we mnie niczym lawa, grożąc, że w każdej chwili się rozleje, niszcząc wszystko wokół mnie. Jak Boga kocham, te dupki są zaprogramowane tak, aby w kółko powtarzać jedno i to samo. A ja mam dość słuchania tej samej, starej śpiewki. Przez całe życie karmiono mnie takimi bzdurami. Rodziny zastępcze, pracownicy socjalni, policja i wszyscy inni zawsze mówili, że wiedzą, co jest dla mnie najlepsze. Odbijałam się od poszczególnych elementów systemu niczym piłeczka pingpongowa tak często, że ledwie wystarcza mi sił na dalszą walkę.

Właśnie tego chcieli: żebym wróciła do domu i się poddała. Zakładają, że gdy w końcu miesiące staną się latami, ból w końcu zniknie i zapomnę o tym, że Talia kiedykolwiek istniała. Jednak tak się nie stanie. Nigdy z niej nie zrezygnuję.

Biorę głęboki wdech i przesuwam zniszczoną fotografię po blacie biurka. Zdjęcie o wymiarach dziesięć na dwanaście i pół przedstawia rzadki oraz niepozowany obraz. Talia uśmiecha się, patrząc przez ramię najczystszymi oczami, jakie kiedykolwiek widzieliście. Szczerze mówiąc,nigdy wcześniej nie była bardziej uśmiechnięta. Nawiedzało ją zbyt wiele demonów, ale udało mi się uchwycić ten moment na kliszy; jest on dla mnie najcenniejszy. Chcę, żeby wiedzieli, że była prawdziwą osobą, o prawdziwych uczuciach. Co więcej, jeśli moje własne śledztwo mnie czegoś nauczyło, to tego, że media uwielbiają mówić o dziewczynach z uroczym uśmiechem.

– Pani spojrzy na jej twarz – błagam. – Pani spojrzy na tę dziewczynę. Nie na numer jej sprawy, tylko na jej twarz. Nie jest żadną ulicznicą, dziewczyną na telefon czy kimkolwiek, do cholery, pani myśli, że jest, i to czyni ją mniej ważną osobą. Nie bierze narkotyków, nie jest żadną kryminalistką. Nazywa się Talia Parker.

Moje usta zaczynają drżeć, lecz mówię dalej. Nie jestem płaczką. Gdyby był tu mój ojciec, powiedziałby, żebym pozbierała się do kupy. Emocje są luksusem, na który Wilderowie nie mogą sobie pozwolić. Ta filozofia stała się nieodłączną częścią naszej relacji, będąc jej wzmocnieniem albo skazą na niej, w zależności kto jak na to patrzy. Mówił, żebym nie płakała, więc nie płakałam. Powtarzał, żebym nikim się nie przejmowała, więc się nie przejmowałam. Stłamsiłam to wszystko i zamknęłam głęboko w sobie. Prawdę mówiąc, to czuję zbyt wiele, lecz nie zauważylibyście tego po mnie. Nikt tego nie robi.

Bo zawsze nad sobą panuję.

Jednak po sposobie, w jaki agentka Cameron na mnie teraz patrzy, moglibyście pomyśleć, że jestem histeryczką. Ale mam gdzieś to, co ona myśli. Muszę tylko do niej dotrzeć.

– Dorastałyśmy w jednej rodzinie zastępczej. – Z mojej piersi wyrywa się zduszony śmiech. – To takie banalne, prawda?

Mój głos brzmi teraz jak głos wariatki, tak samo wyglądają oczy wytrąconej z równowagi agentki Cameron. Tak czy siak brnę naprzód.

– Będzie to pani wiedziała, jeśli przeczyta jej akta. Pani wie, że ona już raz wymknęła się spod kontroli. Proszę…

Trzeba przyznać, że agentka Cameron spojrzała na twarz Talii. Przynajmniej przez dobrą minutę słuchała moich słów. Ten maleńki akt dobroci sprawił, że czuję się lepiej. Większość innych ludzi nie potrafiła zrobić nawet tego.

 – Jest bardzo ładna – odchrząkuje agentka Cameron i przesuwa zdjęcie w moją stronę. – Jeśli się czegoś dowiemy, obiecuję, że się z panią skontaktujemy, panno Wilder.

Ściany zbliżają się w moją stronę. Wszystko zaczyna blaknąć i się kurczyć. Mam ochotę krzyczeć. Uderzyć w coś. Zachowywać się jak kompletna wariatka. Mam ochotę rozwalić to żałosne biuro i wdeptać tabliczkę z jej nazwiskiem w podłogę.

Zamiast tego, raz jeszcze nabieram powietrza. To by wcale nie przysłużyło się mojej sprawie.

– A co z dowodem, który wam dostarczyłam? – żądam odpowiedzi.

