Pierwszy tom jednej z najbardziej znanych zagranicznych serii motocyklowych
Marie nie potrzebuje kłopotów, które niewątpliwie oznaczałby
w jej życiu ktoś taki jak Horse. Jednak
wielki, wytatuowany, niebezpieczny członek klubu motocyklowego, który pewnego
popołudnia pojawia się w domu jej brata, ma inne zdanie na ten temat. Horse
chce mieć Marie w swoim łóżku i na swoim motorze…i to natychmiast.
Marie niedawno rozstała się z agresywnym mężem i nie planuje
wchodzić w nowe relacje z facetami. Zwłaszcza nie z kimś takim jak Horse. Nawet
nie zna jego prawdziwego imienia ani nie wie, gdzie mieszka. Za to jest niemal
pewna, że mężczyzna jest przestępcą, a interesy które omawia z jej bratem, nie
wiążą się z tworzeniem stron internetowych.
Kiedy jej brat okrada klub, Marie może go ocalić tylko w
jeden sposób – zgadzając się na wszystko, czego chce
od niej Horse i wszędzie gdzie tego chce. Jeżeli będzie wyjątkowo grzeczną
dziewczynką, to być może jej brat będzie żył. Może.
Rozdział 1
YAKIMA VALLEY, Wschodni Waszyngton
17 września
Obecnie
Marie
Cholera, przed przyczepą stały
motocykle – trzy harleye – i duża bordowa ciężarówka, której nie poznawałam.
Całe szczęście, że w drodze do domu zatrzymałam się w sklepie spożywczym.
Miałam ciężki dzień i nie uśmiechałoby mi się ponownie jechać na zakupy, a
chłopaki zawsze były głodne. Chociaż Jeff nie dał mi kasy na piwo, nie chciałam
go o nią prosić, bo wiedziałam, że miał problemy finansowe. Przecież nie
płaciłam za czynsz. Przez ostatnie trzy miesiące brat wiele dla mnie zrobił –
jak na faceta, którego cele w życiu ograniczały się do palenia trawki i grania
w gry wideo. Miałam więc świadomość, że byłam jego dłużniczką.
Udało mi się kupić piwo na przecenie i mieloną wołowinę,
dlatego postanowiłam, że przyrządzę na kolację po dwie porcje burgerów,
bułeczek i frytek, ale jak zawsze wzięłam porcje jedzenia na zapas. Gabby dała
mi arbuza zerwanego w weekend w Hermiston. Na jutrzejszą imprezę składkową po
pracy przygotowałam już wielką misę sałatki ziemniaczanej, więc jeśli podam ją
teraz, będę musiała siedzieć do późna, by zrobić kolejną porcję, ale dam radę.
Uśmiechnęłam się, zadowolona, że coś w życiu ułożyło się po
mojej myśli. Miałam szybko przyrządzić posiłek, który nie będzie wykwintny, ale
też nie zawstydzi Jeffa.
Zaparkowałam obok motocykli, zachowując odpowiedni dystans.
Reapersi przerażali mnie od samego początku. U każdego wywołaliby taką reakcję.
Wytatuowani faceci ubrani w czarne, skórzane kuty[1]
wyglądali na urodzonych przestępców. Przeklinali, pili, bywali wredni i
wymagający, ale nie kradli i niczego nie niszczyli. Jeff wielokrotnie mnie
przed nimi ostrzegał, jednocześnie nazywając ich swoimi przyjaciółmi. Uznałam,
że przesadzał.
No dobra, Horse był niebezpieczny, ale nie z powodu
działalności przestępczej…
W każdym razie wydawało mi się, że brat zaprojektował dla
nich stronę internetową lub coś w tym rodzaju. Nie miałam zielonego pojęcia,
dlaczego klub motocyklowy miałby potrzebować takowej, a kiedy zapytałam o to
Jeffa, oznajmił, że mam nie zadawać pytań.
Później zniknął na dwa dni w kasynie.
Wysiadłam z samochodu, po czym wyciągnęłam z bagażnika
zakupy, obawiając się, że ujrzę harleya Horse’a. Tak bardzo pragnęłam zobaczyć
tego faceta, że odczuwałam niemal fizyczny ból, a jednocześnie nie miałam
pojęcia, jak zareaguję na jego widok. W końcu nie odpowiadał na moje SMS-y. Ale
nie mogłam się powstrzymać, musiałam chociaż na niego spojrzeć. Niosąc zakupy,
zbliżyłam się do motocykli i rzuciłam na nie okiem.
Nie znałam się na tych maszynach, ale wiedziałam o nich
wystarczająco wiele, by rozpoznać tę należącą do Horse’a. Była potężna,
wymuskana i czarna – nie jaskrawa i zdobiona jak te, które czasami można
zobaczyć na autostradzie. Pojazd był po prostu duży, szybki i miał wielkie rury
wydechowe, a także emanował ilością testosteronu, która powinna zostać zakazana.
Był niemal tak piękny jak jego właściciel. Niemal.
Serce przestało mi na chwilę bić, kiedy dostrzegłam motocykl
zaparkowany na samym końcu. Chciałam dotknąć harleya, przekonać się, czy skóra
na siedzeniu jest tak gładka, jak ją zapamiętałam, ale nie byłam aż tak głupia,
by to zrobić. Nie miałam do tego prawa.
Poważnie, nie powinnam się tak ekscytować na myśl, że
zobaczę Horse’a, ale poczułam dreszcz, uświadamiając sobie, że jest w mojej
przyczepie.
