„Wiedeńska gra” była moją wygraną w konkursie. Dzielnie o
nią walczyłam, a więc wiadomość o zwycięstwie bardzo mnie ucieszyła. Tym
bardziej, że „Szmaragdowa tablica”, tej samej autorki, to jedna z moich
ulubionych powieści.
Książki Carli Montero mają w sobie niesamowity urok. Ta
nietypowa okładka, która za każdym razem przedstawia tajemniczą kobietę, niczym
z minionej epoki. Byłam więc przekonana, że „Wiedeńska gra” będzie tak samo
doskonała, jak wspomniana wcześniej inna powieść pani Montero.
Główna bohaterka, Hiszpanka Isabel, przyjeżdża do
Austrii, aby zamieszkać wraz z ciotką. Po tragicznych wydarzeniach, kiedy to
dziewczyna straciła rodziców oraz poczuła gorycz po odrzuceniu przez
narzeczonego, Isabel znajduje pomoc u austriackiej rodziny. Ciotka dziewczyny,
to arystokratka mająca względy u samego cesarza. Odtąd młoda Hiszpanka będzie
więc obracać się w wybornym i bardzo tajemniczym kręgu ludzi. Nieco odmienna
uroda Isabel wzbudza zachwyt u wielu mężczyzn, którzy zaczynają starać się o
jej względy. Kogo jednak wybierze dziewczyna, kiedy z czasem sama gubi się w
swoich uczuciach? Jej życie w Austrii nie będzie więc nudne, zaś sporo emocji
dostarcza także odkrycie niezwykłego tunelu, na końcu którego odbywają się spotkania
dziwnej sekty. Nocą, dziewczyna ukradkiem wymyka się ze swojego pokoju po to,
aby obserwować nietypowe obrady ludzi w maskach. Kim oni są?
Carla Montero stworzyła powieść, którą ciężko mi
zaklasyfikować do jakieś kategorii. Wątki historyczne, odrobina romansu i
kryminału – jeden wielki mix, który moim zdaniem, raczej nie może zbytnio
zaimponować. Niestety…. Przyznaję to z ciężkim sercem, ale tym razem pani
Montero mnie rozczarowała. Po pierwsze, książka zawiera zbyt dużą ilość opisów
dotyczących rodów, miejsc czy też wydarzeń historycznych. To naprawdę nudzi i
uważam, że raczej niczego w treść nie wnosi. Przez sporą część książki nie
miałam w ogóle pojęcia, o co chodzi. Wstęp nie zachęca, a wręcz przeciwnie.
Kilka razy myślałam, że odłożę książkę na półkę i już do niej nie wrócę. Długo
czekałam, aż wydarzy się coś ciekawego. Z czasem wszystko zaczęło nabierać
sensu, ale naprawdę wymagało to cierpliwości. Druga połowa książki jest więc
nieco lepsza, ponieważ pojawia się w niej kilka zagadkowych wydarzeń, które mogą
wywołać nutkę zainteresowania.
Po drugie, wszystkie postacie są sztuczne. Zachowanie
Isabel i mężczyzn niejednokrotnie można przewidzieć, a wszystko odbywa się
jakoś tak sztywno. Dialogi bohaterów często nie wnoszą niczego nowego, a są
jakby przeciąganiem całej akcji. Co do przedstawienia płci męskiej, w tejże
powieści, ma się wrażenie, że wszystkim zależy na tym samym. Pojawia się Isabel
i akurat wzbudza pożądanie u każdego, pomimo tego, że nie jest ideałem piękności.
To dziwne. Rozumiem, że często dwóch panów rywalizuje o tą samą kobietę, ale
cała chmara? Jak gdyby nigdy nie mieli kontaktu z płcią żeńską.
Nie podobała mi się forma narracji. Raz pojawia się
relacja ze strony jakiegoś mężczyzny, a raz kobiety. Początkowo główkowałam,
kim jest ów narrator. Z czasem oczywiście się zorientowałam, ale przez pewien
czas bardzo mnie to męczyło.
Nie będę się dłużej rozpisywać na ten temat. Powiem
krótko, że tak, jak Szmaragdową tablicę poleciłabym
każdemu, tak z mojej strony rekomendacji dotyczącej Wiedeńskiej
gry, nikt nie usłyszy. Być może ta powieść wymaga większego skupienia, być
może moje oczekiwania okazały się zbyt wygórowane… Nie wiem. Ale takie jest
moje zdanie i na tym zakończę.
Moja ocena – 2,5/5
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz