Stephen King –
bezsprzecznie orzeknięty mistrzem horroru. Większość z jego książek została
zekranizowana, a takie tytuły jak „Zielona mila”, „Miasteczko Salem” czy
„Carrie” nigdy nie pozostają w cieniu. Tym razem miałam okazję zderzyć się z
kolejną pozycją napisaną przez Stephena Kinga. „Firestarter”, czyli książka
ukazująca się obecnie z przetłumaczonym na język polski tytułem „Podpalaczka”
to dosyć stare dziedzictwo tego autora. Po raz pierwszy trafiła bowiem do
czytelników w 1980 roku. To niesamowite, że już od tak dawna ludzie bardzo
chętnie sięgają po książki Kinga, a te niejednokrotnie zajmują czołowe miejsca
w różnorakich rankingach. Ale może warto przejść już do krótkiego streszczenia
fabuły.
Andy McGee, jako
nastolatek, wziął udział w tajnym eksperymencie sponsorowanym przez rząd. Jako
niezbyt opływający w bogactwa uczeń, został zachęcony możliwością zarobienia
pieniędzy za zgłoszenie się do owego przedsięwzięcia. W eksperymencie, oprócz
innych ochotników, brała udział także jego przyszła żona, Vicky. Nastolatkom
została wstrzyknięta halucynogenna substancja o nazwie Lot Sześć. Jednakże jak się okazało, dokonywała ona w organizmie
niebezpiecznego spustoszenia. Między innymi wprowadzała zmiany w chromosomach.
Od tego czasu, Andy i Vicky odkrywają w sobie nowe zdolności. On – mogący
kontrolować umysły innych ludzi i wpływać na ich sposób myślenia, ona –
obdarowana możliwością telekinezy, starają się nie nadużywać swoich „talentów”.
Z ich związku rodzi się Charlie – urocza dziewczynka, która jednak różny się od
innych dzieci. Nie chodzi tutaj o wygląd zewnętrzny czy sposób zachowania. Mała
obdarowana jest zdolnością pirokinezy, czyli wzniecania ognia za pomocą myśli. Niezwykłej
rodzinie nie jest jednak dane żyć normalnie. Lot Sześć wciąż wzbudza zainteresowanie wielu, a już prawdziwym
ewenementem jest dziecko, które można powiedzieć, jest swego rodzaju mutantem.
Rozpoczyna się pościg mający na celu pojmanie dziewczynki i jej rodziców.
Pewnego dnia, niczego nie świadomy Andy znajduje w domu nieżywą żonę, której
ktoś wyrwał paznokcie. Rozpoczyna się także ucieczka, która będzie bardzo,
bardzo długa i pełna niebezpieczeństw…
Pomysł na książkę, jak
zawsze oryginalny. Ale czy dobry? Dla mnie tym razem było to zbyt fantastyczne
i takie mało realne. Nie ukrywam, że czytałam bardziej „wymyślne” akcje
Stephena Kinga, które całkiem przypadły mi do gustu. Może więc tym razem
problem tkwi gdzie indziej i to rzutuje na całość. Otóż w książce „Firestarter”
było, moim zdaniem, zbyt wiele niedociągnięć. Zbyt długie opisy, które nic nie
wnosiły. Monotonia, zbyt mała ilość ciekawych wydarzeń i ciągle to samo.
Przykro mi to mówić, ale tym razem się zawiodłam. Było kilka ciekawych
momentów, aczkolwiek po nich znowu następowała nuda. Książka nie zachęcała do
tego, aby czytać dalej. Nie pchnęła mnie do pochłaniania kolejnych stron, a
więc czytanie szło mi opornie, ale wytrwałam do końca. Zakończenie także bez
rewelacji. Momentami nie miałam już sama pojęcia, o czym czytam. Miałam wrażenie,
że wszystko było takie przewidywalne. Zero zaskoczeń. „Firestarter” nie stawia
jednak Kinga, w moich oczach, na przegranej pozycji. A to dlatego, że książka
była napisana już dawno temu i od tego czasu ukazało się wiele innych,
ciekawych tytułów tego autora.
Nie polecam więc
wielbicielom dobrych thrillerów, którzy poszukują wartkiej i zaskakującej
akcji. Jeżeli chodzi zaś o fanów Kinga, może warto sięgnąć po książkę
„Firestarter”, ale bez wielkich oczekiwań. Może gdybym podeszła do tej książki,
jak do dzieła nieznanego mi autora, miałabym inne wrażenia. Tym razem
spodziewałam się czegoś na wyższym poziomie, czego po Kingu oczekiwać można i
może dlatego się zawiodłam. Nie było tragicznie, ale nie było też wielkiego
„wow”.
Czy widział ktoś z Was ekranizację tej książki? Jest dość stara, bo z 1984 roku, ale ja nie miałam okazji jej zobaczyć.
Moja ocena – 2,5/5
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz