Alexa Ballentine uciekła z domu,
gdy tylko skończyła szesnaście lat. Wolała mieszkać na ulicy, niż dłużej żyć z
ludźmi, którzy nie potrafili jej pokochać. Teraz, w wieku dwudziestu sześciu
lat, mimo trudnych życiowych doświadczeń, ma pracę, którą kocha. Jest
wykształconą, młodą kobietą i może pomagać innym ludziom.
Ale jest też on. Alexa nie wie, kim jest. Zwykle ma na głowie kaptur i
obserwuje ją z daleka. Dziewczyna zdaje sobie sprawę, że powinna zgłosić tę
sprawę policji, ale wbrew zdrowemu rozsądkowi czuje się bezpieczna, kiedy jej
stalker znajduje się w pobliżu. Jest wręcz zafascynowana nieznajomym mężczyzną.
Kiedy zostaje napadnięta, to właśnie on przychodzi jej na ratunek. W ten sposób Alexa w końcu dowiaduje się, kim jest nieznajomy. Wkrótce dowie się również, że nie chodził za nią bez powodu i że wbrew pozorom nie jest ani bezdomny, ani szlachetny.
Będzie chciał, żeby Alexa zapłaciła za coś, co zrobiła w przeszłości, i żeby zrobiła to na jego zasadach.
Kiedy zostaje napadnięta, to właśnie on przychodzi jej na ratunek. W ten sposób Alexa w końcu dowiaduje się, kim jest nieznajomy. Wkrótce dowie się również, że nie chodził za nią bez powodu i że wbrew pozorom nie jest ani bezdomny, ani szlachetny.
Będzie chciał, żeby Alexa zapłaciła za coś, co zrobiła w przeszłości, i żeby zrobiła to na jego zasadach.
I
Lexi
Sydney,
Australia, 2014
Pukanie do drzwi nie cichnie.
Wciskam się mocniej w
materac i nakrywam szczelniej kołdrą. Czuję, że ciągle jeszcze jestem na
granicy snu i jawy.
Puk,
puk, puk.
– Alexa, wyłaź z łóżka!
Zapomniałaś, jaki dziś dzień? – To chyba Drew.
Gwałtownie otwieram
oczy i wzdycham.
– Cholera. –
Wyskakuję spod kołdry jak poparzona. – Cholera!
Biegnę korytarzem do
drzwi, odblokowuję zamek, po czym otwieram je. Po drugiej stronie stoi poirytowany
Drew. Gdy zauważa, w jakim stroju otwieram mu drzwi, aż rozdziawia usta.
– Cholera! – wołam
ze zmarszczonymi brwiami, spuszczając wzrok.
Nie lubię ubierać się
zbyt grubo do łóżka. Zwykle śpię w koszulce na ramiączkach i w samych majtkach.
Kiedy biegnę z powrotem do swojego pokoju, słyszę podśmiewanie się Drew.
– Śmiej się do
woli, Drew! Dostaniesz za swoje.
Drew to kolega z pracy.
Zapomniałam – kurwa, zapomniałam – że
dziś rano mieliśmy jechać do sądu.
Przeprowadziłam się ze
Stanów do Australii, kiedy miałam osiemnaście lat. Moja zastępcza matka opiekowała
się mną, odkąd skończyłam szesnaście, a kiedy zdrowie zaczęło jej szwankować,
chciała się przeprowadzić tutaj, żeby być bliżej rodziny. Jako że urodziła się
w Australii, właśnie ten kraj był celem jej podróży. Zrozumiałam wtedy, że
nasze wspólne chwile dobiegają końca. Ja zostanę, a ona wyjedzie.
Jednak wszystko
potoczyło się zupełnie inaczej.
Przez wiele dni
chodziła przygnębiona swoim nieuchronnie zbliżającym się wyjazdem, aż w końcu stwierdziła:
– Musisz spakować
swoje rzeczy do pudeł, żeby dotarły przed nami. Ze sobą weź tylko walizkę z
ubraniami. Nie będę się spieszyła z ich wysyłaniem zbyt wcześnie, ale
chciałabym, żeby już na nas czekały, kiedy dotrzemy na miejsce.
Spojrzałam na nią oszołomiona.
Że
co?
Mama posmutniała,
widząc moje zaskoczenie.
– Nie chcesz
jechać ze mną?
Mrugając przez moment, wydałam
z siebie radosny krzyk. Po chwili byłam już przy niej.
