Drugi tom seksownej serii “Masters of Love”
Co ma zrobić
kobieta, gdy mężczyzna z nieskończoną liczbą wad, wydaje jej się idealny?
Ambitna redaktorka Asha Tate jest beznadziejną
romantyczką. Wierzy w wielką, nieskończoną miłość. Jasne, seks jest w porządku,
ale Asha nigdy nie była kimś,dla kogo liczy się tylko sfera fizyczna.
Aż do teraz.
Gdy Asha widzi na
Instagramie gorący profil kogoś, kto określa siebie mianem Profesor Feelgood, po
raz pierwszy czuje coś, co można określić tylko jednym słowem – żądza. Nie
wzdycha jednak wyłącznie do zdjęć profesorka i jego niesamowitego ciała, bo
jakby tego było mało, ten facet pisze wiersze o utraconej miłości, a one cóż… przemawiają
do jej duszy.
Wydawnictwo, w
którym kobieta pracuje, ma kłopoty i desperacko potrzebuje bestsellera, a Asha
wie, że miliony lojalnych obserwatorów profilu, które potencjalnie kupiłyby książkę
profesora, mogłyby uratować jej szefa.
Jednak tuż po
podpisaniu umowy do Ashy dociera, jak wielki popełniła błąd. W prawdziwym życiu
mężczyzna jest zupełnie inny niż osoba, którą wykreował na profilu.Okazuje się,
że jest arogancki i irytujący, a jego niesamowita zdolność doprowadzania jej do
szału zmienia wymarzony projekt w koszmar.
Asha powtarza
sobie, że nie chce mieć nic wspólnego z profesorem. Wmawia sobie, że wcale go
nie chce i nie potrzebuje. Przekonuje samą
siebie, że nic do niego nie czuje.
Ale powtarzanie w
kółko kłamstw nie sprawi, że staną się prawdą.
Rozdział
pierwszy
Czuć
się dobrze w swoich majtkach
TO DOPIERO PRZERAŻAJĄCE.
Jest poniedziałek,
siódma trzydzieści, a ja jestem tak podniecona, jak jeszcze nigdy w całym prawie
dwudziestoczteroletnim życiu. Ale czy przebywam z facetem swoich marzeń? Czy
jestem uwodzona podczas wystawnej kolacji? Czy znajduję się w egzotycznym
miejscu z piaskiem, morzem i półnagimi kelnerami serwującymi drinki z
parasolkami w zasięgu ręki?
Nie.
Siedzę przy biurku w
Whiplash Publishing, jest pusto i tylko dystrybutor wody buczy w oddali,
podczas gdy bombardują mnie bardzo niegrzeczne myśli o mężczyźnie, którego nie
znam.
Niedobrze.
Słyszę kroki w
korytarzu. Jedynym innym rannym ptaszkiem, jaki się tu dziś pojawił, jest nasz
szkocki kierownik ds. finansów. Łączy go antagonistyczny związek z naszą starożytną
kserokopiarką, z czym w ogóle się nie kryje.
– Tyyyy nikczemna
maszyno – ryczy, a mocny szkocki akcent staje się wyraźniejszy, gdy do moich
uszu dociera więcej odgłosów uderzeń. – Okropna, odrażająca jędzo. – Pomiędzy
jego wybuchami słychać dźwięk rozdzieranego papieru. – Po prostu to, kurwa,
zszyj, ty cholerna francowata mendo.
Rozlega się pisk
maszyny, a po nim wrzaski sfrustrowanego Fergusa. Zaproponowałabym mu pomoc,
ale nie jestem w stanie wyrwać się z seksualnego zamroczenia wywołanego
przeczytanymi słowami. Poza tym Fergus zawsze jest strasznie zrzędliwy, gdy
narzeka na zyski na koniec kwartału czy prognozy strat, więc wolę nie wchodzić mu
w drogę.
