czwartek, 17 lipca 2014

"Mąż, którego nie znałam" Sylvia Day



Sylvia Day – autorka, z którą można powiedzieć jestem na „ty”, oczywiście nie w codziennych relacjach, a raczej poprzez tworzoną przez nią literaturę, z którą miałam już styczność niejednokrotnie. Sięgając po jej książki, często mam mieszane uczucia. Ta autorka potrafi pozytywnie zaskoczyć, ale i rozczarować – a przynajmniej tak bywa w moim przypadku. Tym razem w moje ręce trafiła książka „Mąż, którego nie znałam”. Co ciekawe, dostałam ją właśnie od mojego męża. Nie wiem dlaczego, ale przypuszczałam, że będzie to powieść o współczesnej parze, która przeżywa kryzys, który z czasem zostaje rozwiązany, bo dwoje ludzi odkrywa w sobie nowe pokłady energii. Sięgając po jakąś książkę, jej tytuł czasami przywodzi na myśl różne skojarzenia. Jak się okazuje, „Mąż, którego nie znałam” to erotyk, którego akcja ma miejsce w odległych, mało znanych nam czasach. Jest to więc swego rodzaju powieść historyczna, chociaż historii tutaj niewiele.

Gerard, inaczej markiz Grayson to dobrze zbudowany i cieszący się urodą mężczyzna. Korzystając ze swoich wdzięków, oczywiście nie tkwi w celibacie. Ze względów praktycznych zawiera małżeństwo z lady Isabel. Żyjąc razem, a jednak osobno, małżonkowie nie darzą siebie jakimś specjalnym uczuciem. Ich otwarty związek wyraża jawną akceptację na posiadanie kochanka i taki układ pasuje obojgu. Po pewnym czasie okazuje się, że kobieta którą Gerard kochał (i nie chodzi tutaj o lady Isabel) zachodzi w ciążę, po czym umiera przy porodzie. Załamany markiz wyjeżdża na cztery długie lata, zostawiając żonę i całe dotychczasowe życie. W tym czasie w jego osobowości dochodzi do licznych przemian. Wraca więc do opuszczonej żony i chce poukładać małżeńskie relacje na nowo. Piękna lady ma już jednak swój życiowy harmonogram, który doskonale jej pasuje i nie zamierza z niego zrezygnować. Gerard, pomimo tego, iż powrócił, pozostaje dla niej obojętny. Owa dama nie zdaje sobie jednak sprawy z faktu, że teraz jest on zupełnie innym człowiekiem… Czuły, zabiegający o jej względy, delikatny i opiekuńczy uwodzi ją na nowo. I chociaż nie jest mu łatwo, nie rezygnuje. Cel jest trudny, ponieważ rozkochać w sobie tak niezależną kobietę, jaką jest Isabel, nie jest łatwo. Czy markiz będzie w stanie jakkolwiek wpłynąć na żonę? Czy może długie rozstanie na zawsze zniszczyło ich związek, rujnując wszelakie szanse na jego odbudowanie?

„Mąż, którego nie znałam” to książka przedstawiająca nieco inną rzeczywistość. Tutaj mężczyźni nie posiadają luksusowych samochodów, dzięki którym obecnie zdobywane są serca niektórych kobiet. W tym wypadku liczy się osobowość, którą człowiek kreuje obraz samego siebie.
Główny bohater przechodzi przemianę. Staje się innym człowiekiem, aczkolwiek to, kim był, sprawia iż ciężko mu przekonać do siebie ludzi, którzy mieli okazję go kiedyś poznać.  Dzielnie dążąc do celu, można jednak zdziałać naprawdę wiele.
Owa książka to erotyk, jak z resztą praktycznie wszystkie dzieła tej autorki. Pikantne sceny są jednak przedstawione w dość przystępny sposób, dzięki czemu można się nimi delektować i cieszyć. Powieść może nie spodobać się osobom nie obeznanym z twórczością Sylvii Day, gdyż z czasem powtarzające się sceny miłosne mogą okazać się nużące. A jest ich potem całkiem sporo. Ci, którzy jednak właśnie to lubią w tejże autorce, z pewnością będą zachwyceni.

Przyznam, że Sylvia Day miała całkiem ciekawy pomysł na książkę. Tym razem w akcję wplątała ludzi, którzy teoretycznie powinni być sobie bardzo bliscy. Jak się okazuje, małżeństwo może istnieć tylko na tak zwanym „papierku”, a tak naprawdę nic poza tym nie znaczyć. W książce został pokazany rozwój uczuć. Niejedna kobieta chciałaby być na miejscu głównej bohaterki i przeżywać to samo, co ona.

Mi „Mąż, którego nie znałam” przypadł do gustu, aczkolwiek muszę przyznać, że potrzebuję odrobiny oddechu i przerwy od twórczości owej autorki. Czasami mam po prostu wrażenie, że czytam to samo, co kiedyś. Sylvia Day co chwilę wydaje nową książkę i pomimo tego, że każda jest inna, za każdym razem pojawia się jakiś wspólny element, chociażby styl, jakim pisarka się posługuje. A to, chociaż na początku trudne do wychwycenia, z czasem zaczyna męczyć. Potrzebuję więc jakiegoś przerywnika, a potem biorę się za „Obudzone pragnienia”.   

Moja ocena – 3,5/5

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...