Ostatnimi czasy Whitney G., zagraniczna autorka bestsellerów wydawanych w Polsce nakładem Grupy Wydawnictwo Kobiece, oferuje swoim wiernym czytelnikom książki niedługie, lekkie i sprawiające wrażenie raczej nowelek niż pełnowartościowych powieści. Co powiem na ich temat? Bawią, ale na pewno żadna poziomem nie potrafi doścignąć mojej ulubionej „Turbulencji”, za którą pokochałam prozę Whitney G. i z którą zdecydowałam się zostać po dziś dzień. Przede mną pojawiła się więc kolejna jej propozycja, a mianowicie „Narzeczony na miesiąc”, która trafiła do mojego domu dzięki uprzejmości księgarni TaniaKsiazka.pl. Jaką jakość treści proponuje autorka tym razem? O tym w dzisiejszej recenzji.
ZARYS FABUŁY
Emily Johnson właśnie obchodzi drugą już rocznicę pracy w Wolf Industries. Jako osobista asystentka milionera i prawdziwego giełdowego wilka daje z siebie wszystko, by sprostać oczekiwaniom, a jednocześnie by znaleźć kruczek prawny pozwalający jej na rozwiązanie umowy z wyprzedzeniem. Chce odejść, bo poza służbowymi obowiązkami nie ma już żadnego życia. Problem w tym, że Nicholas Wolf zbyt mocno ceni jej kompetencje. I że tym razem przychodzi do niej z nową, szokującą propozycją. Dosłownie NIE DO ODRZUCENIA. Pięć milionów za trzydzieści dni udawania jego narzeczonej. W jakim celu? Nicholas musi dobić targu z kontrahentem chcącym sprzedać firmę tylko człowiekowi ustatkowanemu i szanującemu wartości rodzinne. Czy sprytne kłamstwo może się kiedyś wydać? Jak poradzą sobie udawani narzeczeni kiedy tak lubią sobie dokuczać? I kiedy tak bardzo pragną siebie nawzajem…
ASYSTENTKA SZEFA I WILK Z WALL STREET
Główna bohaterka, Emily, to pracowita, inteligentna i niedająca sobie w kaszę dmuchać dziewczyna. Osobista asystentka rozchwytywanego Wilka z Wall Street, dzięki któremu może jeździć z prywatnym kierowcą i to prywatną limuzyną. Mająca poczucie humoru, nie ma za to czasu dla siebie, a już na pewno na sprawy miłosne. I właśnie to permanentnie wypomina jej własna siostra. Nicholas to zamożny, dziesięciokrotnie wybrany na Kawalera Roku Nowego Jorku właściciel potężnego przedsiębiorstwa. Ponoć dupek i gbur, jak określa go okładkowe streszczenie, ja jednak nie odniosłam takiego wrażenia. Owszem, próbuje dokuczać Emily, ale przecież robi to w zabawny sposób i zawsze dostaje coś w odwecie. Tak, żeby było sprawiedliwie. Zwracający na siebie uwagę kobiet, ciężko pracował na swój sukces zaczynając dosłownie od zbyt dużego garnituru i dobrej rady ojca.
PROSTY ROMANS BIUROWY
Licząca niecałe dwieście stron książka Whitney G. to romans biurowy wykorzystujący bardzo popularny motyw podpisanej umowy wykraczającej poza zwyczajne, służbowe obowiązki. Udawane narzeczeństwo mające na celu materialne korzyści dla obu stron i relacja wymykająca się spod kontroli. Ale to już było. Nie zaoferowała autorka czytelnikom niczego świeżego i nowego, całość wydaje się bardzo przewidywalna i sztampowa, bez większych zwrotów akcji. Jest namiętność i są za to na pewno zabawne dialogi, docinki słowne, próby zyskania przewagi nad drugą stroną. Wbrew mało oryginalnej treści, kreacja postaci bardzo mi się podobała. Nicholas był arogancki, ale tylko troszkę, w wyniku czego czytelnik nie obserwuje typowego hate-love, bo nienawiści w relacjach dwójki z pierwszego planu nie wyczułam, była za to jakaś taka fascynacja, opór, próby mentalnej, ale zdrowej walki. Jeśli chodzi o wątki drugoplanowe, można wymienić w tym miejscu kontrakt, dla którego Nicholas wymyśla to całe udawane narzeczeństwo.
PODSUMOWANIE
„Narzeczony na miesiąc” to romans dobry na jeden wieczór, lekki, zabawny, poprawiający humor, ale bez większego szału. Nie zachwyca oryginalnością, z bardzo sztampową fabułą i oczywistym przebiegiem akcji. Bardzo spodobała mi się natomiast kreacja bohaterów, gdyby powieść liczyła więcej stron, Nicholas mógłby jeszcze bardziej zyskać w moich oczach. Podobał mi się jego sposób bycia, bez żadnych skrajności, za to z nutą zadziorności. W drugiej połowie autorka robi spore przeskoki czasowe, jakby chciała szybko poucinać niektóre wątki i postawić w książce ostatnią kropkę. Takie miałam wrażenie. Zatem to na pewno nie jest poziom „Turbulencji”, choć nie nazwałabym jej słabą. Dla mnie szkolna czwóra.
Sprawdź także inne nowości na TaniaKsiazka.pl, w księgarni internetowej, która przeznaczyła niniejszą powieść do recenzji. Serdecznie dziękuję.
Czasami ludzie potrzebują przeczytać coś takiego lekkiego. :)
OdpowiedzUsuń