– Tak! Tak! Chcę,
mamo!
I taki był koniec moich
obaw, że zostanę w Stanach sama.
Rozbieram się,
spryskuję dezodorantem przez dobrych trzydzieści sekund, po czym odrzucam go na
bok i zaczynam rozglądać się za jakimś przyzwoitym ubraniem. Decyduję się na białą
koszulę z długim rękawem, którą wkładam w czarne spodnie, a do tego dodaję
cienki, czarny pasek.
Zdecydowanie wyglądam
jak laska z sądu.
Nakładam buty na niskim
obcasie, przecieram powieki, by pozbyć się resztek snu, po czym rozpuszczam
włosy, rozczesując je przy tym palcami. Spoglądam na siebie w lustrze.
Nie jest źle. Mogło być
o wiele gorzej.
Kiwam głową z aprobatą,
ściągając wargi.
Będzie musiało
wystarczyć. Na nic więcej nie mam czasu.
Gdy wychodzę z pokoju,
Drew odwraca się i kolejny raz obrzuca mnie wzrokiem. Otwiera jeszcze szerzej swoje
niebieskie oczy.
– Poważnie, zrobiłaś
to wszystko – wskazuje dłonią na moje ciało – w mniej niż piętnaście minut?
Ruszając do kuchni po
torebkę, przytakuję.
Potrząsa głową z
niedowierzania.
– Będę musiał
poważnie porozmawiać ze swoją dziewczyną. No naprawdę. Komu trzeba dwóch godzin
na przygotowania przed wyjściem do kina?
Faktycznie długo.
Wreszcie udaje mi się
zlokalizować torebkę oraz teczkę z aktami. Wracam do Drew.
– Nie zaczynaj
niczego, co może się obrócić przeciwko tobie. Ona przygotowuje się tyle czasu
tylko dlatego, że chce ładnie dla ciebie wyglądać.
Krzywi się, gdy idziemy
do drzwi.
– Wolę ją bez tego
całego gówna na twarzy.
Zatrzymuję się, kładę
rękę na biodrze i przechylam głowę.
– A powiedziałeś
jej o tym?
Drew marszczy się z
oburzeniem.
Tak, jak myślałam. Nie
mówił.
Unoszę brwi, celując w
niego palcem.
– Musisz jej
powiedzieć.
Wychodzimy z mojego
mieszkania, po czym kierujemy się do samochodu. W drodze do sądu Drew pyta:
– Wiesz, co masz
mówić?
Kiwam głową.
– To prosta
sprawa. Wchodzimy i wychodzimy. Tahlia potrafi zadbać o siebie lepiej, niż robią
to jej rodzice. Poza tym ma siedemnaście lat. Jeśli chce się usamodzielnić,
myślę, że ma na to duże szanse. Nie jest już przecież trzynastolatką. Ma
siedemnaście lat, a w wieku piętnastu opuściła dom, znalazła pracę oraz
mieszkanie. Sama. Jest odpowiedzialna i… – Odwracam się do Drew, po czym dodaję
z uśmiechem: – Jest taką miłą dziewczyną. Uroczą i czarującą. Myślę, że uda jej
się wyrwać z systemu.
Drew z uśmiechem
kieruje wzrok na ulicę.
– Mamy zwycięstwo
w kieszeni.
Na mojej twarzy pojawia
się pełen zadowolenia uśmiech.
– Wiem.
I już nie mogę się
doczekać.
*
Gdy tylko wchodzimy do sądu, porzucam
swój pokerowy wyraz twarzy i spieszę do Tahlii.
– Gratulacje,
skarbie!
Śmieje się cicho,
pozwalając się przytulić. Trzymam ją mocno, nie przestając się uśmiechać.
Kocham swoją pracę.
– Dziękuję –
mruczy w moją koszulę. – Naprawdę. Bardzo dziękuję.
Odsuwam się, zakładam
jej włosy za ucho, po czym mówię:
– Cała przyjemność
po mojej stronie. – Puszczam ją. – No dobrze, to teraz jesteś wolna i
możesz robić, co tylko zechcesz. Ale nie myśl sobie, że zachęcam cię do zarywania
nocy i picia, co to to nie, zrozumiano?
Tahlia przewraca
oczami.
– Tak, mamo.
Chichoczę. Mówi to w
taki specyficzny sposób, a ja uwielbiam australijski akcent.
Z uśmiechem kładę jej
dłoń na ramieniu i ściskam.
