„Nie oceniaj książki po okładce”. Tak brzmi jedno ze
znanych powiedzeń, które dosyć często się sprawdza. Niby każdy to wie, ale
jakoś niejednokrotnie ulegamy ciekawej szacie graficznej prezentowanej przez sprytne
wydawnictwo. Oczywiście bywają jednak wyjątki. Mój wzrok już od jakiegoś czasu
przyciągała książka „Troje” autorstwa Sarah Lotz. Pomysł na czarną okładkę i
czarne brzegi kartek już na samym wstępie wprowadza element grozy, a czerwone pasy
niczym stróżki krwi, po bliższym przyjrzeniu się, ukazują postacie dzieci. Aż ciarki przechodzą po plecach…
Kolejnym niezwykle frapującym elementem jest streszczenie
zamieszczone na samym końcu.
„Jeden
dzień.
Cztery
katastrofy.
Troje
ocalonych.
Przesłanie,
które zmieni losy świata.”
Cztery zdania, a jakże wymowne. Taki opis
pobudza apetyt. Jest zwiastunem czegoś niezwykle interesującego. Uchyla zaledwie
rąbek tajemnicy, którą czytelnik pragnie odkrywać i delektować się nią. Niby
nie wiadomo o co chodzi, a jednak ciekawość zostaje wszczepiona i nie pozwala o
sobie zapomnieć. I jak tu nie zapolować
na taką książkę? Kiedy wszędzie o niej piszą, huczą i trąbią? Czy jednak gra
jest warta świeczki?
Pamela May Donald – przypadkowa pasażerka samolotu,
odbywa nerwową podróż. Przelot, pełen tragizmu, okazuje się być jej ostatnim.
Metalowa maszyna spada, a ludzie dostrzegający co się dzieje, żegnają się ze
światem. Zderzenie z ziemią pozbawia życie wszystkich, oprócz wspomnianej
kobiety. Pamela widząc całe pogorzelisko i przeczuwając nadchodzącą agonię, nagrywa
na komórkę niezwykły przekaz. Wypowiedziawszy kilka zdań – odchodzi do innej
rzeczywistości. Wiadomość, którą pozostawia, wywołuje popłoch. Opis dziwnych
okoliczności zostaje dodatkowo wzmocniony czymś o wiele tragiczniejszym.
Okazuje się, że tego samego dnia dochodzi jeszcze do katastrof trzech innych
samolotów. Giną prawie wszyscy pasażerowie, których porozrzucane ciała nieraz
nie nadają się do identyfikacji. Dziwne więc, że z trzech okrutnych wypadków
lotniczych wychodzi cało troje dzieci. Jak to możliwe?
Świat ogarnia strach. Lawina różnorakich
hipotez dzieli ludzi na grupy wierzące w poszczególne, mniej lub bardziej
absurdalne teorie. Jedni przeczuwają nadchodzącą Apokalipsę, inni dostrzegają w
dzieciach demony. Są i tacy, którzy popierają wizję ingerencji Obcych oraz
tacy, którzy uważają, że chociaż katastrofy były czymś przerażającym, to miała
miejsce seria niefortunnych zdarzeń, wywołana zwykłymi czynnikami ludzkimi.
Jedno jest pewne. Od czasu katastrofy życie wielu bardzo się
zmienia. A dziwne zdarzenia, chociaż już nie tak głośne i nie tak drastyczne,
ciągle dają o sobie znać. Czy tragiczny dzień, nazywany Czarnym Czwartkiem, był
tylko pechowym zbiegiem okoliczności? Czy też faktycznie stało się coś, czego
wszyscy ludzie powinni się obawiać? Odpowiedzi na te pytania można poznać
zgłębiając się w ciemne karty mrocznej książki „Troje”.
Sarah Lotz podaje nam kawał kontrowersyjnej
lektury. Ni to powieść, ni to zbiór fragmentów, a jednak coś wypchnęło tę
książkę z tłumu wielu innych, którym w dzisiejszych czasach ciężko się przebić.
„Troje” to faktycznie nie ciągła relacja nadawana przez jednego narratora. To
jakby fragmenty rozmów czy to mailowych, czy też telefonicznych oraz opisy z
życia osób w jakiś tam sposób powiązanych z katastrofą. Szczególnie ciekawe
bywają te rozdziały, które przedstawiają codzienność ludzi opiekujących się trojgiem
ocalałych dzieci.
Na początku recenzji wkomponowałam
pytanie, które sama sobie zadawałam. „Czy gra jest warta świeczki?” Przyszedł
czas, żeby na nie odpowiedzieć. „Troje” to niewątpliwie taka książka, która
wzbudza skrajne emocje i ciężko jest jednoznacznie stwierdzić, czy jest to
lektura godna uwagi czy też taka, którą lepiej odradzić. Tutaj kumulacja wszystkiego
ma miejsce na samym początku. Dziwny bieg wydarzeń oraz liczne zagadki mocno
pobudzają wyobraźnię czytelnika. Jest to zapowiedź czegoś, co z pewnością nie pozostanie
obojętne. Naprawdę wątpię, by ktoś zrezygnował z czytania po przeczytaniu
pierwszego rozdziału. Potem jednak następuję spadek zainteresowania. Chociaż
każdy rozdział ma na celu wniesienie czegoś nowego, to czasami są to takie drobnostki,
które aż chciałoby się pominąć. Nie warto jednak tego robić, bo nieraz można
natrafić na ciekawsze fragmenty, które znowu rozbudzają wyobraźnię i dają
nadzieję na to, że za jakiś czas wydarzy się coś, co da rozwiązanie całej
akcji. Podczas czytania czułam się tak, jakbym miała przed sobą obraz
powtarzającej się amplitudy, która wznosi się i opada, po czym znowu wykonuje
taki sam ruch. Tak wyglądało właśnie moje zainteresowanie.
Z pewnością nie żałuję przeczytania tej
książki, chociaż nie wiem, czy zasługuje ona na taki rozgłos. Być może jej
odmienność, oryginalny pomysł i to, że niewątpliwie jest dziwna daje jej taką
siłę przebicia. Powiem szczerze, że ja z pewnością jeszcze długo jej nie
zapomnę, pomimo tego, że po przeczytaniu całości pozostał lekki niedosyt.
Myślałam, że skoro początek, wtargnąwszy w umysł czytelnika niczym policja wyważająca
drzwi, tak mocno daje się we znaki, to i cała reszta będzie równie
emocjonująca. To trochę rozczarowało.
„Troje” to lektura dla fanów horroru,
sensacji czy też thrillerów. Książka cały
czas przywodziła mi na myśl filmy typu „Paranormal Activity” czy też „Blair
Witch Project”, które również są relacją złożoną z fragmentów ostatecznie
dających obraz jakiemuś wielkiemu wydarzeniu.
Jestem bardzo ciekawa Waszych opinii.
Moja ocena – 3,5/5
Za książkę bardzo serdecznie dziękuję Basi Pelc prowadzącej bloga "Czytelnia".
Hmm, muszę przyznać, że dość chłodno oceniłaś tę pozycję. Na mnie zrobiła zdecydowanie lepsze wrażenie i co tu dużo mówić, ja nie jestem odporna na medialną otoczkę ;) Dałam się zmanipulować i z wielką ciekawością czytałam powieść do rana, do ostatniej kartki.
OdpowiedzUsuńA do tego wszystkiego uwielbiam kosmitów i tematy pokrewne ;)