Oddaje się dalej
zastraszaniu kserokopiarki, a ja krzyżuję nogi pod biurkiem i rozglądam się, by
mieć pewność, że w głównym pomieszczeniu biura przebywam sama. Czy gdyby ktoś
mnie teraz zobaczył, zorientowałby się, jaka jestem napalona? Czy wiedziałby,
że napływ krwi do zarumienionej twarzy jest niczym w porównaniu z jej ilością biegnącą w niższe
partie mojego ciała?
Wypuszczam powietrze,
po czym wstaję i zmierzam do łazienki –lada chwila pojawi się reszta ekipy, a
ja naprawdę muszę się do tego czasu ogarnąć.
W toalecie dla pań myję
dłonie zimną wodą i klepię się po policzkach. Gdy patrzę na swoje odbicie,
kręcę głową: żadna ilość zimnej
wody nie pomoże mi w pozbyciu się tych niedorzecznie jaskrawych rumieńców.
– Co ty wyrabiasz,
Asha? Masz ochotę polizać faceta, którego nawet nie znasz. Gorzej, faceta,
którego twarzy nawet nie widziałaś. Zwariowałaś–mruczę do siebie.
To do mnie niepodobne.
Jestem romantyczką:
lubię kwiaty, kolacje oraz długie pocałunki w świetle księżyca. Nie należę do
zwolenniczek przypadkowych randek i bezmyślnego seksu. Nigdy nie rozumiałam,
jak moja starsza siostra może czerpać tyle satysfakcji z przygód na jedną noc.
Próbowałam już tego, jednak czuję się w ich trakcie niezręcznie i niepewnie.
Wolę znać człowieka, którego wpuszczam do swojego ciała. Nie istnieje dla mnie
nic seksowniejszego od mężczyzny pragnącego związku.
Pewnie głównie dlatego tak
okropnie nakręciłam się na zupełnie nieznajomego faceta. Mój tajemniczy obiekt
westchnień stracił miłość życia i bez cienia wstydu opowiada o tym światu.
Czytając jego słowa, zarażam się jego namiętnością i, najwyraźniej, głupio się
napalam.
Biorę głęboki oddech, a
następnie wracam do biurka, przy którym łapię za myszkę z zamiarem rozprawienia
się z licznymi poniedziałkowymi zadaniami, ale kończy się na tym, że po raz
ostatni przeglądam Instagrama faceta nazywającego się Profesorem Feelgoodem.
Jasna cholera, wybrał sobie dobrą ksywkę. Choć powinien dodać „rozgrzeje cię do
czerwoności”, żeby się zgadzało. Tuż pod nickiem w jego profilu znajduje się
zdjęcie Harrisona Forda w roli Hana Solo, a niżej opis: „Dochodzący do siebie
dupek, żyjący z dnia na dzień brutalnymi introspekcjami. Jestem zbiorem złych
wyborów, kryjącym się pod postacią względnie sprawnie funkcjonującego faceta”.
Cóż, najwyraźniej całe mnóstwo osób utożsamia się z jego złymi wyborami, bo ma
ponad trzy miliony obserwatorów.
Natknęłam się na jego
posty kilka tygodni temu, gdy jedna z obserwowanych przeze mnie osób udostępniła
jego wiersz i wpadłam w ten świat jak w króliczą norę. Ma na profilu ziarniste,
artystyczne zdjęcia wykonywane pod takim kątem, że nie da się dostrzec twarzy.
Niektóre zostały zrobione za granicą, na tle znanych krajobrazów, podczas gdy
inne to zbliżenia na jego jędrne, muskularne ciało. Od samego patrzenia mam
wrażenie, że je pieszczę.
Ale bardziej niż
prowokacyjne fotografie trafiają do mnie jego słowa: czasem słodkie, niekiedy
smutne, jednak zawsze seksowne, dotyczące miłości i straty. Wydają się
przemawiać wprost do mojej duszy.
Chcę
być w tobie, otoczony twoim ciepłem
Z
drżącymi mięśniami i zasnutym mgłą umysłem, gdy pcham i pcham, i pcham.
Chcę
być w tobie, otoczony twymi kończynami
Czuć
gorącą skórę i słyszeć jęki wzywające imię Boga.
Chcę
być w tobie, doprowadzać twe ciało do wrzenia,
Naprawdę,
chcę być w tobie
Bo
ty byłaś we mnie, odkąd się poznaliśmy
A
teraz
Kolej
na mnie.
Ten czytałam z dziesięć
razy, a to ledwie wierzchołek góry lodowej, jeśli chodzi o jego talent. Im
więcej czytam, tym bardziej pogłębia się moja obsesja.
Przewijam na początek jego osi czasu, starając się
zrozumieć, dlaczego tak mocno mnie pobudza. Owszem, zdjęcia, szczególnie te, na
których jego niesamowite ciało jest półnagie, wywołują reakcję fizyczną. Chodzi
jednak o coś więcej. Mam wrażenie, że wszystkie posty to bardzo osobiste
wyznania. Fakt, że dzieli się problemami, błędami i żalami z całym światem, po
części wpływa pewnie na jego popularność, a odwaga i szczerość, którymi niemal
ociekają jego słowa, są jak zastrzyk czystej namiętności prosto w moje serce.
Mają zgubny wpływ na moje tętno.
Podskakuję, gdy
wyjątkowo głośny trzask odbija się echem w korytarzu. Unoszę wzrok; z
pomieszczenia, w którym stoi kserokopiarka, wychodzi Fergusz połamanym
pojemnikiem na papier zatkniętym beztrosko pod ramię.
Mija mnie, kiwając
głową.
– Dzień dobry,
Asha. – Z jego akcentem brzmi to, jakby mówił: „Dzieeeń doobry”.
– Cześć, Fergus.
Wszystko gra?
– Pewnie. Jest
świetnie. Idę się przejść.
Jestem całkiem
przekonana, że nie ma na myśli wycieczki do łazienki, bo kieruje się na drugi
koniec biura i popycha drzwi prowadzące na dach. Przez chwilę zastanawiam się, czy nie będzie chciał zrzucić
stamtąd pojemnika do rzeki.
Już mam za nim podążyć,
by upewnić się, że nie zrobi nic głupiego, ale na wyświetlaczu telefonu pojawia
się zdjęcie mojej uśmiechniętej siostry pokazującej środkowy palec.
Urocza jest.
– Cześć, Eden –
odbieram.
– Hej tam. Jesteś
już w pracy? Max planował zrobić ci śniadanie, ale wyszłaś, zanim wstaliśmy.
– Nieprawda.
Sądząc po odgłosach dochodzących z twojego pokoju, Max obudził się przynajmniej
dwadzieścia minut przed moim wyjściem– przypominam.
Eden chichocze, a ja
się uśmiecham, ponieważ zasłużyła na szczęście. Wreszcie wyrwała się z cyklu
jednonocnych przygód z przeciętniakami i znalazła prawdziwego mężczyznę, a
teraz po raz pierwszy w życiu jest w autentycznym związku. Żałuję tylko, że
muszę słuchać wszystkich odgłosów jej seksualnych zabaw, które się z tym wiążą.
– Przepraszam w
imieniu mojego mężczyzny za to, że nie potrafił być cicho – rzuca, tryskając
zadowoleniem. – Ale jego jęki za bardzo mi się podobają.
– Jasne,
zorientowałam się po twoich jękach.
Poważnie, jestem przekonana, że obudziliście starą panią Eidleman z czwartego
piętra, a obie wiemy, że nie zakłada aparatu słuchowego przed dziewiątą.
