Nie zawsze ufam nagłówkom, które głoszą dużą ilość wyświetleń na Wattpadzie. Podczas gdy jedne książki, które wiążą swoje początki z niniejszą stroną internetową okazują się hitem, inne niosą ze sobą bardzo słabą jakość tekstu. Dlatego też i tym razem 33 miliony czytelników dumnie zdobiące okładkę jakoś nieszczególnie wpłynęły na mój wybór tego tytułu. Podobała mi się jednak okładka, tajemnicza i dyskretna. Przyciągnęło mnie obcobrzmiące nazwisko autorki pochodzącej z Trynidadu i Tobago. Byłam bardzo ciekawa co skrywa powieść „Fatalne związki” zwłaszcza, że streszczenie zapowiadało całkiem niebanalną historię, z mrocznym tłem. Jaka okazała się naprawdę? O tym w dzisiejszej recenzji.
ZARYS FABUŁY
Przeszłość nie rozpieszczała Juliet Greene, która przedwcześnie straciła rodziców. Wychowywana przez ludzi będących dla niej jak dziadkowie, u boku sióstr, teraz zdaje się wreszcie wychodzić na prostą. W końcu została przyjęta na staż w prestiżowym hotelu, który zawsze podziwiała. Niestety wchodząc w posiadanie niewygodnych dla kogoś dokumentów dziewczyna ściąga na siebie niebezpieczeństwo, a przypadkowe spotkanie o mało nie kończy się dla niej śmiercią. W jej życie wkracza Adrian Vandermir, groźny i bezlitosny miliarder, od którego powinna trzymać się z daleka. Paradoksalnie, im bardziej od niego ucieka tym mocniej przekonuje się, że współpraca z nim może zapewnić jej rodzinie bezpieczeństwo. Co, kiedy po drodze pojawią się szokujące tajemnice? Co, kiedy tą dwójkę połączy nieplanowana namiętność? Czy Vandermir ma czułe punkty, które Juliet uda się odnaleźć?
CÓŻ TO ZA PARA…
Autorka stawia w tej książce przed czytelnikiem prawdziwe wyzwanie, jeśli chodzi o akceptację i zrozumienie głównych bohaterów. Nie jest łatwo, zapewniam. Juliet jako dziecko nagle utraciła rodziców, wychowywana przez państwo Dawnly, ma dwie siostry, spośród których ta starsza traktuje ją z wyższością i nazywa pasożytem. Juliet chce więc udowodnić jej, że nie ma ona racji i zdobywa wymarzony straż. Czy jest jednak tak ambitna, jakby się mogło wydawać? To kwestia sporna. Wybuchająca płaczem, co rusz, wrażliwa i poddana, z drugiej strony pyskata i sięgająca po odzywki rodem z podstawówki, próbując coś osiągnąć. Autorka zdecydowała się na dziwny zlepek cech. Bardziej spójny wydawał mi się tajemniczy, bezlitosny, mroczny Adrian, który nie traktował Juliet dobrze. A przynajmniej przez dłuższy czas. Zimny drań, uciekający się do upokarzających odzywek. Niby osobowość typowa do historii z sensacyjnym tłem, a jednak w relacji tej dwójki coś nie do końca mi grało. On mówił do niej po nazwisku, ona twierdziła, że jest ponurakiem. Ufff…
MIŁOŚĆ?
Historia uczucia, którego nie nazwałabym miłością romantyczną. Na pewno była tutaj namiętność, pożądanie, choć to wszystko zdawało się ustępować miejsca innym kwestiom. Nie szczędziła autorka tajemnic i sensacji. Pojawiła się mnogość postaci z drugiego planu, w których trochę ciężko było mi się połapać. Książka nie jest cienka, liczy czterysta pięćdziesiąt stron i na szczęście pojawia się znaczna przewaga dialogu nad opisem. Na nieszczęście, co może brzmieć dziwnie, akcja jest zbyt wartka. Niektóre ze scen wydały się mało realne, ale co najgorsze, gubiłam się w fabule. To wszystko nie do końca się kleiło, może ze względu na styl autorki, który wydawał mi się toporny. Momentami szło gładko, chwilami jednak naprawdę nie wiedziałam o czym już czytam.
PODSUMOWANIE
Tajemnicza okładka zdecydowanie odzwierciedliła tajemniczą treść. Treść, która jednak nie była tak idealna, jakbym sobie tego życzyła. „Fatalne związki” to mieszanka dobrych pomysłów i tytułowego, fatalnego wykonania, które w połączeniu zafiniszowało przeciętną historią. Jeśli nastawiacie się na wiarygodną więź z emocjami i chemią, która przyprawiałaby o drżenie serca, rozczarujecie się. Jeśli jednak szukacie przygody ze zwrotami akcji i tajemnicami, zaś jesteście w stanie przymknąć oko na resztę, może jest szansa na Wasza sympatię. Dla mnie był przesyt pomysłów, zaś zabrakło wiarygodności i ogłady. Daję cztery na dziesięć.
Za książkę bardzo serdecznie dziękuję wydawnictwu Editio Red.
Być może się skuszę :)
OdpowiedzUsuń