Tytuły książek mają być czymś w rodzaju małej zapowiedzi.
To swego rodzaju sekrety, które uchylają rąbek skrywanej tajemnicy w bardzo niewielkim
stopniu i są śladową podpowiedzią, którą czytelnik sam powinien odkryć. Czasami
jednak tytuły bywają mylące. Tak też było w moim przypadku, kiedy sięgałam po
książkę „Bękart ze Stambułu”. Bo z czym może kojarzyć się takowy tytuł? Mi na
myśl przywodził małego, zagubionego chłopca, którego okrutny los całkowicie
pozbawił dzieciństwa. Myliłam się i to jeszcze jak. Bękartem okazała się
dziewczyna i to jeszcze taka z całkiem sporą rodziną.
Pewnego dnia, w gabinecie ginekologicznym zjawia się
młoda kobieta – Zeliha. Ekscentryczna mieszkanka Stambułu jest zdecydowana na przerwanie
ciąży. Jednakże podczas przygotowań do zabiegu dochodzi do czegoś dziwnego.
Kobieta ma wizję, przez co zachowuje się w sposób uniemożliwiający
przeprowadzenie aborcji. W rezultacie opuszcza gabinet niosąc w łonie maleńkie
dziecko.
Dziewiętnaście lat później Asya – owoc nieudanego zabiegu
– wychowuje się w pełnej kobiet tureckiej rodzinie. Każda otaczająca ją opieką
ciotka jest wyjątkowa i przekazuje jej nieco inne wartości. Najbardziej
obojętna na losy dziewczyny wydaje się jej własna matka, którą jednak Asya
tytułuje mianem „ciocia”. We wspomnianej, żeńskiej rodzinie brakuje mężczyzn. A
to za sprawą nietypowego fatum, które przedwcześnie pozbawia życia płeć męską.
Jedynym ocalałym mężczyzną jest Mustafa – wysłany za granicę po to, aby uniknąć
powielenia klątwy ciążącej na jego przodkach.
Na całkiem innym kontynencie, w Stanach Zjednoczonych,
mieszka dziewczyna o imieniu Armanusz. Wychowywana przez nadopiekuńczą matkę
Rose oraz ojczyma – dopuszcza się kłamstwa, które namiesza nie tylko w jej
codzienności, ale także w życiu jej rodziny. Co wspólnego będą miały obie
wspomniane bohaterki? Czy ich całkowicie odmienne losy w pewnym momencie
skrzyżują się?
„Bękart ze Stambułu” to dosyć barwna i nietypowa powieść.
Przedstawiająca losy dwóch rodzin, niejednokrotnie odnosi się do historii,
która żyje w ludziach i pomimo ubiegu czasu, ma wpływ na ich tok myślenia.
Bohaterowie – Turcy oraz Ormianie, chowają do siebie urazę ze względu na
przeszłość, z którą współcześni ludzie nie mają wiele wspólnego i przecież są
niczemu winni. A jednak, chociaż to niedorzeczne, zastanawiając się nad tym
widzimy, że często zachowujemy się dokładnie tak samo. Książka ta, co uważam za ogromną zaletę,
pokazuje turecki kraj z innej strony. Często uważany za konserwatywny, pełen
fanatycznej religii i zniewolonych kobiet – potrafi być także wolny i niezależny.
Dzieło pani Elif Safak ma swój klimat i urok, który niejednej osobie naprawdę
przypadnie do gustu. Czytelnik pochłaniający kolejne słowa czuje całym swoim ciałem
odmienny, kolorowy świat Turcji, zaś opisywane potrawy niemalże muskają nasze
kubki smakowe. A dostarczyć tak intensywnych wrażeń samym słowem naprawdę nie
jest łatwo.
Jednakże, szczerze powiedziawszy, ja dostrzegam w tej
książce także sporą ilość minusów. Po pierwsze, liczyłam na większą liczbę
ciekawych momentów, tymczasem dla mnie akcja zbytnio się wlecze, o ile w ogóle
można mówić tutaj o akcji. Jest kilka ciekawych wydarzeń, aczkolwiek „chowają
się” one w tłoku prawie pięciuset stron. Czasami więc zasypiałam, budzona na
chwilę co jakiś czas. Z pewnością możemy znaleźć w tejże powieści liczne piękne
cytaty i życiowe prawdy, aczkolwiek jak dla mnie zbyt dużo tutaj opisów. Bywało
więc i tak, że miałam ochotę je pominąć.
Chociaż „Bękart ze Stambułu” zyskuje generalnie dosyć
wysokie noty, ja nie mogę przyznać tej książce maksymalnej ilości punktów. Nie
żałuję jej przeczytania i tym, którzy nie mają nic innego w planach – polecam.
Według mnie jednak, jest to przeciętna powieść, która nie zniechęca, ale też
nie oszałamia.
Moja ocena – 2,5 / 5
Mimo ładnej okładki, będę tej powieści unikać.
OdpowiedzUsuń