Eden po raz kolejny
parska śmiechem. Mówiąc szczerze, choć słuchanie odgłosów niesamowitego seksu
jest irytujące, gdy samemu się go nie uprawia, jestem wniebowzięta, że wreszcie
ma chłopaka na poważnie. Jeszcze kilka tygodni temu martwiłam się, że zostanie
pochowana z jedną ręką wystającą z ziemi, by przez wieczność mogła pokazywać
miłości i przywiązaniu środkowy palec. Zakochała się jednak w Maksie Riley, co
wszystko zmieniło; wpadła tak bardzo, że teraz niemal widzę serduszka rodem z
kreskówek otaczające ją za każdym razem, kiedy z nim przebywa.
– Nadal nie mogę
uwierzyć, że usidliłaś Pana Romantycznego – stwierdzam, opierając się na
krześle i odwracając twarzą do biura. – Moim zdaniem zawdzięczasz to mnie.
– Tak, tak. Nie
zaczynaj.
– Cóż, nie możesz
zaprzeczyć, że gdyby nie ja, nie wiedziałabyś nawet o istnieniu Maksa, prawda?
Nie wspominając o tym, że załatwiłam ci waszą pierwszą randkę. Oboje jesteście
moimi dłużnikami, ale nie martw się, nie będę wypominać ci tego przez
wieczność. Jedynie przed dekadę czy dwie.
Jęczy. Wiem, że stara
się ukryć, jak bardzo upojona jest tą miłością, ale to raczej oczywiste. I
mówiąc szczerze, nie winię jej. Max jest niezwykły: do niedawna był pilnie
strzeżoną tajemnicą nowojorskich elit. Był mężczyzną do towarzystwa
zapewniającym kobietom coś o wiele lepszego niż seks: oszałamiające randki
pozytywnie wpływające na ich poczucie własnej wartości. Przez kilka lat udawało
mu się utrzymywać tożsamość w tajemnicy, ale odkąd artykuł, który napisała o
nim Eden, stał się hitem, został celebrytą pełną gębą. Nadal wydaje mi się
dziwne, że facet, którego widzę we wszystkich talk-show, to ten sam człowiek,
który wczoraj przepychał nam zlew w kuchni.
Gdy ta myśl przemija,
przenoszę wzrok na okno. Dostrzegam coś, co podejrzanie przypomina szybujący w
stronę ziemi pojemnik na papier naszej kserokopiarki.
Och,
Fergus. Coś ty narobił?
Wpisuję do kalendarza,
by pilnie zadzwonić do gościa od napraw z Xeroksa. Kilka sekund później pojawia
się Fergus z szerokim uśmiechem na twarzy. Cóż, w pewne dni cieszymy się z
małych rzeczy.
– Jeśli skończyłaś
już z dzienną dawką „a nie mówiłam” – odzywa się Eden, przez co skupiam się
ponownie na naszej rozmowie – możemy przejść do ważniejszych spraw? Mam
wrażenie, że od dawna nie rozmawiałyśmy na poważnie. Wszystko u ciebie w porządku?
Jak sytuacja z Francuzem?
– Ach, cudownie,
Eden. Jest wspaniały. Naprawdę myślę, że może być tym jedynym–wzdycham radośnie.
– Ooj – jęczy,
zupełnie jakby patrzyła na deskorolkarza spadającego z poręczy prosto na
krocze. – Jest aż tak źle?
Odchylam się na
krześle, krzyżując nogi.
– O co ci chodzi?
Właśnie powiedziałam, że jest świetnie. Spełnia więcej wymagań niż jakikolwiek
inny mężczyzna, z którym się umawiałam.
– Zdajesz sobie
sprawę, że ta lista jest oderwana od rzeczywistości, prawda? – pyta.
– To żadna lista.
– Ignoruję jej parsknięcie. – To wytyczne.
Ogólna charakterystyka, która pomoże mi w poszukiwaniach prawdziwej miłości.
– Nie,
siostrzyczko, to lista konkretnych
cech i korzystasz z niej, by ocenić każdego faceta, z którym się spotykasz. A
jeśli coś ci się nie zgadza, rzucasz ich.
– Nieprawda– zaprzeczam.