Nie układało się nam i prawdę mówiąc, nawet nie wiedziałam,
czy zwróci na mnie uwagę. Przez jakiś czas wydawało mi się, że był moim
chłopakiem. Gdy spotkaliśmy się ostatnim razem, przestraszył mnie.
Ale nawet kiedy budził grozę, mnie robiło się mokro w
majtkach. Był wysoki, dobrze zbudowany. Włosy sięgające ramion wiązał w kucyk.
Miał tribal na przedramionach. I ta jego twarz z czarnym zarostem… Horse był
przystojny niczym gwiazda filmowa. Założę się, że kobiety wychodziły mu uszami.
W moim łóżku spędził niejedną noc i byłam świadoma, że jego uroda nie kończyła
się na wysokości pasa. Myśl o znajdujących się poniżej atutach doprowadziła
mnie do krótkiej, aczkolwiek intensywnej, fantazji z nim, ze mną, w moim łóżku,
i z syropem czekoladowym.
Mniam.
Cholera! Deser.
Potrzebowałam deseru.
Miałam kropelki czekoladowe? Mogłam zrobić ciasteczka pod
warunkiem, że wystarczy mi masła.
Błagam, nie pozwól, żeby się na mnie wkurzył,
modliłam się w duchu, chociaż byłam pewna, że Bóg nie był zainteresowany
prośbami, w których obietnica rozpusty odgrywała tak znaczącą rolę.
Dotarłam do drzwi, chwilę pożonglowałam torbami i większość
z nich chwyciłam prawą ręką, aby lewą przekręcić gałkę. Wgramoliłam się do
środka i rozejrzałam po salonie. A potem zaczęłam krzyczeć.
Na środku pokoju klęczał mój młodszy brat. Został pobity, ociekał
krwią. Otaczali go czterej mężczyźni ubrani w kuty Reapersów: Picnic, Horse i
dwóch, których nie znałam – duży przystojny byczek z irokezem oraz tatuażami na
głowie i z tysiącem różnych kolczyków, a także wysoki i muskularny blondyn z
włosami postawionymi w kolce. Horse obserwował mnie z chłodnym, niemal pustym
wyrazem twarzy, w ten sam sposób patrzył na mnie przy naszym pierwszym
spotkaniu. Był obojętny.
Picnic też mnie obserwował. Był wysoki, miał krótkie ciemne
włosy ułożone zbyt stylowo jak na bikera[2]
i jasnoniebieskie oczy przeszywające każdego. Spotkaliśmy się z pięć razy. Był
Prezydentem klubu. Miał rubaszne poczucie humoru, nosił w portfelu zdjęcia
dwóch nastolatek, którymi chwalił się przy każdej nadarzającej się okazji.
Podczas ostatniej wizyty pomagał mi łuskać kukurydzę. I to właśnie on stał za
moim bratem i przystawiał spluwę do jego głowy.
***
16 czerwca
Dwanaście tygodni wcześniej
– Marie, mądrze postąpiłaś –
powiedział Jeff, przykładając okład z lodem do mojego policzka. – Ten skurwiel
zasługuje na śmierć. Nigdy, przenigdy nie pożałujesz, że go rzuciłaś.
– Wiem – odpowiedziałam przygnębiona.
Miał rację. Dlaczego wcześniej nie zostawiłam Gary’ego?
Byliśmy parą w liceum, pobraliśmy się, gdy mieliśmy dziewiętnaście lat, a zanim
skończyłam dwadzieścia, wiedziałam, że popełniłam koszmarny błąd. Pięć lat
później zrozumiałam jak bardzo.
Dziś uderzył mnie w twarz. Dziesięć minut później dokonałam
rzeczy niemożliwej, na którą nigdy nie miałam odwagi. Spakowałam walizkę i
zostawiłam tego zakłamanego dupka.
– Dobrze, że to zrobił – stwierdziłam, patrząc na
porysowany, laminowany stół stojący w przyczepie mojej mamy. Obecnie przebywała
na krótkich wakacjach w więzieniu. Cóż, można rzec, że wiodła skomplikowane
życie.
– Co ty pierdolisz, Marie? – spytał Jeff, kręcąc głową.
– Masz nierówno pod sufitem.
Brat mnie kochał, ale daleko mu było do poety. Posłałam mu
mizerny uśmiech.
– Byłam z nim o wiele za długo i na wszystko się
godziłam. Mogłam tkwić w tym związku całe wieki, ale otrząsnęłam się, kiedy mnie
uderzył. Bałam się odejść, w końcu zobojętniałam. Poważnie, przestało mi
zależeć. Może zatrzymać wszystko: meble, sprzęt stereo, cały ten szajs. Jestem
szczęśliwa, że się uwolniłam.
– Zostaniesz tu tak długo, jak będziesz potrzebowała.
W małej, zawilgoconej, śmierdzącej potem i brudnymi ciuchami
przyczepie czułam się bezpiecznie. Przez większość życia była mi domem. Z
bratem nie mieliśmy idealnego dzieciństwa, ale nie było też tragiczne jak na
dzieciaki z marginesu społecznego, które ojciec opuścił jeszcze zanim zaczęły
podstawówkę. Wszystko się zmieniło po wypadku mamy, w którym uszkodziła
kręgosłup, oraz po tym, gdy później popadła w alkoholizm.
Rozejrzałam się po przyczepie, próbując wymyślić, jak
miałoby nam to się udać.