– Wiesz, że możesz
dzwonić do mnie o każdej porze? Nawet jeśli nie będziesz miała żadnej ważnej
sprawy. – Wzruszam ramionami. – Możesz dzwonić z głupotami, na przykład, jeśli
będziesz potrzebowała porady sercowej albo nie będziesz wiedziała, jakiego detergentu
użyć do wywabienia plam. – Śmieje się, a mój uśmiech łagodnieje. – Dzwoń ze
wszystkim. Już nie zajmuję się twoją sprawą, ale możesz zostać moim kolejnym
dzieckiem.
Uśmiech znika jej z
twarzy. Oczy lśnią.
– Dziękuję, pani
Ballentine – szepcze.
– O nie – stwierdzam
poważnie, potrząsając głową. – Jesteś już prawie dorosła. Mów mi Lexi.
Przeciera oczy, by
powstrzymać łzy.
– Dziękuję, Lexi.
Idąc tyłem do samochodu
Drew, rzucam:
– Nie ma za co.
Drew czeka cierpliwie
na siedzeniu kierowcy, bawiąc się telefonem. Gdy zbliżam się do samochodu,
czuję, że On mnie obserwuje.
Wstrząsa mną niespodziewany
dreszcz. Czuję to na całym ciele.
Zatrzymuję się
gwałtownie, próbując zachować zimną krew. Otwieram torebkę i udaję, że szukam
czegoś ważnego.
Serce mi przyspiesza.
Gdzie
on jest?
Staram się dyskretnie
rozejrzeć. Patrzę na jedną z kafejek po drugiej stronie ulicy. Szukam znajomej
czarnej kurtki z kapturem. Już mam się poddać, gdy go dostrzegam.
Obserwuje mnie spod
kaptura, wyciągnięty na kawiarnianym krzesełku.
Wiem, że powinnam to
zgłosić.
Jest wszędzie.
Dosłownie wszędzie. Wydaje się wręcz,
że wie lepiej niż ja, dokąd się udam w następnej kolejności.
Unosi głowę, nasze oczy
się spotykają.
Nigdy dotąd nie
pokazywał, że mnie dostrzega. Nie zrobił nic, żeby mnie poznać.
Po prostu…był. Nigdy nie wykonując żadnego ruchu,
który świadczyłby o tym, że czegoś ode mnie chce.
Właściwie za każdym razem,
kiedy go widzę, coś się we mnie zmienia.
Ten nieznajomy
mężczyzna jest w mojej podświadomości. Pojawia się w moich snach. Co jest
niedorzeczne. Wiem.
Jego oczy są dzikie.
Pełne ognia. Nie wiem, co o tym myśleć.
– Gotowa, Lex? –
woła Drew.
A ja potrząsam głową,
gdy zdaję sobie sprawę, że od blisko pięciu minut stoję, gapiąc się na
nieznajomego po drugiej stronie ulicy. Z płonącymi policzkami odpowiadam:
– Wracajmy do
biura.
Ponownie wędruję
wzrokiem w jego stronę.
Ostatnie
spojrzenie.
Ale go już tam nie ma.
Jak zwykle.
Śledzona przez ducha.
Wzdycham po cichu.
Nie
wiem, co o tym wszystkim myśleć.
*
Gdy dojeżdżamy do pracy, żegnam się z
Drew i po raz tysięczny przyjmuję gratulacje w związku z wygraną sprawą Tahlii.
Uśmiech nie schodzi mi
z ust, gdy idę do biura. Kiedy do niego wchodzę, okazuje się, że ktoś siedzi na
moim krześle.
Cóż,
w zasadzie to rozpiera się na nim jak jakiś milioner, z nogą na moim biurku.
– Michael,
zabieraj tę nogę. Natychmiast.
Odzywanie się surowym,
matczynym głosem nie jest specjalnie pomoce, jeśli robię to z szerokim
uśmiechem na twarzy.
Ale z Michaelem jest
inaczej. Jest dobrym dzieciakiem.
Zabiera nogę,
uśmiechając się krzywo.
– Masz dla mnie
jakieś nowe wieści?
Cholera.
Mina mi rzednie. A
kiedy to zauważa, jemu też.
Michael ma prawie
siedemnaście lat. Wychowuje się w rodzinie zastępczej, ale problem w tym, że
jego biologiczna matka niespełna sześć miesięcy temu wyszła z więzienia, a on chce
znów z nią zamieszkać.