– Czyżby? No to
podsumujmy. – Chrząka i zaczyna wyliczać. – Twój wymarzony facet musi być po
college’u, mieć pracę i odnosić w niej przynajmniej względne sukcesy, kochać
dzieci, lubić sztuki Aarona Sorkina…
– To niewiele–przerywam.
– …być
romantyczny, mieć wspaniały gust, wymawiać wszystkie ą i ę…
– Wybacz, że lubię
odpowiednią dykcję– wtrącam.
– Musi mówić
„wziąć”, a nie „wziąść”…
– To podstawy! – Wyrzucam
ręce w powietrze.
– A za każdym
razem, gdy spotykałaś się z kimś dłużej, nadchodził dziwny okres wyparcia, bo
jesteś zbyt dumna, by przyznać, że zaraz storpedujesz kolejnego przyzwoitego faceta. To już ten moment, jeśli chodzi o
Phillipe’a, prawda?
Przez kilka chwil śmieję
się fałszywie, a potem piszczę niczym syrena przeciwlotnicza:
– Och, Eden, ty
wariatko. Jesteś w wielkim błędzie.
Niech ją diabli, zna
mnie za dobrze i oczywiście ma rację.
Ostatnio poznałam kogoś
w Paryżu i przeżyłam burzliwy romans, o jakim zawsze marzyłam. Lecz choć
uwielbiam Phillipe’a i świetnie się razem bawiliśmy, problem, który mam z
chłopakami, znów daje o sobie znać, a ja nie wiem, jak to naprawić. Prędzej
jednak świnie zaczną latać, niż przyznam to przemądrzałej siostrze.
– Porozmawiajmy o
czymś innym – proponuję, zmierzając do pokoju socjalnego po świeżą kawę. –
Czymkolwiek. – W tle słyszę hałas świadczący o tym, że Eden też robi sobie
kawę. Wielkie umysły i tak dalej.
– Ale serio –
rzuca. – Musisz przerwać to błędne koło, Ash, to się robi śmieszne. Przypomnij
mi, czemu zerwałaś z ostatnim chłopakiem? Tym Garym.
– Wiesz dlaczego.
– Wkładam filtr do maszyny, po czym sypię kawę.
– Twierdziłaś, że
był zbyt dużą przylepą.
– Dokładnie –
potwierdzam, nalewając wodę. – Już mniejsza z tym, że choć mieszkał w Jersey, a
ja na Brooklynie, twierdził, że nasz związek jest związkiem na odległość, ale
wydzwanianie po dziesięć razy dziennie tylko po to „by usłyszeć mój głos”?
Dziękuję bardzo, ale nie.
– Mhm. A ten koleś
przed nim… John? On nie był wystarczająco przylepny, tak?
– Tak. No i co? – Maszyna
kaszle i krztusi się, a do pojemnika kapie parująca kawa.
– Jeszcze dalej na
twojej liście odrzuconych mężczyzn znajdują się: Pablo– zbyt niski; Damien–za
wysoki; Bartholomew–zbyt blond.
– Wiesz, że nie
lubię blondynów–przypominam.
– Był też biedny,
idealny Peter, którego rzuciłaś, bo się golił.
Łapię czysty kubek i
sypię do niego cztery łyżeczki cukru.
– Hej, nie
powinnaś była gapić się ciągle na jego idealne brwi. Były stanowczo zbyt
doskonałe i nie zostawił nawet jednego włoska poniżej pasa. No serio, nie mam
nic przeciwko temu, żeby faceci się tam ogarniali, ale on był całkowicie
gładziutki. Usiłowałam to przełknąć, ale czułam się, jakbym umawiała się z
Kenem.
Niemal widzę, jak Eden
przewraca oczami.
– Pomyślałaś
kiedyś, że może powodem, dla którego nie jesteś w stanie zaangażować się w
długotrwały związek, jest fakt, że wcale go nie chcesz?– teoretyzuje.
Tym razem to ja
przewracam oczami.