– Nie mam kasy – powiedziałam. – Nie mogę płacić
czynszu. Wpierw muszę znaleźć robotę. Nie mam upoważnienia do korzystania z
konta bankowego Gary’ego.
– Co ty pierdolisz? – spytał ponownie Jeff. – Jaki
czynsz? – Pokręcił głową. – To także twój dom. Wiem, że to dziura, ale to nasza
dziura. Nie musisz płacić.
Uśmiechnęłam się – szczerze się uśmiechnęłam. Jeff może i
był ćpunem, który dziewięćdziesiąt procent życia spędził, grając w gry wideo,
ale miał serce. Poczułam do niego taką miłość, że musiałam ją okazać. Odłożyłam
lód i rzuciłam się na niego. Niezręcznie mnie objął, był zmieszany i odrobinę
przestraszony takim zachowaniem. Nigdy nie byliśmy rodziną „miśków”.
– Jeff, kocham cię.
– Tak, tak… – mruknął i odsunął się z delikatnym
uśmiechem widocznym na twarzy. – Podszedł do kredensu, otworzył szufladę,
wyciągnął lufkę i działkę trawki. – Chcesz?
Tak, Jeff mnie kochał. Z nikim nie dzielił się zapasami.
Roześmiałam się i pokręciłam głową.
– Podziękuję. Jutro zaczynam szukać pracy, nie mogę
wpaść na teście narkotykowym.
Wzruszył ramionami i poszedł do salonu pełniącego również
funkcję jadalni, przedpokoju, a także korytarza, i usiadł na kanapie. Po chwili
włączył gigantyczny telewizor. Przeskakiwał po kanałach, aż w końcu trafił na
zapasy, ale nie tradycyjne zawody sportowe, tylko takie przypominające operę
mydlaną, w których zawodnicy noszą zabawne kostiumy. Gary zapewne oglądał to
samo w naszym domu. Brat zaciągnął się kilka razy i odłożył lufkę oraz ulubioną
zapalniczkę z czachą na stolik. Włączył laptopa.
Wyszczerzyłam zęby.
Jeff zawsze radził sobie z komputerami. Nie miałam zielonego
pojęcia, w jaki sposób zarabiał na życie, choć podejrzewałam, że robił minimum,
by przetrwać i nie przymierać głodem. Większość ludzi, w tym Gary, uważało, że
jest nieudacznikiem. Może i nim był, ale miałam to w nosie, bo za każdym razem,
gdy go potrzebowałam, mogłam na niego liczyć. Obiecałam sobie, że mu się
odwdzięczę. Zaczynając od wysprzątania przyczepy i zakupienia normalnego
jedzenia. Jeff żywił się pizzą, chrupkami i masłem orzechowym. Pewne rzeczy
nigdy się nie zmieniały.
***
Doprowadzenie przyczepy do porządku
zabrało mi mnóstwo czasu, ale nie marudziłam, cieszyłam się każdą chwilą
sprzątania. Tęskniłam za mamą, jednak w duchu musiałam przyznać, że to miejsce
było przyjemniejsze bez niej. Była okropną kucharką, wiecznie zasłaniała rolety
i nie spuszczała wody w toalecie. Wszystko, czego dotykała, zmieniało się w
chaos i szopkę.
Jeff też nie wiedział, jak używać spłuczki, ale z jakiegoś
powodu aż tak bardzo mi to nie przeszkadzało. Pewnie dlatego, że pierwszego
dnia oddał mi największą sypialnię, do torebki wepchnął mi pokaźny zwitek
banknotów i pocałował moje czoło, życząc powodzenia w szukaniu pracy.
Musiałam zdobyć robotę pomimo paskudnego siniaka na twarzy
zafundowanego mi przez Gary’ego.
– Siostrzyczko, skopiesz im dupska – powiedział Jeff,
przecierając oczy.
Byłam wzruszona, że wstał z łóżka, by mnie odprowadzić. Nie
był rannym ptaszkiem.
– Kupisz piwo w drodze do domu? I filtry do kawy?
Skończyły się, używałem ręczników papierowych, ale tych też zabrakło. Nie wiem,
czy ekspres to wytrzyma, a potrzebuję kofeiny.
Skrzywiłam się.
– Zajmę się zakupami – powiedziałam szybko. – I
gotowaniem – dodałam, zerkając w kierunku wypchanego po brzegi talerzami,
garnkami i czymś zielonym, co zapewne wyleczy raka, zlewu.
– Dobra – mruknął i powlókł się z powrotem do sypialni.
Minęły dwa tygodnie i wszystko zaczynało się układać.
Zrobiłam w domu postępy i nie bałam się usiąść na toalecie ani wziąć prysznica.
Mój następny plan dotyczył ogrodu, niekoszonego przez ostatnie dwa lata.
Dostałam też pracę w Little Britches – przedszkolu prowadzonym przez Denise –
mamę Cary, mojej przyjaciółki, z którą straciłam kontakt, kiedy wyjechała na
studia. Zawsze, gdy widziałam Denise, pytałam ją o córkę. Cara skończyła prawo
i dostała pracę w rozchwytywanej kancelarii w Nowym Jorku. Jej matka od czasu
do czasu pokazywała fotki, na których dziewczyna ubrana w markowe garsonki i
drogie buty wyglądała jak ci prawnicy w serialach.
Mogłam znaleźć się na jej miejscu. Zdobywałyśmy takie same
stopnie, ale ja zakochałam się w Garym i olałam studia. Nie myślałam o
przyszłości.
