piątek, 31 sierpnia 2018

"Dance, sing, love. W rytmie serc" - Layla Wheldon.
Przegrane marzenia i walka o szczęście.


„ – Liv, czy wyjdziesz za mnie?
- Nie, Jim. Nie mogę.”

Spektakularne zakończenia niosą ze sobą petardę wrażeń. W pierwszym tomie serii „Dance, sing, love” była cała bomba. I to dosłownie. Layla Wheldon, ukrywająca się po pseudonimem młoda, polska pisarka, stworzyła oryginalną parę, której rzuciła pod nogi nieschematyczny, choć aktualny w dzisiejszych czasach dramat. Czytelnikom nie pozostało więc nic innego, aniżeli czekać na kontynuację. A ta pojawiła się na rynku wydawniczym prawie po roku czasu. Czy warto było tyle czekać? Zapraszam na recenzję „Dance, sing, love. W rytmie serc”.

ZARYS FABUŁY
Blizny pokrywające ciało i widoczne oznaki przebytego horroru nie są jeszcze najgorsze. Największe zniszczenia, po tragicznych wydarzeniach rozegranych na lotnisku, nosi Livia Innocenti w psychice. Bo traumy, choć sprytnie ukryte, nie pozwalają jej normalnie żyć. Nie tak łatwo zaś porzucić marzenia i pasje, ale kiedy w grę wchodzi zdrowie, trzeba skupić się na tym, co najważniejsze. I w tym momencie pojawia się James, który pomaga stanąć dziewczynie na nogi. Los jednak nie zamierza zaprzestać na jednej „niespodziance”. Wkrótce wystawi cierpliwość tych dwoje na kolejną próbę.

POZYTYWNA ZMIANA
Pierwszoosobowa narracja z przewagą perspektywy Livii to zdecydowany plus jeśli chodzi o tę książkę i wszystkie powieści tego gatunku. Nie ma nic lepszego niż możliwość bezpośredniego kontaktu z bohaterem, odkrycie jego myśli, uczuć, zamiarów. A w tym przypadku odkrywać jest co. Główna, żeńska postać to dziewczyna okaleczona przez niespodziewane, tragiczne wydarzenia. Cudem uszła z życiem, więc wbrew pozorom wcale nie tak łatwo się jej pozbierać. Rozumiem jej emocjonalne zawahania. W końcu wiele przeszła. Na pewnym etapie jednak niektóre z zachowań Livii wydawały mi się wręcz irracjonalne. Jedno jest pewne, bohaterka potrafi urozmaicić fabułę. James z kolei przechodzi metamorfozę. Po skupionym wokół siebie zarozumialcu pozostał zaledwie nikły ślad. Opiekuńczy, cierpliwy, choć nadal potrafiący dać popis zazdrości… to już nie ta sama postać, którą mieliśmy okazję spotkać ostatnim razem. Czy to źle? Niekoniecznie. Mnie ta pozytywna zmiana, związana z nagłą i niespodziewaną sytuacją, oszczędziła wiele nerwów.

DOJRZALSZA MIŁOŚĆ
Wątek uczuciowy nie dostarcza już tylu skrajnych wrażeń, jak to było poprzednim razem. Miłość bohaterów dojrzewa, opiera się na wsparciu i zrozumieniu. Nie oznacza to, że akcja zasypia, a fabularnie autorka poniosła sromotną klęskę. Wręcz przeciwnie. Pojawiają się czynniki zewnętrzne mieszające w związku bohaterów, są rzucane pod nogi kolejne kłody, powracająca przeszłość, uzależnienie, jest także taniec i muzyka. Można współczuć, przeżywać radości i bóle, ale dzięki postaciom drugoplanowym nie zabrakło też szczypty humoru. Mam wrażenie, że na deficyt intrygujących pomysłów narzekać nie można. Jestem tylko bardzo ciekawa, czy podobnie będzie i w trzecim tomie… Bo ponoć premiera takowego zbliża się wielkimi krokami.


W PORÓWNANIU Z PIERWSZĄ CZĘŚCIĄ
Autorka dopracowała styl, a jej warsztat wzbogacony doświadczeniem  pierwszego, wydanego tomu przerzucił się na jakość kontynuacji. Skłaniam się ku stwierdzeniu, że druga część okazała się nawet ciekawsza niż pierwsza, ale poprzednią czytałam rok tomu więc ciężko mi zarzucić maksymalnie rzetelnym porównaniem. Bezpieczniej więc powiem, że Layla Wheldon utrzymała poziom poprzedniczki, więc te osoby, które wciąż wahają się nad poznaniem dalszych losów Jamesa i Livii, powinny spróbować.

wydawnictwo: Editio Red
kategoria: historia o miłości
ilość stron: 429
data wydania: lipiec 2018

Dance, sing, love: Miłosny układ // W rytmie serc // Choreografia uczuć


Za książkę bardzo serdecznie dziękuję wydawnictwu Editio Red.

2 komentarze:

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...