– Oczywiście,
droga siostro. Z pewnością dlatego spędzam czas z tymi wszystkimi mężczyznami: by
nigdy nie stworzyć wspaniałego związku i umrzeć w samotności.
Nie wspominam o
prawdziwym powodzie, dla którego rzuciłam tych wszystkich kolesi. To zbyt
zawstydzający temat do rozmowy, nawet z Eden.
– W takim razie
dlaczego wynajdujesz kiepskie wymówki, żeby zerwać z każdym facetem, z którym
się umawiasz? Nie sądzisz, że jesteś zbyt wybredna? – drąży.
– Nie jestem
wybredna. Po prostu wiem, czego oczekuję i nie mam zamiaru obniżać standardów
dla kogoś nie do końca właściwego.
Eden parska w ramach
protestu, a potem – o dziwo – milknie.
– Co? – pytam,
nalewając sobie trochę śmietanki, po czym mieszam kawę. – Jaką przemądrzałą
uwagą chciałabyś mnie teraz uraczyć?
Chrząka.
– Miałam zamiar powiedzieć,
że nie istnieje facet, który sprostałby twoim wygórowanym wymaganiom, ale potem
zdałam sobie sprawę, że jest i ja się z nim umawiam.
Wydaję triumfalny
odgłos.
– Dokładnie. Masz
doskonałego faceta, a jednak zachęcasz mnie, żebym przestała szukać własnego?
Wstydź się, Eden Marigold.
Wrzucam mieszadełko do
kosza, a następnie zmierzam z kawą z powrotem do biurka.
– Okej, masz rację
– przyznaje Eden. – Tak czy owak, chciałam po prostu sprawdzić, co u ciebie.
Wiem, że ostatnio spędzam mnóstwo czasu z Maksem i… cóż, tęsknię za tobą.
Jesteś pewna, że nie chcesz o niczym porozmawiać? Żadnych absztyfikantów na
horyzoncie? Nie zadurzyłaś się ostatnio w jakimś celebrycie?
Opadam na krzesło,
jeszcze raz odpalam Instagrama Profesora Feelgooda i wachluję się notesem.
– Nie. Nie ma
nikogo takiego. Wszystko gra. Po prostu… mam dużo pracy. – I tylko krok dzieli mnie od rozwiązania światowych problemów z energią,
jeśli rozgryzę, w jaki sposób zmieścić w majtkach generator termiczny.
Eden milczy. Wiem, że
nie jest do końca przekonana, ale nie naciska. Jednak nie potrwa to długo, jak
znam moją siostrę.
– No dobrze –
stwierdza w końcu. – Do zobaczenia wieczorem. Kocham cię.
– Ja ciebie też.
Po zakończeniu rozmowy
wzdycham przeciągle. Wiem, że siostra wyczuwa mój narastający niepokój odnośnie Phillipe’a,
ale nie tylko to mnie martwi.
Ostatnio czuję się… dziwnie
i nie wiem dlaczego. Istnieje coś takiego jak kryzys wieku
dwudziestopięcioletniego? Za kilka tygodni kończę dwadzieścia cztery lata, więc
może o to chodzi. Dręczy mnie jednak uporczywe wrażenie, że coś jest nie tak,
zupełnie jakbym szła złą drogą w cudzych butach. Dopóki za bardzo się nie
zastanawiam, jestem w stanie ignorować dyskomfort i kontynuować marsz, choć są
o pół rozmiaru za małe.
Posty Profesora
sprawiły, że mam ochotę rozłożyć to doznanie na czynniki pierwsze. Dzięki niemu
pojawiła się nagła potrzeba, by być odważną i odnaleźć właściwą drogę oraz wygodną
parę butów.
Gdybym tylko wiedziała,
jak tego dokonać.
Czy fragment Wam się spodobał?
Raczej nie planuję czytać tej książki. 😊
OdpowiedzUsuńNie mówię nie ;)
OdpowiedzUsuńA ja jestem dość zachęcona po tym fragmencie.
OdpowiedzUsuń