Ale ona…
– Nie chce mnie z
powrotem. – Ze złością patrzy w podłogę.
Podchodzę bliżej, kładę
torebkę na biurku i z westchnieniem siadam na drugim krześle.
– Och, skarbie. To
nie tak. Nie chodzi o to, że cię nie chce,
bo chce. Tu chodzi o coś zupełnie innego.
Unosi wzrok.
– Powinnaś być po mojej stronie.
Nachylam się, żeby
spojrzeć mu prosto w oczy.
– Jestem zawsze po
twojej stronie. Nigdy w to nie wątp.
To najwyraźniej trochę
go uspokaja, ale nadal wygląda na wkurzonego.
– Dlaczego? – pyta
cicho.
Odchylam się na krześle,
po czym wyjaśniam:
– Gdy ktoś
wychodzi z więzienna, dzieje się wiele rzeczy naraz. Zwykle mieszkanie, które
państwo zapewnia takiej osobie, nie jest zbyt dobre. Otrzymuje jedynie
podstawowe środki do życia. Potem musi znaleźć pracę. I ją utrzymać. Twoja mama
co tydzień musi chodzić na terapię, a przez jakiś czas będą jej też co miesiąc
robić testy na obecność narkotyków. I, mówiąc szczerze, kotku… – unosi wzrok –
według niej zasługujesz na coś lepszego. Ja też tak uważam. Obawia się, że
odzyska cię tylko na kilka miesięcy, a potem skończysz osiemnaście lat i się
usamodzielnisz. Bo tak będzie, prawda?
Twarz Michaela
łagodnieje.
– Tak. Tylko
najpierw muszę zarobić trochę kasy.
Wyginam wargi w lekkim
uśmiechu.
– Dobrze, więc
znajdziemy ci pracę.
Kiwa głową, a potem
pyta:
– Jak poszło z
Tahlią?
Mały
gno…
Wie, że nie mogę mu
udzielić takiej informacji.
Przybieram
nieodgadniony wyraz twarzy.
– Nie wiem, o czym
mówisz.
Szczerzy się.
– Właśnie, że
wiesz. Dziś miała rozprawę. A ty pracowałaś nad jej sprawą.
Bez emocji wzruszam
ramionami.
– Jeśli chcesz się
dowiedzieć czegoś o Tahlii, sugeruję, żebyś zapytał właśnie ją.
Patrzy na mnie z
rozmarzeniem.
– Jest niezłą
laską. Widywałem ją w szkole, ale nigdy nie miałem okazji zagadać. A chciałbym.
To takie urocze. Coraz
trudniej jest mi utrzymać pokerową minę.
– Cóż, w takim
razie może się postaraj. Zaproś ją gdzieś. Idźcie do kina czy coś w tym stylu.
Na jego twarzy pojawia
się stoicki spokój.
– Zaproszę gdzieś
dziewczynę tylko wtedy, kiedy będę wiedział, że mogę o nią zadbać. A w tej
chwili nie mogę. Więc randki nie wchodzą w grę.
Boże, zlituj się.
Rośnie nam tu idealny materiał na męża.
Uśmiecham się łagodnie.
– Dobry z ciebie
chłopak, Mikey. Znajdziemy ci pracę. Wkrótce.
Wstaje nagle, zabiera
plecak, po czym rusza do drzwi.
– Do zobaczenia,
pani Ballentine.
Odwracam się za nim i
wołam:
– Do zobaczenia,
skarbie!
Zaraz po wyjściu
Michaela wchodzi Charlie. Charlie to mój szef, a przy tym niesamowity facet.
Jest Maorysem i pochodzi z Nowej Zelandii. Co za tym idzie, jest wysoki i
gruby, ma oliwkową skórę, a do tego tak słodki i wysoki głos, że gdy z nim
rozmawiam, czuję się, jakbym mówiła z owcą w skórze wilka.
– Możemy zamienić
słówko, Lex?
Zapraszam go gestem
dłoni.
– Pewnie. Co mogę
dla ciebie zrobić?
Siadam za swoim
biurkiem, a on zajmuje miejsce naprzeciwko mnie i wręcza mi ulotkę wraz z
dokumentami. Kiwam głową, wiedząc już, o co chodzi.
Test na narkotyki,
powtarzany co roku.
Na moim stanowisku jest
to obowiązkowe. W Australii nie ma żadnej tolerancji dla narkotyków wśród
pracowników opieki społecznej. Co mi nie przeszkadza. I tak ich nie biorę.
