Myślała, że był zwykłym żołnierzem w szeregach mafii.
A on wkrótce mógł rządzić irlandzkim podziemiem.
Mackenzie Wilder jest zdesperowana. Jej przyjaciółka zaginęła, a policja nie robi nic, żeby ją odnaleźć. Talia była dla niej jak siostra, jak rodzina, której Mack nigdy nie miała. Kobieta postanawia, że zrobi wszystko, żeby dowiedzieć się, co się stało z przyjaciółką, nawet jeśli będzie musiała zapłacić za to najwyższą cenę.
Mackenzie ma pewne podejrzenia, gdzie może znaleźć odpowiedzi, których szuka. Musi wniknąć w szeregi jednej z najniebezpieczniejszych organizacji przestępczych w mieście i uzyskać informacje na temat tego, co się stało z Talią.
Jednak już pierwsza próba zdobycia uwagi mafiosów kończy się katastrofą i – co gorsza – kobietą zaczyna się interesować Lachlan Crow– drugi w kolejce do tronu mafijnego królestwa.
Mackenzie
Nienawidzę
gliniarzy.
Naprawdę,
naprawdę ich nienawidzę. Szczególnie tutejszych gliniarzy. Człowiek nigdy tak
do końca nie wie, na czyjej liście płac się znajdują. Użeranie się z nimi przez
ostatnie pół roku wcale nie poprawiło ich wizerunku w moich oczach.
Pieprzeni
gliniarze.
Wcale
nie chcieli ze mną rozmawiać. Gdy zgłaszałam raport o zaginięciu, ledwo
przyjrzeli się szczegółom sprawy. Podjęte czynności? Brak. Za każdym razem,
kiedy widzą mnie na posterunku, przewracają tylko tymi pieprzonymi ślepiami.
Gówno ich obchodzi zaginiona kobieta o wątpliwej reputacji. Tak jak tysiące jej
podobnych w tym kraju została wessana w czarną dziurę i już nikt nigdy o niej
nie usłyszy ani nie zobaczy. Ich rodziny i przyjaciele zdani są na łaskę
systemu, który rozdziela śledztwa na podstawie tego, kto najładniej prezentuje
się w gazetach lub kto najgłośniej krzyczy o nich w radiu lub telewizji. Na
temat Talii nie krzyczy nikt poza mną, a to oznacza, że ode mnie zależy
odkrycie tego, co się z nią stało.
Taka
sama historia była z moim ojcem. Zapomnijcie o tym, że został brutalnie
zamordowany. Zasłużył na ten los, bo był niezrzeszonym bokserem, który brał
udział w podziemnych walkach. Zadawał się ze złymi ludźmi i musiał za to
odpokutować. Tak właśnie działali tutejsi gliniarze. W ten sposób poradzili
sobie ze sprawą śmierci mojego ojca oraz z trzynastolatką, którą zostawił.
Zamietli to pod dywan i odłożyli na dno sterty spraw, które naprawdę mają
znaczenie.
Byłam
wtedy dzieciakiem, więc nie miałam nic do gadania. Teraz jestem dorosła – mam
dwadzieścia dwa lata i niech mnie szlag, jeśli pozwolę, żeby to się powtórzyło.
Ostatnie dziewięć lat mnie zahartowało, sprawiając, że stałam się kobietą o
sercu ze stali. Tym razem nie dam za wygraną. Zrobię wszystko, co będzie trzeba,
aby odnaleźć Talię. Podchodzę do tej sprawy bardziej osobiście niż którakolwiek
z tych małp w mundurach.
I
właśnie dlatego teraz tkwię w biurze jakiegoś tumana pracującego dla FBI. Mimo
to i tak współczuję siedzącej naprzeciwko mnie kobiecie. To agentka Cameron – o
czym informuje tabliczka i inne propagandowe przedmioty porozrzucane po całym
biurku. Jeśli się im bliżej przyjrzeć, można z nich wyczytać coś o wewnętrznym
funkcjonowaniu ich właścicieli. A biuro pani Cameron mówi mi, że ta kobieta
pragnie czuć się kimś ważnym. Prawdopodobnie poświęciła pracy najlepsze lata
swojego życia. Mimo to i tak utknęła, przerzucając papiery w biurze, i jedynym
świadectwem jej kariery jest ta cholerna tabliczka.
Na
jej zmęczonej twarzy dostrzegam zmarszczki goryczy. Wygląda tak, jakby przez
całe życie nie miała ani jednego dnia radości. No ale z drugiej strony, czy ja
taki miałam? Może właśnie to w niej nie daje mi spokoju. W jej oczach
dostrzegam swoje odbicie. Pustą przyszłość, w której tylko koty będą czekały na
mnie pod koniec dnia, aż wrócę do domu.
Wyobrażam
sobie, że ma całkiem sporo tych sierściuchów. Jej nijakie, rude włosy zdają się
nadal tkwić w latach osiemdziesiątych, a szary garnitur, który ma na sobie, w
ogóle nie pasuje do bladej cery. Wsuwa okulary wyżej na nos i upija łyk z kubka
oznajmiającego, że była w Disneylandzie. Wydaje mi się, że chociaż tyle ją
spotkało w życiu.
–
Proszę posłuchać, eee… – Spuszcza wzrok na leżące przed nią papiery, chcąc
odnaleźć moje imię. To samo,
które już powtórzyłam jej dwukrotnie.
– Mackenzie – odpowiadam.
–
Tak, Mackenzie. – Prostuje plecy i wzdycha. – Rozumiem pani frustrację.
Naprawdę, rozumiem. Wiem, że na to nie wygląda, ale śledztwo cały czas jest w
toku i obiecuję ci, rozwiążemy tę sprawę.
Złość
gotuje się we mnie niczym lawa, grożąc, że w każdej chwili się rozleje,
niszcząc wszystko wokół mnie. Jak Boga kocham, te dupki są zaprogramowane tak,
aby w kółko powtarzać jedno i to samo. A ja mam dość słuchania tej samej,
starej śpiewki. Przez całe życie karmiono mnie takimi bzdurami. Rodziny
zastępcze, pracownicy socjalni, policja i wszyscy inni zawsze mówili, że wiedzą,
co jest dla mnie najlepsze. Odbijałam się od poszczególnych elementów systemu
niczym piłeczka pingpongowa tak często, że ledwie wystarcza mi sił na dalszą
walkę.
Właśnie
tego chcieli: żebym wróciła do domu i się poddała. Zakładają, że gdy w końcu
miesiące staną się latami, ból w końcu zniknie i zapomnę o tym, że Talia kiedykolwiek
istniała. Jednak tak się nie stanie. Nigdy z niej nie zrezygnuję.
Biorę
głęboki wdech i przesuwam zniszczoną fotografię po blacie biurka. Zdjęcie o
wymiarach dziesięć na dwanaście i pół przedstawia rzadki oraz niepozowany obraz.
Talia uśmiecha się, patrząc przez ramię najczystszymi oczami, jakie
kiedykolwiek widzieliście. Szczerze mówiąc,nigdy wcześniej nie była bardziej
uśmiechnięta. Nawiedzało ją zbyt wiele demonów, ale udało mi się uchwycić ten
moment na kliszy; jest on dla mnie najcenniejszy. Chcę, żeby wiedzieli, że była
prawdziwą osobą, o prawdziwych uczuciach. Co więcej, jeśli moje własne śledztwo
mnie czegoś nauczyło, to tego, że media uwielbiają mówić o dziewczynach z
uroczym uśmiechem.
–
Pani spojrzy na jej twarz – błagam. – Pani spojrzy na tę dziewczynę. Nie na
numer jej sprawy, tylko na jej twarz. Nie jest żadną ulicznicą, dziewczyną na
telefon czy kimkolwiek, do cholery, pani myśli, że jest, i to czyni ją mniej
ważną osobą. Nie bierze narkotyków, nie jest żadną kryminalistką. Nazywa się
Talia Parker.
