Twórczość Natashy Knight miałam okazję odkryć przy okazji jej serii o braciach Benedettich. To nie jest autorka, której styl znam na wylot, ale na pewno zalicza się do grona tych, które zdążyły zapisać się w mojej pamięci. Pamiętam jak dziś, jakie rewelacyjne wrażenie zrobił na mnie „Salvatore”. Zebrawszy całą kolekcję tomów wchodzących w skład wyżej wymienionej serii postanowiłam przyglądać się dalszym poczynaniom autorki i dlatego też sięgnęłam po jej najnowszą publikację, „Pionek diabła”. Czy książka była warta mojego czasu? Czy historia Isabelle i Jericho pozostanie ze mną na dłużej? O tym w dzisiejszej recenzji.
ZARYS FABUŁY
Isabelle Bishop po śmierci rodziców trafiła w ręce przyrodniego brata, stając się tym samym pełnoprawnym członkiem rodziny, która ma sumieniu wiele przelanej krwi. I która przez to zyskała na swoim koncie paru wrogów. Jednym z nich jest Jericho St. James, mężczyzna, który z rąk morderców utracił kogoś bardzo bliskiego. Nadszedł czas na zemstę. A jej ofiarą pada Isabelle. Sfrustrowany mężczyzna porywa Isabelle zmuszając ją do tego, by była mu uległa. By została jego żoną, z wszystkimi powinnościami, jakie łączą ludzi zawierających małżeństwo. Problem w tym, że Jericho ma jedną słabość, która w oczach Isabelle zamazuje jego wizerunek bestii. Kiedy Jericho okrywa, że życie dziewczyny nie było usłane różami, zaczyna patrzeć na Isabelle nieco inaczej.
O LUDZIACH, KTÓRZY MIELI STAĆ PO PRZECIWNYCH STRONACH BARYKADY
Główni bohaterowie powieści to ludzie pochodzący, można by powiedzieć, z wrogich sobie rodzin. Klanów. Ludzie, których nigdy nie powinno połączyć nic oprócz nienawiści. I to od niekoniecznie dobrych intencji rozpoczyna się ta historia. Isabelle jako młoda dziewczyna musiała poznać jak gorzko smakuje utrata. Śmierć rodziców, a później śmierć brata doprowadziły ją pod opiekę przyrodniego brata. A ten na pewno nie należał do łagodnych baranków. Zagubiona Isabelle trafia prosto w paszczę lwa, gdzie będzie musiała poczuć smak upokorzenia. Ale ku jej zaskoczeniu, także wiele innych uczuć i emocji. Podobało mi się to, jak swobodnie nawiązała nić porozumienia z córką Jericho, której najwyraźniej bardzo brakowało matki. Polubiłam jej postać i nie inaczej było z męskim przedstawicielem pierwszego planu, choć miał swoje za uszami i nieraz podnosił mi ciśnienie. Jericho St. James pragnie zemsty. Trudno mu się dziwić, w końcu Bishopowie odebrali mu najcenniejszą osobę, jaką znał. Został sam z dzieckiem, przesiąknięty goryczą, drżący o dobro dziecka. Władczy, dominujący, mroczny. Gotowy na wiele, ale w stosunku do Isabelle niekoniecznie stawiający na znęcanie się. Wyczuwałam jego zawahanie, które momentami objawiało się brutalnością i podstępami, innym razem pragnieniem zapewnienia bezpieczeństwa.
FABUŁA: PORWANIE I UCZUCIA
Powieść przedstawia relację hate-love, która w rzeczywistości nie jest ani tak stuprocentowo „hate”, ani stuprocentowo „love”. Dlaczego? Otóż pomimo trudnej przeszłości i złych intencji Jericho już na samym początku da się wyłapać, że facet gdzieś tam w głębi sobie ma duże serce. Nie jest totalnym brutalem. Upokarza Isabelle, a potem interesują go jej dawne blizny, każe jej brać udział w dziwnej grze, a kiedy dzieje się coś niedobrego, pędzi kobiecie na ratunek. To mi się podobało, bo nie czułam przygniatającego mroku w powieści, która jednak do łagodnych i wielce romantycznych nie należy. Uczucie pomiędzy tą dwójką rodzi się powoli, chociaż fizyczna fascynacja wyczuwalna jest dosyć szybko. Odkrywanie swojej przeszłości, skomplikowane rodzinne relacje, poznawanie siebie nawzajem – to wszystko burzy pewne mury. Ale będzie przecież dalszy ciąg zawarty w kolejnym tomie. Mam wrażenie, że bohaterowie jeszcze sobie w pełni nie ufają i mam nadzieję, że w kolejnej części po prostu się to zmieni.
PODSUMOWANIE
„Pionek diabła” to pierwszy tom dylogii, opowiadający o losach ludzi pochodzących z wrogich siebie klanów. O planowanej zemście, która z czasem obrała zupełnie inny kierunek. O porwanej kobiecie, która więziona przez wroga zaczyna budzić w nim pewne uczucia. Książka na pewno nie należy do łagodnych. To nie jest historia dla romantyczek lubiących lekkie klimaty. Pojawia się tutaj brutalność i niekoniecznie ciężka – ale jednak przemoc – przedstawiona w całkiem pozytywnym świetle. Trzeba to wszystko brać z przymrużeniem oka, co dla fanek książek dark romance jest już przecież zrozumiałe. Powieść nie jest jednak tak mocna i kontrowersyjna, jak to czasami bywa w przypadku powieści Penelope Douglas czy Amo Jones. Ja zaangażowałam się w losy bohaterów i czytelniczkom lubującym się w takich treściach, polecam. Nie będą rozczarowane.
Za książkę bardzo serdecznie dziękuję wydawnictwu Papierówka.
Oj nie, zupełnie nie moje klimaty.
OdpowiedzUsuń