Denise, patrząc na mojego siniaka, taktownie spytała, czy
nadal jestem z mężem. Opowiedziałam jej o moich nowych warunkach bytowych i to
był strzał w dziesiątkę. Teraz miałam etat, może i kiepsko płatny, jednak
lubiłam pracować z dzieciakami, a wieczorami dorabiałam, opiekując się
maluchami przyprowadzanymi do Little Britches. Jeffowi było na rękę, że z nim
mieszkałam, gotowałam mu, sprzątałam i robiłam pranie. Tym samym zajmowałam się
dla Gary’ego, ale on nigdy nie podziękował. Jedyne, co potrafił, to psioczyć i
narzekać, że niczego nie potrafię. Później wychodził i rżnął swoją dziwkę.
***
Tego dnia skończyłam pracę o
piętnastej, wróciłam do domu i upiekłam chleb. Z biegiem lat udoskonaliłam
technikę. Zaczynałam od podstawowego francuskiego przepisu, później dodawałam
tonę czosnku, włoskie zioła, pięć rodzajów sera, a wierzch smarowałam białkiem.
Z takiej porcji wychodziły dwa bochenki. Pieczywo podawałam z makaronem polanym
sosem ze świeżych pomidorów z ogródka Denise i moją popisową sałatką ze
szpinakiem. Oczywiście nie zjadaliśmy z bratem aż tyle chleba, drugi miałam
zanieść dziewczynom do pracy.
Denise posiadała wielki ogród i pozwalała mi w nim buszować.
Planowałam z tego korzystać do końca sezonu. Marzyłam, że zaprawię kilka weków,
niestety cały sprzęt kuchenny zostawiłam u Gary’ego, a nie byłam gotowa wrócić
do domu. Nie miałam kontaktu z byłym od czasu przeprowadzki – co mnie
niezmiernie cieszyło – ale z plotek usłyszałam, że do naszego małżeńskiego łoża
wprowadziła się Misty Carpenter – co wywołało u mnie mdłości.
Lubiłam myśleć, że Misty to dziwka, co podkreślałam wielkimi
literami, za każdym razem, gdy pisałam coś o niej w SMS-ie.
Postawiłam chleb na starym stole piknikowym i postanowiłam
zabrać się do wyrywania chwastów wokół ganku. Dzień był upalny, wskoczyłam więc
w górę od bikini i musiałam przyznać, że moje cycki ładnie wypełniały małe
miseczki. Włożyłam stare rękawiczki znalezione w szopie i nalałam sobie
mrożonej herbaty. Opuściłam szyby w samochodzie. Słuchając muzyki, wyżywałam
się na chwastach. Pół godziny później zielsko wygrywało, więc postanowiłam
zrobić sobie przerwę. Usiadłam na blacie stolika piknikowego i oparłam stopy o
ławkę, odchyliłam się, a później położyłam głowę na ramionach. Byłam
zrelaksowana, czułam się swobodnie. Oczywiście wtedy pojawili się bikerzy.
***
Nastawiałam głośno radio, dlatego
nie od razu usłyszałam, że nadjeżdżają. Spostrzegłam ich dopiero, gdy byli w
połowie długiego podjazdu wiodącego przez sad, który tak naprawdę należał do
sąsiada. Kiedy znaleźli się bliżej, oniemiała usiadłam na dłoniach. Na ogół
byłam zadowolona, że mieszkamy w szczerym polu, gdzie psy szczekają dupami, do
tego nie mamy sąsiadów. Jednak w tej chwili poczułam się samotna.
Kim byli?
Nie dotarło do mnie, że się spociłam i że miałam na sobie
tylko górę od bikini, zdałam sobie z tego sprawę w momencie, gdy zgasili
silniki, zdjęli kaski i zaczęli lustrować mnie wzrokiem. Dobiła mnie lecąca z
radia piosenka Def LeppardPourSomeSugar on Me. Skrzywiłam się. Musiałam
wyglądać jak patologiczna księżniczka z piekła rodem, wygrzewająca się przed
przyczepą do dupnej muzyki.
Czułam na sobie ich oceniający wzrok i wiedziałam, że całej
trójce spodobał się widok, jaki mieli przed sobą. Moją uwagę przykuł mężczyzna
pośrodku. Był wielki. I nie miałam na myśli tylko jego wzrostu – prawie dwa
metry przy moim metrze sześćdziesiąt – był masywny. Szerokie bary przechodziły
w muskularne ręce. Miał wytatuowane przedramiona. Założę się, że nie dałabym
rady objąć dłońmi jego bicepsów. A te mocne uda miałam ochotę polizać.
Zsiadł z motocykla, po czym zbliżył się, nie odrywając ode
mnie oczu. Poczułam zaskakujące ciepło między nogami. Słowo daję, od lat nie
czułam takiego napięcia seksualnego. W najlepszym razie ostatnie lata z Garym
zdawały się frustrujące i wiały posuchą, w najgorszym – były bolesne. A ten
koleś zbił mnie z pantałyku dumnym krokiem i przytłaczającą obecnością.
Zaskoczył mnie i naruszył moje…
Sami wiecie co…
Gdy stanął przede mną, sutki mi stwardniały. Później palcem
prześledził mój obojczyk, mostek, delikatnie trącił wzgórki piersi, a następnie
uniósł dłoń do ust i skosztował mojego potu. Sam pachniał jak olej napędowy i
seks.
Jasna cholera.
– Cześć, słodziaku – powiedział i czar prysł.