Charlie nachyla się, po
czym mówi cicho:
– W tym roku
przyszły wcześniej. Dostaliśmy cynk, że ktoś z biura bierze.
Na myśl, że ktoś z
moich współpracowników został przyłapany na zażywaniu narkotyków, zaczyna
swędzieć mnie skóra, a włoski na karku stają dęba.
– Och – szepczę z
szeroko otwartymi oczami.
Charlie kiwa głową na
moją reakcję.
– Dokładnie.
Zastanawiamy się, czy nie zacząć robić testów dwa razy do roku. By ludzie nie czuli
się zbyt pewnie.
Całkowicie się z nim
zgadzam.
– Jeśli zaczynają
sobie folgować, to może być dobry pomysł. Szczególnie że ktoś z naszych, bierze.
Wściekam się na myśl,
że jednym z moich dzieci miałaby opiekować się osoba, która zażywa dragi.
Wiele z nich widziało
już zbyt dużo złego w swoim życiu, a za większością z tych rzeczy stały
narkotyki. Chcę ochronić te dzieci. Chcę, żeby miały dzieciństwo, którego ja nie
miałam. Chcę przy nich być, żeby chwycić ich dłoń, gdy zdarzy im się upaść.
Ale muszę uważać.
I będę uważać.
Na tyle, na ile osoba,
która ma stalkera, jest w stanie.
*
W drodze powrotnej śpiewam razem z radiem.
Świadoma, że nie mam niczego, ale to niczego
w lodówce, zatrzymuję się przy restauracji z okienkiem, żeby zamówić burgera.
Potem wracam do domu.
Parkuję tam, gdzie
zwykle, marszcząc brwi. Obie latarnie oświetlające parking są zepsute. Zwykle
działają na zmianę. Siedzę przez chwilę w aucie.
Dziwne, wczoraj
świeciły obie.
Dyskretnie otwieram
drzwi i się rozglądam. Wszystko wydaje się w porządku.
Więc dlaczego serce
bije mi tak szybko?
Sama
się nakręcasz.
Parskam pozbawionym
humoru śmiechem, po czym przesuwam dłonią po twarzy. Naprawdę sama się
nakręcam. Światła nie działają, a ja już panikuję. Potrząsam głową na własną
głupotę, a potem z westchnieniem otwieram drzwi. Sięgam pod siedzenie po swój
posiłek.
– Cholera!
Napój wylatuje mi z
dłoni i wylewa się na fotel.
Z westchnieniem sięgam
na tylne siedzenie, gdzie zwykle trzymam ręcznik na siłownię. Rzucam go na
przednie siedzenie i staram się wytrzeć tyle, ile się da. Gdy się cofam, ktoś nagle
jedną ręką zakrywa mi usta, a drugą łapie mnie w talii. Mocno.
Słyszę dyszenie przy
uchu.
– Krzyknij, a
zerżnę cię bez gumki. Mam AIDS. Chcesz AIDS, suko?
Z całych sił staram się
nie panikować, gdy kręcę szybko głową, a napastnik śmieje się przy mojej
twarzy.
Pachnie źle. Naprawdę
źle. Cuchnie zgnilizną.
– Pójdziesz ze
mną. Nie będziesz walczyć. Będziesz grzeczna, prawda?
Kiwam głową, zamykając
oczy. Ale gdy ciągnie mnie wzdłuż budynku, zaczynam płakać. Łzy płyną mi po
twarzy, a ciało trzęsie się ze strachu. Nic nie mogę na to poradzić. Wiem, że
zgodziłam się, że nie będę walczyć, ale zapieram się obcasami i wbijam mu
paznokcie w ramię. Nie chcę, by zabrał mnie w jakieś ciemne miejsce na uboczu.
To kawał chłopa. Nie
poradzę sobie z nim sama. Gdy zdaję sobie z tego sprawę, zaczynam płakać jeszcze
bardziej, rozumiejąc w pełni, w jak beznadziejnej znalazłam się sytuacji.
Wzdrygam się z odrazy,
gdy ciepłym, mokrym językiem liże skórę na mojej twarzy.
– Och, cicho.
Będzie ci się podobało. Obiecuję.
Na
pewno nie, ty chory pojebie!
– Zamknij oczy! –
rozkazuje.
Nie słucham. Zaczynam
się stawiać. Oczy mam ciągle otwarte.