Agentka Cameron marszczy brwi i wertuje wyciągi bankowe Talii oraz wszystkie informacje, które do tej pory zdołałam zgromadzić, choć i tak nie ma tego dostatecznie wiele. Wiem o tym, że chwytam się brzytwy.

– To tak naprawdę nie są dowody – oznajmia. – To wszystko dowodzi temu, że co dwa tygodnie wpłacano gotówkę na jej konto bankowe. Nie mając czeku, nie mamy żadnego śladu, od kogo pochodziły te pieniądze.

– Są od nich. – Zaciskam dłonie w pięści. – Przysięgam to pani.

Jej wargi opadły i wiem, że za chwilę wywali mnie z gabinetu.

– A co z innymi dziewczynami? – naciskam. – Nie uważa pani za dziwne tego, że w ciągu minionego roku w okolicy wzrosła liczba zaginięć? I dotyczą one młodych, atrakcyjnych dziewczyn. One gdzieś muszą być.

– Mogę panią zapewnić, że przyglądają się temu nasi najlepsi agenci – oznajmia. – Ale na chwilę obecną nie widzimy związku między tymi dziewczynami a Slainte. Pani przyjaciółka jest jedyną osobą, która ma związek z klubem, i jeśli to, co pani mówi, jest prawdą, i tak nie mamy na to dowodów.

– Wyślijcie agenta pod przykrywką – nalegam. – Przekonacie się.

– Nie mamy wystarczających środków, żeby zrobić coś takiego – oświadcza. – Mamy związane ręce w przypadku braku cienia dowodu.

Dowód.

Wszystko się do tego sprowadza. A oni oczywiście nie będą ich zostawiali. To jebana mafia. Czego policjanci oczekują? Wielkiego neonu mówiącego:„robimy tu podejrzane interesy”? Jestem pewna, że federalni są tego świadomi. Wszyscy w mieście są. I na tym polega problem. Człowiek nigdy nie wie, który z tych dupków gra w ich drużynie.

Tupię nogą i strzelam oczami po biurze jak jakaś ćpunka. Nienawidzę ograniczeń. Tych szarych ścian oraz smrodu nieświeżego powietrza. Dowód. A skąd ja go wezmę?

Wzbijam wzrok w oczy agentki Cameron i składam najodważniejszą propozycję:

– Wyślijcie tam mnie – oferuję. – Pójdę pod przykrywką. Nie musicie mi płacić. Możecie ze mną współpracować czy jakkolwiek, do cholery, to określicie.

 Jej usta przypominają wąską linię, a powieki przysłaniają oczy.

– Nigdy byśmy nie wyrazili zgody na coś takiego, panno Wilder – stwierdza stanowczo. – Więc niech pani nie wpada na żadne genialne pomysły.

Chwyta nieodzowną białą wizytówkę, z którą zamierza mnie odesłać, po czym wstaje. Idę w jej ślady, bo oczywiste jest to, że nie znajdę tu pomocy.

– Jeśli przyjdzie pani do głowy cokolwiek, co mogłoby pomóc w sprawie, proszę dzwonić na ten numer.

Biorę od niej karteczkę i zgniatam ją w pięści, jednocześnie posyłając jej lodowaty uśmiech.

– Dziękuję, za poświęcenie mi czasu – mówię.

Wychodzę na zewnątrz i wskakuję do taksówki, dochodząc do własnych wniosków. Agentka Cameron jest w błędzie. Siedząc na skrzypiącej winylowej kanapie w taryfie śmierdzącej salami, uśmiecham się pusto. Bo czy jej się to podoba, czy nie, uważam swój pomysł za dobry. W rzeczywistości to najlepszy, pieprzony, pomysł, jaki miałam w ciągu minionego pół roku.

***
Skusicie się?

13 komentarzy:

  1. Fragment mocno kusi. Nie mówię więc nie, chociaż czasu brakuje.

    OdpowiedzUsuń
  2. Zapowiada się ciekawa seria. Bardzo możliwe, że dam jej szansę. ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Kurcze chyba znowu dam Ci się namówić. Coraz bardziej przekonujesz mnie do tego gatunku. 😊

    OdpowiedzUsuń
  4. Może za jakiś czas przeczytam :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Ciekawy fragment, ale nie wiem, czy uda mi się ją przeczytać.

    Książki jak narkotyk

    OdpowiedzUsuń
  6. Niezwykle ciekawy prolog, ale poczekam na Twoją recenzję. :)

    OdpowiedzUsuń
  7. Ja już wpadłam
    Chcę ją zamówić

    OdpowiedzUsuń
  8. Zapowiada się naprawdę ciekawie, więc może skuszę się przeczytać :D
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  9. A ja raczej sobie odpuszczę - to zupełnie nie moje klimaty.

    OdpowiedzUsuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...