Słodziaku?
W mordę jeża, kto w ten sposób odzywa się do kobiety, której
nawet nie zna?
– Jest twój kochaś? Musimy z nim pogadać.
Odskoczyłam od tego gościa, o mało nie spadając ze stołu.
Muzyka nagle ucichła, spojrzałam w stronę samochodu – jeden z kumpli tego
faceta wyciągnął kluczyki ze stacyjki i schował je do kieszeni.
Poważnie?
– Masz na myśli Jeffa? Jest w mieście – odpowiedziałam,
jednocześnie próbując zachować spokój.
Cholera, popełniłam
błąd taktyczny, przyznając się, że jestem tu sama?
Tak naprawdę nie miałam innego wyjścia. Jasne, mogłam
powiedzieć, że pójdę po Jeffa i zaryglować drzwi, ale przyczepa miała
trzydzieści lat, zasuwa była zardzewiała od niepamiętnych czasów. I czy
wspomniałam, że mają moje klucze?
– Zostańcie tutaj, zadzwonię po niego.
Wielki facet gapił się na mnie, wyraz twarzy miał chłodny i
beznamiętny. Wątpiłam w to, czy był człowiekiem. Zachowywał się raczej jak
Terminator. Nie dałam rady patrzeć mu prosto w oczy, więc spojrzałam na
kamizelkę – zeszmaconą, czarną, skórzaną kamizelkę z mnóstwem naszywek. Jedna z
nich szczególnie zwróciła moją uwagę. Była jasnoczerwona, w kształcie rombu z wydrukowanym
„1%”. Nie miałam zielonego pojęcia, co to oznacza, ale sama byłam pewna w stu
procentach, że chcę wleźć do domu i coś na siebie narzucić.
Na przykład burkę.
– Jasne, skarbie – odpowiedział, siadając okrakiem na
ławce. Jego przyjaciele podeszli bliżej.
– Dziewczyno, masz coś do picia? – spytał wysoki koleś
z krótkimi ciemnymi włosami i przeszywającymi jasnoniebieskimi oczami.
Pokiwałam głową, szybko poszłam do przyczepy, wykorzystałam
resztki samokontroli i nie uciekłam jak przestraszony królik. Rozbawiłam
palantów, słyszałam, jak się śmieją. I to nie w przyjazny sposób.
Na szczęście Jeff odebrał po pierwszym sygnale.
– Pojawili się jacyś faceci, chcą z tobą gadać –
zaczęłam rozmowę, wyglądając przez okno kuchenne na tyle ostrożnie, by nie
poruszyć wyblakłą zasłonką, na której widniały małe latające warzywa. – To
bikerzy, mogą być niebezpieczni. Dla mnie wyglądają jak mordercy, ale może
oszalałam. Błagam, powiedz, że jestem paranoiczką.
– Kurwa – rzucił Jeff. – Marie, to MC Reapers, oni się
nie pierdolą. Rób, co mówią, ale nie zbliżaj się do nich. Nie dotykaj i nie
zaczynaj nieproszona rozmowy. Najlepiej nawet nie patrz w ich kierunku. Schodź
im z drogi. Będę w domu za dwadzieścia minut.
– MC?
– Klub motocyklowy. Zachowaj spokój, okej? – Rozłączył
się.
Teraz na serio się przestraszyłam. Spodziewałam się, że brat
wyśmieje moje obawy i powie, że to poczciwe chłopaki lubiące jeździć na
motocyklach i zgrywać twardzieli.
Pobiegłam do swojego pokoju i włożyłam za duży T-shirt, w
którym lubiłam spać. Zrzuciłam szorty i wciągnęłam capri, upięłam długie ciemnobrązowe
włosy w niedbały kok. Spojrzałam w lustro i stwierdziłam, że za bardzo się
martwię – przecież wydawali się nieokrzesani i prowokujący, a ja nie byłam
marzeniem żadnego mężczyzny. Na twarzy miałam smugi brudu, mój nos był
jasnoczerwony. Na moim policzku widniała szrama pięknie kontrastująca z
blednącym żółtofioletowym siniakiem.
Ręce mi zadrżały, gdy rozlewałam mrożoną herbatę do trzech
dużych plastikowych kubków. Chwilę debatowałam sama ze sobą, czy powinnam dodać
cukier, w końcu postanowiłam przesypać go do mniejszego pojemniczka i zabrać wraz
z łyżeczką. Wreszcie zabrałam wszystkie przygotowane rzeczy i ostrożnie
manewrując, wyszłam na zewnątrz.
Mężczyźni cicho ze sobą rozmawiali, obserwując, jak
podchodzę do stołu. Przykleiłam promienny uśmiech do twarzy, takiego samego
używałam, gdy pracowałam jako kelnerka w liceum.
– Dzwoniłaś do swojego kochasia? – spytał wielkolud.
Spojrzałam na niego, co okazało się błędem, ponieważ miał
głęboko osadzone, pełne życia, zielone oczy.
– Kochasia? – odpowiedziałam pytaniem.
– Jensena.
Cholera, wyleciało mi z głowy, że brali mnie za dziewczynę
Jeffa.
Nie potrafiłam zdecydować, czy powinnam powiedzieć prawdę.
Gapiłam się na tego gościa, szukając bezpiecznej odpowiedzi. Patrzył mi prosto
w oczy, nie zdradzając własnych myśli. Włosy miał ściągnięte w kucyk, a brodę
pokrytą ciemnym zarostem. Moje niepokorne ciało ponownie wysłało ostrzeżenie,
ponieważ zastanawiałam się, co bym poczuła, gdyby powoli pieścił zarostem moje
usta.
