Jedną z autorek, po których książki sięgam obowiązkowo, jest Katy Evans. Autorka przekupiła mnie serią Manwhore, w której zagłębiałam się z zapartym tchem i którą pamiętam po dziś dzień. Od tego czasu, kiedy tylko na rynku zjawia się książka opatrzona jej nazwiskiem, wpisuję ją sobie na swoją listę must have. Tak też było i tym razem. Dzięki uprzejmości księgarni TaniaKsiazka.pl dotarła do mnie powieść „Miłość za milion dolarów” Katy Evans, której byłam naprawdę ogromnie ciekawa. Nie ukrywam, że autorka miewa w swoim dorobku historie, które zrobiły na mnie przeciętne wrażenie, choć zarazem nie zraziły mnie do jej twórczości. Byłam rzeczywiście baczna i zaintrygowana pytaniem, po której stronie – tych doskonałych czy tych raczej średnich, stanie niniejszy romans. Ja już znam odpowiedź, a Was zapraszam na parę słów recenzji.
ZARYS FABUŁY
Elizabeth Banks nie może narzekać na brak pieniędzy. W końcu wychowała się u boku zamożnego ojca, człowieka prowadzącego renomowaną firmę z wysoko zawieszoną poprzeczką. Niestety jest jeden problem. Lizzy nie jest synem, którego tak wyczekiwał jej tata. Tym trudniej jej udowodnić, że zasłużyła na przejęcie rodzinnego biznesu. Kobieta wie, że jest jednak sposób, by dowieść swojej wartości i wiedzy. Musi wprowadzić na rynek linię garniturów, które osiągną sukces. Trzeba jeszcze tylko znaleźć ambasadora, czyli męską twarz promującą niniejsze ubrania. A gdzie znaleźć faceta idealnego? Ideał można sobie przecież stworzyć.
Kiedy Lizzy po raz pierwszy widzi Jamesa Rowana, od razu dostrzega w nim potencjał. Nieokrzesany, gotowy na wyzwania, emanujący testosteronem. Czego chcieć więcej? On pozwoli jej zrobić z siebie mężczyznę marzeń, ona zapłaci mu milion dolarów. Ma łączyć ich wyłącznie kontrakt i czysty biznes. Co jednak, kiedy Elizabeth również ulegnie jego urokowi?
Z DWÓCH RÓŻNYCH ŚWIATÓW, CZYLI SŁOWO O BOHATERACH
Autorka postawiła na postaci z charakterkiem wyjęte z dwóch zupełnie innych światów. Dzięki temu wypracowała sobie pole do popisu jeśli chodzi o zderzenie osobowości, choć nie powiedziałabym, że książka jakoś szczególnie pozwoliła mi wyczuć chemię, jaka rodzi się pomiędzy postaciami. Elizabeth to córka zamożnego ojca, niedoceniana, robiąca wszystko, by zyskać szacunek w jego oczach. Jej tata tak bardzo chciał mieć syna. Od losu otrzymał jednak tylko ją, i chyba nie jest w stanie docenić tego tak, jak powinien. Zaradna, gotowa na ciężką pracę, kobieta z pomysłem i pasją. Co można powiedzieć o Jamesie? Dla mnie to on był tutaj górą. Człowiek gotowy na prawdziwe wyzwania, ryzykant, a zarazem przystojny i emanujący testosteronem samiec alfa. Nie owija w bawełnę, tylko kusi. Od samego początku. A trafił się mu smaczny kąsek i to nie z jego świata. Będzie chciał to wykorzystać. Po co mu jednak pieniądze? Czy za jego historią skrywa się jakieś drugie dno? Tego Wam nie zdradzę.
NAMIĘTNOŚĆ WISI W POWIETRZU, CZYLI JAK PISANA JEST FABUŁA
Fabuła dość szybko pozwala czytelnikowi wyczuć w jakim kierunku będzie podążać miłosny klimat tej książki. Z resztą nie bez przyczyny w rankingu hot level powieść zyskała trzy z pięciu płomyczków. Dialogi już od początku są tutaj przesiąknięte seksem. Namiętność wisi w powietrzu, a kwestia uczuciowa schodzi trochę na dalszy plan, ustępując miejsca fizyczności. Nie jest źle, choć ostatnio łapię się na tym, że bardziej po drodze mi z bardziej powściągliwą akcją. Może dlatego w tej całej relacji zabrakło jakieś głębi. „Miłość za milion dolarów” to także historia o tym, że bogactwo nie zawsze daje szczęście, że tych najważniejszych wartości, które stanowią priorytet w naszym życiu, nie da się kupić za pieniądze. Powieść o istocie akceptacji człowieka, o świecie biznesu i ważnym pierwszym wrażeniu działającym na wyobraźnię kobiet.
PODSUMOWANIE
Podsumowując, „Miłość za milion dolarów” to schematyczny i przewidywalny romans. Lekki, bez większych zwrotów akcji, z dobrą kreacją bohaterów, chociaż nieco ubolewającą sferą mentalną tytułowej miłości, która zostaje przysłonięta przez akcentowaną już na wstępie fizyczność. Historia dla romantyczek, które nie wymagają od romansu niczego ponad stan. Katy Evans ma lekkie pióro, więc na szczęście przy książce się nie męczyłam. Dla mnie jest po prostu dobra, wyraźnie nienajlepsza spośród powieści autorek. Takie zwyczajne pięć na dziesięć.
Sprawdź także inne nowości na TaniaKsiazka.pl, w księgarni internetowej, która przeznaczyła niniejszy egzemplarz do recenzji. Serdecznie dziękuję.
Ja podziękuję - nie moje klimaty....
OdpowiedzUsuń