I wtedy dźga mnie nożem
w bok. Głęboko. Gdy czuję, jak czubek przebija moją skórę, szlocham w jego
brudną dłoń.
– Zamknij, kurwa, swoje
oczy szmato.
Dygoczę, opuszczając
powieki, a potem czuję, jak wolną ręką ciągnie moje spodnie w dół. Pasek go
powstrzymuje.
– Rozepnij pasek i
ściągaj majtki – warczy. – Natychmiast.
Moje trzęsące się
dłonie nie chcą ze mną współpracować, kupując mi trochę czasu, ale to trwa do
chwili, gdy napastnik zaczyna ciągnąć mnie mocno za włosy. Wyję z bólu. Nóż
znika, a chwilę później czuję nacisk ramienia na mojej szyi. Ręką rozpycha moje
uda, a ostrze przenosi pod ucho. Choć jestem roztrzęsiona, jakoś udaje mi się
rozpiąć pasek oraz guziki. Odwraca mnie, by wcisnąć mój policzek w zimne cegły.
Ostrze spoczywa teraz na moim gardle. Szarpie moje spodnie w dół, a ja
instynktownie zaciskam uda. Wciska między nie rękę i pociera mnie przez majtki,
przez co płaczę jeszcze głośniej. Gdy czuję na tyłku jego fiuta, wzdrygam się
tak mocno, że moje ciało zaczyna się telepać.
Zalewa mnie
obrzydzenie. To jest obrzydliwe.
Mocniej ściskając moją
szyję, syczy:
– Zamknij mordę i nie
wydawaj żadnego, kurwa, dźwięku. – Jego zapach otacza mnie ze wszystkich stron,
płaczę tak mocno, że się krztuszę.
Zabiera rękę spomiędzy
moich nóg, po czym wsadza ją pod koszulę, by ścisnąć pierś.
Serce mi krwawi przy
każdym odrażającym dotyku. Dotyka mnie tam, gdzie mu się podoba, zupełnie
jakbym była zabawką, a nie człowiekiem. Zsuwa dłoń po żebrach, opiera ją na
biodrze, po czym stwierdza:
– Niech mnie, trafiłem
na ślicznotkę.
A potem wkłada mi ręce
w majtki i mocno ściska tyłek. Moim ciałem wstrząsają kolejne dreszcze. Marzę tylko
o tym, żeby to przetrwać.
Nigdy nie byłam ofiarą napaści.
Ale wielu z moich podopiecznych, było. I teraz wiem, że za każdym razem, gdy
mówiłam do któregoś ze swoich dzieci „rozumiem”, nie miałam pojęcia, o czym
mówię.
Ani trochę.
Niemal czuję, jak łamie
mi się teraz serce.
Nagle, zostaję
gwałtownie odciągnięta do tyłu. Ląduję na twardym betonie z głuchym łupnięciem i
z niepokojem obserwuję rozgrywającą się przede mną scenę.
Twarz mojego wielkiego
napastnika zostaje wciśnięta w cegły przez równie wysokiego mężczyznę.
Czarny
kaptur.
To on.
Trzyma tego bydlaka za
szyję i wali jego głową w ścianę, unosząc przy tym kolano.
Łup,
łup.
Robi to znowu i znowu.
Żołądek mi się wywraca na widok jego zaciekłości. W końcu słyszę cichy brzdęk
upadających na ziemię zębów i zdaję sobie sprawę, że zbok, który mnie
zaatakował, właśnie parę ich stracił.
O
Boże.
Mężczyzna w kapturze nadal
kontynuuje swój atak bez jednego słowa. Rzuca gościa na ziemię, a następnie
kopie w żebra, jakby to była piłka. Robi tak kilka razy, aż w końcu nasze
spojrzenia się krzyżują.
Zamiera zdyszany, po
czym zbliża się do mnie.
Przerażona patrzę przez
łzy, jak podchodzi coraz bliżej. Jest o krok ode mnie, gdy słyszę swój własny
szept.
– Proszę, nie zbliżaj
się.
Łokcie mnie pieką, z
pewnością zdarłam sobie skórę. Kiedy usiłuję się podnieść, z moich ust wyrywa
się bolesny jęk.
I wtedy mój stalker robi
coś, o czym marzyłam od dawna.
Zdejmuje z głowy kaptur.
Oh very interesting darling
OdpowiedzUsuńxx
Zapowiada się obiecująco. 😊
OdpowiedzUsuńBrzmi bardzo ciekawie.
OdpowiedzUsuń