Prawdopodobnie byłabym zachwycona.
– Dziewczyno, odpowiedz na cholerne pytanie – warknął
niebieskooki mężczyzna.
Drgnęłam przestraszona i zmoczyłam herbatą przód koszulki.
Lodowaty napój zrobił swoje i moje sutki natychmiast przykuły nieproszoną uwagę.
Wielkolud skierował wzrok na moje cycki, jego oczy pociemniały.
– Jeff powiedział, że będzie za dwadzieścia minut –
odpowiedziałam, starając się nie jąkać. – Mam dla was herbatę – dodałam
bezmyślnie.
Duży Koleś wyciągnął dłoń i wziął ode mnie kubek. To
postawiło mnie przed problemem, czy podać mu cukier, czy wpierw przecisnąć się
obok i odłożyć naczynia na stół, na co zdecydowanie nie miałam ochoty.
Rozwiązał go na szczęście za mnie. Ponownie wyciągnął rękę i zabrał napój,
który tuliłam do cycków. Poczułam mrowienie, kiedy wsunął palce między zimny
plastik a moją skórę. Stałam jak wmurowana, gdy powtórzył ten gest. W końcu
wziął ode mnie cukier. Nadal siedząc na stole, złapał moją dłoń i pociągnął, aż
stanęłam między jego udami, brzuchem prawie dotykając mu twarzy.
Nie mogłam złapać tchu.
Wyciągnął rękę i delikatnie odchylił mi brodę, przyglądając
się siniakom. Wstrzymałam oddech. Nie chciałam, żeby zadawał pytania. Nie
zrobił tego. Opuścił dłoń na moją talię i powoli zsunął ją na biodro. Powstrzymałam
się i nie wepchnęłam mu cycków w twarz.
– Jensen ci to zrobił?
Cholera!
Musiałam powiedzieć prawdę. Nie pozwolę, żeby za czyny
Gary’ego obwiniali mojego braciszka. Nie zasłużył na to.
– Nigdy nie podniósłby na mnie ręki. Jeff to mój brat –
powiedziałam, po czym, czerwieniąc się, szybko zrobiłam krok do tyłu,
odwróciłam się na pięcie i uciekłam do domu.
***
Do czasu, aż wrócił Jeff, bikerzy siedzieli
i popijali herbatę. Brat dotarł do domu w rekordowym czasie, chociaż miałam
wrażenie, że droga zajęła mu całe wieki. W pewnym momencie Wielki Facet uniósł
ręcznik zakrywający ciasto na chleb.
Jeżeli dużej postoi na
słońcu, wykipi.W mordę jeża…
Nie zamierzałam wychodzić na podwórko. Zrobię to, kiedy
odjadą. Niestety nie byli w nastroju do ruszenia się z miejsca. Kiedy Jeff
zaparkował swojego starego firebirda, stanęli razem i gadali w najlepsze. Po
chwili skierowali się do drzwi wejściowych. Wielki Facet spojrzał w stronę okna
i choć wiedziałam, że mnie nie widzi, i tak miałam wrażenie, jakby świdrował
mnie wzrokiem.
Kiedy weszli do środka, Jeff się uśmiechał, był zrelaksowany,
jego dwaj koledzy też. Panowała przyjacielska atmosfera i zmarszczyłam brwi,
zastanawiając się, czy nie uroiłam sobie wcześniejszej rozmowy z bratem, tego
jego poważnego tonu.
– Siora, moi wspólnicy zostaną na obiedzie – oznajmił
uroczyście. – Lepiej idź po chleb, myślę, że już wyrósł. – Potem odwrócił się
do nich. – Ludzie, posmakuje wam chleb Marie, jest obłędny. Przygotuje
zajebisty obiad.
Posłałam mu uśmiech, przeklinając w myślach.
Co, do cholery?
Jasne, mogłam dla niego gotować, ale nie miałam ochoty
karmić tej zgrai. Przestraszyli mnie, co dziwnie współgrało z moim
nieposłusznym ciałem i chęcią zaliczenia Wielkiego Faceta. Nie mogłam wywinąć
się od przygotowania obiadu, bo dałabym do zrozumienia, że ma to coś wspólnego
z bikerami, którzy pojawili się znikąd. Chleb będzie do wyrzucenia, jeżeli za
chwilę nie wstawię go do piekarnika. Na dodatek na kuchence bulgotał sos do
spaghetti, po przyczepie roznosił się niesamowity zapach. Nie mogłam
powiedzieć, że jest za gorąco na pieczenie, bo mieliśmy kilka małych wiatraków,
które warkotały jak Dzielna mała ciuchcia,i dzięki którym było tu
przyjemnie.
Mężczyźni rozsiedli się w salonie, nie licząc Wielkiego
Faceta, który wyciągnął jeden z taboretów kuchennych, usiadł, wygodnie oparł
się o ścianę i skrzyżował ręce na klacie. Jednocześnie śledził rozmowę w
salonie oraz obserwował, jak gotuję.
Jeff włączył telewizor, a ja wybiegłam po chleb. Kiedy
wróciłam, leciała jakaś walka, tym razem było transmitowane typowe mordobicie w
klatkach.
– Przynieś nam piwo, słodziaku – powiedział trzeci
facet, ciemnowłosy, na którego policzkach widniały blizny po ospie.