Moje
usta zaczynają drżeć, lecz mówię dalej. Nie jestem płaczką. Gdyby był tu mój
ojciec, powiedziałby, żebym pozbierała się do kupy. Emocje są luksusem, na
który Wilderowie nie mogą sobie pozwolić. Ta filozofia stała się nieodłączną
częścią naszej relacji, będąc jej wzmocnieniem albo skazą na niej, w zależności
kto jak na to patrzy. Mówił, żebym nie płakała, więc nie płakałam. Powtarzał,
żebym nikim się nie przejmowała, więc się nie przejmowałam. Stłamsiłam to
wszystko i zamknęłam głęboko w sobie. Prawdę mówiąc, to czuję zbyt wiele, lecz
nie zauważylibyście tego po mnie. Nikt tego nie robi.
Bo
zawsze nad sobą panuję.
Jednak
po sposobie, w jaki agentka Cameron na mnie teraz patrzy, moglibyście pomyśleć,
że jestem histeryczką. Ale mam gdzieś to, co ona myśli. Muszę tylko do niej
dotrzeć.
–
Dorastałyśmy w jednej rodzinie zastępczej. – Z mojej piersi wyrywa się zduszony
śmiech. – To takie banalne, prawda?
Mój
głos brzmi teraz jak głos wariatki, tak samo wyglądają oczy wytrąconej z
równowagi agentki Cameron. Tak czy siak brnę naprzód.
–
Będzie to pani wiedziała, jeśli przeczyta jej akta. Pani wie, że ona już raz
wymknęła się spod kontroli. Proszę…
Trzeba
przyznać, że agentka Cameron spojrzała na twarz Talii. Przynajmniej przez dobrą
minutę słuchała moich słów. Ten maleńki akt dobroci sprawił, że czuję się
lepiej. Większość innych ludzi nie potrafiła zrobić nawet tego.
– Jest bardzo ładna – odchrząkuje agentka
Cameron i przesuwa zdjęcie w moją stronę. – Jeśli się czegoś dowiemy, obiecuję,
że się z panią skontaktujemy, panno Wilder.
Ściany
zbliżają się w moją stronę. Wszystko zaczyna blaknąć i się kurczyć. Mam ochotę
krzyczeć. Uderzyć w coś. Zachowywać się jak kompletna wariatka. Mam ochotę
rozwalić to żałosne biuro i wdeptać tabliczkę z jej nazwiskiem w podłogę.
Zamiast
tego, raz jeszcze nabieram powietrza. To by wcale nie przysłużyło się mojej
sprawie.
–
A co z dowodem, który wam dostarczyłam? – żądam odpowiedzi.
Agentka
Cameron marszczy brwi i wertuje wyciągi bankowe Talii oraz wszystkie
informacje, które do tej pory zdołałam zgromadzić, choć i tak nie ma tego
dostatecznie wiele. Wiem o tym, że chwytam się brzytwy.
–
To tak naprawdę nie są dowody – oznajmia. – To wszystko dowodzi temu, że co dwa
tygodnie wpłacano gotówkę na jej konto bankowe. Nie mając czeku, nie mamy
żadnego śladu, od kogo pochodziły te pieniądze.
–
Są od nich. – Zaciskam dłonie w pięści. – Przysięgam to pani.
Jej
wargi opadły i wiem, że za chwilę wywali mnie z gabinetu.
–
A co z innymi dziewczynami? – naciskam. – Nie uważa pani za dziwne tego, że w
ciągu minionego roku w okolicy wzrosła liczba zaginięć? I dotyczą one młodych,
atrakcyjnych dziewczyn. One gdzieś muszą być.
–
Mogę panią zapewnić, że przyglądają się temu nasi najlepsi agenci – oznajmia. –
Ale na chwilę obecną nie widzimy związku między tymi dziewczynami a Slainte. Pani przyjaciółka jest jedyną
osobą, która ma związek z klubem, i jeśli to, co pani mówi, jest prawdą, i tak
nie mamy na to dowodów.
–
Wyślijcie agenta pod przykrywką – nalegam. – Przekonacie się.
–
Nie mamy wystarczających środków, żeby zrobić coś takiego – oświadcza. – Mamy
związane ręce w przypadku braku cienia dowodu.
Dowód.
Wszystko
się do tego sprowadza. A oni oczywiście nie będą ich zostawiali. To jebana
mafia. Czego policjanci oczekują? Wielkiego neonu mówiącego:„robimy tu podejrzane interesy”?
Jestem pewna, że federalni są tego świadomi. Wszyscy w mieście są. I na tym
polega problem. Człowiek nigdy nie wie, który z tych dupków gra w ich drużynie.
Tupię
nogą i strzelam oczami po biurze jak jakaś ćpunka. Nienawidzę ograniczeń. Tych
szarych ścian oraz smrodu nieświeżego powietrza. Dowód. A skąd ja go wezmę?
Wzbijam
wzrok w oczy agentki Cameron i składam najodważniejszą propozycję:
–
Wyślijcie tam mnie – oferuję. – Pójdę pod przykrywką. Nie musicie mi płacić.
Możecie ze mną współpracować czy jakkolwiek, do cholery, to określicie.
Jej usta przypominają wąską linię, a powieki
przysłaniają oczy.
–
Nigdy byśmy nie wyrazili zgody na coś takiego, panno Wilder – stwierdza
stanowczo. – Więc niech pani nie wpada na żadne genialne pomysły.
Chwyta
nieodzowną białą wizytówkę, z którą zamierza mnie odesłać, po czym wstaje. Idę
w jej ślady, bo oczywiste jest to, że nie znajdę tu pomocy.
–
Jeśli przyjdzie pani do głowy cokolwiek, co mogłoby pomóc w sprawie, proszę
dzwonić na ten numer.
Biorę
od niej karteczkę i zgniatam ją w pięści, jednocześnie posyłając jej lodowaty
uśmiech.
–
Dziękuję, za poświęcenie mi czasu – mówię.
Wychodzę na zewnątrz i wskakuję do taksówki, dochodząc do własnych wniosków. Agentka Cameron jest w błędzie. Siedząc na skrzypiącej winylowej kanapie w taryfie śmierdzącej salami, uśmiecham się pusto. Bo czy jej się to podoba, czy nie, uważam swój pomysł za dobry. W rzeczywistości to najlepszy, pieprzony, pomysł, jaki miałam w ciągu minionego pół roku.
Fragment mocno kusi. Nie mówię więc nie, chociaż czasu brakuje.
OdpowiedzUsuńZapowiada się ciekawa seria. Bardzo możliwe, że dam jej szansę. ;)
OdpowiedzUsuńKurcze chyba znowu dam Ci się namówić. Coraz bardziej przekonujesz mnie do tego gatunku. 😊
OdpowiedzUsuńMoże za jakiś czas przeczytam :)
OdpowiedzUsuńCiekawy fragment, ale nie wiem, czy uda mi się ją przeczytać.
OdpowiedzUsuńKsiążki jak narkotyk
Niezwykle ciekawy prolog, ale poczekam na Twoją recenzję. :)
OdpowiedzUsuńNie mogę doczekać się lektury :)
OdpowiedzUsuńJa już wpadłam
OdpowiedzUsuńChcę ją zamówić
Muszę to przeczytać ;)
OdpowiedzUsuńZapowiada się naprawdę ciekawie, więc może skuszę się przeczytać :D
OdpowiedzUsuńPozdrawiam!
A ja raczej sobie odpuszczę - to zupełnie nie moje klimaty.
OdpowiedzUsuńJestem zachęcona.
OdpowiedzUsuńMoże przeczytam ❤
OdpowiedzUsuń