Przygryzłam wargę, żeby nie wybuchnąć ze złości.
Nienawidziłam, gdy ktoś tak do mnie mówił. Nie dość, że to było upokarzające,
to w ustach tego mężczyzny nabrało dwuznacznego charakteru. Jeff spojrzał na
mnie i wyszeptał: „Proszę”. Odstawiłam chleb, podeszłam do lodówki i
przyniosłam cztery butelki piwa.
Przez większość czasu goście w salonie mnie ignorowali,
oczywiście jeśli nie liczyć Wielkiego Faceta. Za każdym razem, gdy podnosiłam
wzrok, patrzył na mnie w zamyśleniu. Nie odzywał się, nie uśmiechał, tylko
mierzył mnie wzrokiem, szczególną uwagę poświęcając mniejszym niż u innych
kobietcyckom i tyłkowi, który był znacznie większy, niżbym sobie życzyła.
Otworzyłam piwo, po chwili się zrelaksowałam. Powinnam czuć
się oburzona takim zachowaniem, ale to miłe, że doceniał mój wygląd.
Zanim wyciągnęłam chleb z piekarnika, walka w klatkach
dobiegła końca. Przygotowałam makaron, polałam go sosem i podałam na stół razem
z sałatką. Chłopaki rzuciły się na jedzenie niczym wygłodniałe zwierzaki.
– Wspaniałe – oznajmił Niebieskooki.
W końcu zobaczył we mnie człowieka, a nie przedmiot. Miał
ostre rysy twarzy, wyraźnie zarysowaną szczękę i przenikliwe oczy. Był gorący jak
na starszego kolesia.
– Umiesz kucharzyć, moja kobieta też tak gotowała.
– Dziękuję – odpowiedziałam, mając nadzieję, że nie
spiekłam raka.
To był najdziwniejszy obiad, który podałam w życiu, ale po
prawdzie lubiłam gotować ludziom doceniającym dobre jedzenie. W liceum planowałam
iść do szkoły gastronomicznej.
Dzięki za nic, Gary.
Wielki Facet nie odezwał się, jednak nie uszło mojej uwadze,
że nałożył sobie drugą i trzecią dokładkę. Gdy wreszcie wszyscy skończyli jeść,
zabrałam się do zmywania. Wielki Facet pochylił się przez stół i chwycił mnie
za rękę.
– Zrób sobie przerwę – rzucił i wskazał podbródkiem
drzwi. – Mamy sprawy do omówienia.
Spojrzałam na Jeffa, posłał mi uspokajający uśmiech.
– Siora, nie obrazisz się?
Pokręciłam głową, chociaż poczułam ukłucie zawodu, że wyjdę,
nie poznawszy imion tych mężczyzn. Podczas obiadu przestali mnie straszyć i
stali się niepokojąco ludzcy. Jednak wyczuwałam, kiedy nie byłam potrzebna, i
nie chciałam przysparzać Jeffowi problemów. Uśmiechnęłam się promiennie i
skierowałam do wyjścia, po drodze chwytając torebkę ze stojaka obok drzwi.
– Miło było was poznać…
Niebieskooki w kamizelce z naszywką:„Prezydent” wyszczerzył
zęby.
– Jestem Picnic, a to moi bracia Horse i Max.
Rzuciłam okiem na Wielkiego Faceta. Horse? Co to za imię?
Poza tym zupełnie nie wyglądali jak bracia.
– Miło mi, panie Picnic – powiedziałam, pytania
zatrzymując dla siebie.
– Po prostu Picnic. Jeszcze raz dziękuję za posiłek.
Horse wstał.
– Odprowadzę cię do samochodu – oznajmił niskim głosem.
Jeff wybałuszył oczy, jednak szybko odwrócił głowę i
znieruchomiał. Picnic mrugnął do mnie porozumiewawczo.
– Nie spiesz się, mamy czas – zwrócił się do Horse’a,
wyciągnął moje klucze z kieszeni i podał.
Wyszłam na ciepłe słońce, Horse deptał mi po piętach. Złapał
mnie za łokieć i zaciągnął w kierunku stołu piknikowego. Serce szaleńczo mi
biło. Nie wiedziałam, co się wydarzy, ale po części pragnęłam jego dotyku.
Może.
A może jednak nie.
Cholera!
Horse uniósł mnie i posadził na stole. Stanął między moimi
udami i pochylił się. Byłam przekonana, że to nic dobrego.
– To zły pomysł – oznajmiłam, zerkając na dom, serce
szybko mi biło.
Jeffowi to się nie spodoba. Przeczucie podpowiadało mi, że
Horse był niebezpieczny. Bardzo. Nad rozkosznym zapachem czarnej skóry,
lekkiego potu i mężczyzny dominowała ostra nuta czystych kłopotów.
– Czekają na ciebie. Odejdę teraz i o wszystkim
zapomnimy, okej?
Nie odpowiedział, tylko przyglądał mi się z beznamiętnym
wyrazem twarzy.
– Tak chcesz to rozegrać, słodziaku?
– Nie jestem słodziakiem – wrzasnęłam, mrużąc oczy.
Nienawidzę takich łatek. Gary przypinał mi takie przez cały
czas. Dlaczego? Do diabła z nim i z Garym.
Faceci.
– Pierdol się! – rzuciłam, piorunując go wzrokiem.
Horse wybuchnął śmiechem. Nagły, głośny dźwięk przywrócił
mnie do rzeczywistości. Położył łapska na mojej talii i przyciągnął do siebie, natychmiast
poczułam jego erekcję. Otarł się o mnie, trafiając idealnie w łechtaczkę. Ze
wstydem przyznaję, że zrobiło mi się mokro w majtkach. Powinnam kopnąć go w
jaja jak przystało na porządną dziewczynę. Ale gdy się pochylił, wstrzymałam oddech,
czekając na pocałunek. Nie doczekałam się.
– Słodziak równa się słodki tyłeczek – szepnął mi do
ucha.
Nie spodobał mi się jego ton, więc ugryzłam go w ucho.
Mocno.
Odskoczył, a ja zastanawiałam się, czy teraz mnie zabije.
Zaczął się śmiać tak głośno, iż obawiałam się, czy nie naderwie mięśnia. Nie takiej
reakcji oczekiwałam. Skrzywiłam się. Drań uniósł ręce, pozornie kapitulując.
– Zrozumiałem, łapy trzymać z daleka. – Pokręcił głową
z zakłopotaniem. – Rozegraj to wedle własnej woli. I racja, mamy interesy. Jedź
na godzinną przejażdżkę, tyle powinno wystarczyć.
Zsunęłam się ze stołu, minęłam Horse’a szerokim łukiem.
Podążył za mną do samochodu. Otworzyłam drzwiczki i już miałam wsiąść, ale
powstrzymałam się i spojrzałam na bikera. Moja wrodzona ciekawość, przez którą
całe życie wpadałam w kłopoty, zagłuszyła instynkt samozachowawczy.
– Horse nie jest twoim imieniem, prawda?
Uśmiechnął się, jego białe zęby w półmroku wyglądały jak zęby
wilka.
– To ksywka – odpowiedział, opierając się o dach
samochodu. – Tak to działa w moim świecie. Cywile mają imiona, my ksywki.
– Co to oznacza?
– Dostajemy ksywki, gdy zaczynamy jeździć –
odpowiedział niedbale. – Mogą oznaczać wszystko. Picnic dostał swoją, ponieważ
poszedł na całość i zaplanował wypasiony piknik dla suki trzymającej go za
jaja. Zjadła, wypiła całą gorzałę i zadzwoniła po swojego fagasa. Miał ją
odebrać, gdy Picnic pójdzie się odlać.
Skrzywiłam się na ten ordynarny język.
– To nie było fajne. Dlaczego miałby to pamiętać?
– Ponieważ, kiedy pojawił się ten skurwiel, Picnic
wepchnął mu twarz w stół.
Wstrzymałam oddech. To brzmiało okropnie. Chciałam zapytać,
czy z tym kolesiem wszystko w porządku, ale wolałam nie znać odpowiedzi.
– Max?
– Bywa, że upija się i oczy wychodzą mu z orbit, wtedy
wygląda jak Mad Max.
– Rozumiem… – odpowiedziałam.
Może i tamten biker wyglądał jak Mad Max… Ale zdecydowanie
nie miałam ochoty zobaczyć go w stanie upojenia.
Między Horse’em i mną zapadła brzemienna cisza.
– Nie zapytasz?
Przyglądałam mu się, mrużąc oczy. Miałam złe przeczucia, ale
słowa z własnej woli wyszły z moich ust:
– Dlaczego wołają na ciebie Horse?
– Bo mam tak wielkiego jak ogier. – Uśmiechnął się
złośliwe.
Wskoczyłam do samochodu
i zatrzasnęłam z całej siły drzwi. Wyjeżdżając z podjazdu, słyszałam jego
śmiech
Poczekam na pierwsze recenzje tej książki a, potem zdecyduję, czy chcę ją przeczytać. 😊
OdpowiedzUsuńDr Аgbazara-świetny człowiek, ten lekarz pomoże mi odzyskać mojego kochanka Jenny Williams, który zerwał ze mną 2 lata temu z jego potężnym zaklęciem, i dzisiaj wróciła do mnie, więc jeśli potrzebujesz pomocy, skontaktuj się z nim przez e-mail: ( agbazara@gmail.com ) lub zadzwoń / WhatsApp +2348104102662. I rozwiąż swój problem jak ja.
UsuńPo przeczytaniu tego fragmentu stwierdzam, że to będzie gorąca lektura.
OdpowiedzUsuńKurczę, nie przekonał mnie zbytnio ten pierwszy rozdział. Stylem. Taki prosty, mało złożony. Mam nadzieję, że napiszesz recenzję tej książki - zobaczę wtedy, czy warto będzie sięgnąć. W końcu poza stylem liczy się również sama opowieść. :)
OdpowiedzUsuńwww.pomistrzowsku.blogspot.com
Nie jestem do tej książki przekonana, ale poczekam na Twoją opinię :)
OdpowiedzUsuńMoże recenzja bardziej mnie zachęci.
OdpowiedzUsuńZapowiada się ciekawie :)
OdpowiedzUsuńNie jestem przekonana czy to coś dla mnie :)
OdpowiedzUsuńNie mówię nie!
OdpowiedzUsuńDr Аgbazara-świetny człowiek, ten lekarz pomoże mi odzyskać mojego kochanka Jenny Williams, który zerwał ze mną 2 lata temu z jego potężnym zaklęciem, i dzisiaj wróciła do mnie, więc jeśli potrzebujesz pomocy, skontaktuj się z nim przez e-mail: ( agbazara@gmail.com ) lub zadzwoń / WhatsApp +2348104102662. I rozwiąż swój problem jak ja.
OdpowiedzUsuń